On, osiemdziesięcioletni, schorowany, mizantrop, ale wciąż niepokorny, egocentryczny cynik, doskonały malarz, o czym doskonale wie, nie znoszący kompromisów. A może to tylko fasada, za którą kryje się ktoś całkiem inny? Ona, Rasa, także uzdolniona malarka, dotychczas niemal nieznana mu wnuczka, równie jak on nieugięta, jego ostatnia opiekunka w jesieni życia, coraz bardziej zaintrygowana, kim jest Maestro. Szansa, by się o tym przekonać nie trafi się więcej. „Żaden inny mężczyzna nie mógł się równać z Maestrem. Jego uroku nie zniszczyła nawet starość. Maestra ajaxy nie wymyją z tego domu.” Nic nie wypłucze go także z serc tych paru ludzi bezgranicznie mu oddanych, jak Helena. Maestro-Wiktor wywołuje skrajne uczucia, można go tylko albo pokochać albo znienawidzić.
I zaczyna się to, co lubię najbardziej, czyli powolne podążanie śladem bohatera, ściganie jego wspomnień, doświadczeń, podglądanie błysku w oku, by obejrzeć się przez ramię, co go tak intryguje… Cofamy się do dzieciństwa z początku XX wieku, kiedy mały Wiktor już sposobi się zostać Maestrem. Litewskie dworki, wakacje „pomiędzy jeziorami Gaładuś, Sztabinki, Dusajek Mały…”, swoboda, spanie na sianie, czyste powietrze i wędrówki po lasach, pierwsze zauroczenie… Warszawskie mieszkanie, które odwiedzały gwiazdy kina i estrady, a matka, krążąc między gośćmi, przypominała eterycznego, świetlistego anioła. Nauka, albumy ze światowym malarstwem i wymarzone własne, małe sztalugi. To go stworzyło, dało mu siłę i pokazało kierunek. Twardym zaś uczyniła go ciemna strona świata. Zrozumienie tej lekcji trwało nieco dłużej, niełatwo było przełknąć obrazy prześladowań rasowych, utratę kolegów, brutalność ulicy, porzucenie.
Człowiek najczęściej nie jest taki, na jakiego się kreuje przed innymi, w ten sposób dogania on tylko swoje wyobrażenie, a całą resztę, która doń nie pasuje, skrywa głębiej. To doprawdy niezwykle ekscytujące ujrzeć na początku ów ukształtowany, finalny „produkt”, a później mieć okazję podejrzeć, z jakich drobinek zdarzeń i uczuć się tworzył i dlaczego akurat taki właśnie.
Powoli zaczyna wyłaniać się przed nami odpowiedź, składamy ją ze skrawków byłych rozczarowań i opuszczeń, które po czasie wcale nie bolą mniej, choć z pewnością bohater znacznie lepiej opracował środki obrony przed tym bólem. „Oddalające się sylwetki wywołują ból, który działa jak wolno zabijająca trucizna, latami wyniszczająca organizm, zwłaszcza serce. Pod jej wpływem serce stopniowo obumiera.” Dojrzewanie i metamorfoza Wiktora, oswajanie w sobie owego „Innego”, który, jako brutalniejszy i bardziej egoistyczny, okazuje się czasami bardzo przydatny, odbywa się stopniowo na tle burzliwej historii polskiej i litewskiej, w trakcie wojennej „ucieczki” na wieś, gdy brutalna prawda o człowieku nie da się już odizolować czterema ścianami wielkopańskiego salonu, tylko dzieje się tu i teraz, zapadając gdzieś głęboko w człowieka na zawsze.
Czy pasja może być antidotum na życie, czy może stać się schronieniem, a rzucanie farby na płótno ekwiwalentem wyładowania emocji, a przy okazji krzykiem do ludzi? „Obrazy wyglądają jak pokryta skorupą płynna materia, albo zakrzepła krew." Płótna stają się dziennikiem Wiktora, najintymniejszym, który mógłby zdradzić wiele, zbyt wiele, gdyby tylko ktoś potrafił je odczytać. Są najlepszym przyjacielem i psychoterapeutą. Są miłością, której nigdy nie zdradził, ani nie zostawił i która także zawsze była mu wierna.
W treść powieści zgrabnie wpleciono wiele ogólniejszych rozważań, o malarstwie, o tym, co czyni twórczość niepowtarzalną, dodaje jej głębi, sprawia, że staje się godna muzealnych sal. Uzupełniane są one też bardziej uniwersalnymi rozmyśleniami o życiu, o niezależności twórczej i osobistej, o pułapce samotności, w którą wpadamy pragnąc wolności, o lęku przed śmiercią, a także o tym, że nigdy nie jest za późno, by coś zmienić, naprawić, czy choćby zrozumieć.
Bliskość śmierci może przerażać. Maestro mówi: „Wściekam się na samą myśl, że wszystko już było. Że ostatni raz jestem w Paryżu. Że w sumie z niczym nie zdążyłem. Że mogę tylko powtórzyć za Villonem: Znam wszystko prócz samego siebie.” To zatem czas, gdy zwracamy się ku przeszłości, przewija nam się ona przed oczami niczym na podglądzie, a my usiłujemy wyłuskać te, z jakiegoś powodu dla nas najistotniejsze fragmenty, by przyjrzeć się im raz jeszcze, zapamiętać, przekazać dalej, bo może komuś jeszcze posłużą… Maestro wędruje po ulicach Paryża z Rasą. Chce by i ona ujrzała to magiczne miasto, tak ekscentryczne i wolne, jego oczami. „Nie zapominaj, że mnie za parę lat zjedzą robaki, a ty będziesz chodzić tymi ulicami. Będą cię mijać inni ludzie, może piękni, interesujący, a może brzydko odmienieni, ale zawsze będziesz mogła chwycić pod rękę Villona. On cię wprowadzi do świata paryskiej bohemy, odkryje przed tobą tajemnice zmysłowej cielesności tego miasta. I jeśli się nie wystraszysz, wrażenia będą tak intensywne, że pozostaną z tobą do późnej starości, tak jak moje. Może wtedy zrozumiesz, co dzisiaj do ciebie mówię.”
Historie, którymi Maestro raczy Rasę, a więc i nas zarazem, są kolażem zdarzeń i postaci z różnych stron i czasów, jedno co je łączy to postać opowiadającego i fakt, że są równie jak on barwne i niepospolite. Maestro wytycza nam liczne szlaki, pokazuje miejsca, z którymi wiążą się legendy, miejsca emanujące energią tych, którzy je zamieszkiwali. Wraz z tymi opowieściami odsłania też po kawałeczku, jakby bezwiednie, siebie, Maestra, bez blichtru i pozy, po prostu człowieka. To piękna i wieloznaczna proza. Maestro może chować się w każdym z nas, bojąc się wychylić zza nałożonej maski, nie chcąc narazić się na kolejne zranienia, woli ranić sam, zawczasu, i uciec, skryć się w pracowni, by poznaczyć płótna kipiącymi w nim uczuciami, a później znów ukazać się wszystkim w nieskazitelnie białym garniturze i z uroczym uśmiechem poprosić o herbatę.