Bośniacki poeta i prozaik, Miljenko Jergović, z kolejną, znakomitą, pełną bałkańskich zawirowań powieścią. Jej bohaterem jest Dżelal Plevljak, wojskowy kierowca, powiernik niejednego generała, dobry muzułmanin. I w jego opowieściach, a także w tych przez niego tylko zasłyszanych i nam powtórzonych, pogmatwana historia Jugosławii, kraju patchworku, zszytego z niedopasowanych elementów, przyprawia o prawdziwy zawrót głowy. Różne wyznania, różne narodowości i uprzedzenia z tym związane, przeszłość, która wlecze się za ludźmi i przypomina o niesławnym epizodzie w wojsku ustaszy czy tym, co zdarzyło się w czetnickiej grupie, pogłębiając podziały. Nie zawsze chce się w rozmowie zdradzić pochodzenie, nie będąc pewnym reakcji drugiej strony. Łatwo się zapomnieć i w przyjacielu ujrzeć wroga.
Opowieść biegnie swobodnie, przetykana humorem i żartem, pod którymi jednak wyczuwalna jest wyraźna nuta rezygnacji i bólu. Taka jest Jugosławia. Przysięgi na wierność składa się co i rusz komuś innemu. Która jest tą prawdziwą, wypowiedzianą głośno i dobitnie, z przekonaniem, wiemy tylko my sami. Po głowie zaś przemyka nie raz pytanie, czy sąsiad, z którym regularnie gramy w szachy, wychylając po kieliszku rakii, zabijał w przeszłości. Pytanie, na które boimy się poznać odpowiedź. Kwitujemy to więc jednym zdaniem – „takie były czasy”, bo i wydaje nam się, że nie ma w tym wiele przesady. Każdy dom, który Dżelal mija swoją wołgą miałby do opowiedzenia jakąś historię. Czy słowa: „Myślę sobie, była wojna, czasy były złe i ja w tych czasach byłem zły” wystarczą za usprawiedliwienie i rozgrzeszenie?
Wokół Dżelala też nie brak tajemnic i niedopowiedzeń. Jedną z zagadek, choć nie największą, jak się okaże, jest odpowiedź na pytanie, czy nasz bohater jest winien śmierci pułkownika Ivana Zlataricia, którego rozpryśnięty na ścianie mózg jako żywo przypominał „talerz paprykarzu z tłuczonymi kartoflami”.
Co jest najbardziej uderzające w tej nieprzewidywalnej bałkańskiej opowieści, co przykuwa do niej niewidzialnym łańcuchem i każe z zapartym tchem śledzić koleje losów, niesamowicie poplątanych, tych wszystkich wrzuconych do jednego kotła Bośniaków, Serbów i Chorwatów? Otóż największe dramaty, osobiste, rodzinne i międzyludzkie tragedie splecione są z gęstą oraz bogatą w znaki i symbole codziennością, zdarzają się jakby mimochodem, między sporządzaniem ajvaru a plotkowaniem o sąsiadach, między wybieraniem na rynku dorodnych papryk, koniecznie u macedońskiego sprzedawcy – inne są nic niewarte, a odprowadzaniem rozdokazywanych dzieci do przedszkola. I nikt w międzyczasie nie ma żadnych przeczuć, a później nie pamięta szczegółów zdarzenia, wokół którego, siłą rzeczy, narasta legenda. „Każde wspomnienie, jak i każda napisana i nienapisana ludzka historia, są raczej podobne do snu niż cieni czegoś, co wydarzyło się w rzeczywistości.” Historia Dżelala zaś to sen, który chciałoby się pogrzebać w pamięci na zawsze, tak jest straszny i niewiarygodny, „(…) człowiek może zwariować, jeśli pamięta i wolałby, żeby mu nie próbowali przypominać.” Miał życie, żonę i córeczkę. Wszystko przez chwilę. Gdzie jest jego dziecko? Porwane? Zaginione? Wiary, że żyje ubywa z każdym tygodniem. Żonie nie wystarczyło sił na kolejne dni. Dżelalowi pozostał Bóg, którego odnalazł w rozpaczy. Bóg i zapomnienie.
Trudne, zawiłe ścieżki życia naszych bohaterów nie mogą być inne, wobec skomplikowanej sytuacji samej Jugosławii. Jedno wynika z drugiego, człowiek wszak nigdy nie żyje w odosobnieniu, a i sam jest obiektem przeróżnych nacisków i manipulacji. Stara, wysłużona wołga jest świadkiem mnóstwa zdarzeń. Zjeździła szmat drogi, wysłuchała wielu monologów i rozmów, pamięta zarówno śmiech, jak i łzy, a obie te emocje nie są wcale od siebie dalekie. Zapewne wie także wiele o kryminalnej sprawie związanej z rodziną Dżelala. Jednak niczego nie zdradza. Pozostajemy zatem z niedosytem nierozwiązanej zagadki, już kolejnej, z trudnym do opanowania niepokojem nieprzewidywalności zdarzeń, którym może moglibyśmy zapobiec, gdybyśmy tylko wiedzieli, że nastąpią. A wszystko to skąpane w bałkańskim słońcu, zapachu dojrzałej papryki i bakłażanów, skryte w wielojęzycznym gwarze i unurzane w donosach i plotkach tych, których w swojej naiwności ma się za przyjaciół.
Bóg, następujące jedne po drugich konflikty, zmiana granic i sąsiadów, a także własnych wspomnień i życiorysu, nie zawsze w danym momencie wygodnego – te ważne elementy bałkańskiej tożsamości obudowują osobistą tragedię Dżelala Plevljaka. Jest on jednym z bohaterów powieści Miljenki Jergovića, któremu nigdy nie udało spełnić się marzenia wielu jego krajan: „dziś, gdybym nie był tym, kim jestem, byłbym emerytem, jeździłbym golfem w kolorze zgniłej wiśni, rok produkcji 1987 albo 1988, zbudowałbym dom w Sandżaku i posadził przed nim sad śliwkowy, który do teraz obficie by owocował. Siedziałbym pod śliwami i nie znał siebie takiego, jakim jestem, męczyłyby mnie inne troski, jakiegoś innego mnie.”