Na pamiątkę szkolnictwa w Żegarach
Legalna szkoła we wsi Żegary powstała w 1904 r., kiedy został wydany „ukaz” carski zezwalający Litwinom czytać i pisać teksty złożone czcionką łacińską po litewsku. A zarządzenie zakazujące zostało wydane w 1864 r. za karę – za udział w powstaniu styczniowym. Jednak zarówno Litwini, jak Polacy (którym takiego ograniczenia nie nałożono) potrafili ten zakaz lekceważyć i wydawać książki, a później dwie gazety w Prusach Wschodnich, w mieście Tylzia. Jednak, by te książki dostały się do rąk czytelników, musieli stworzyć całą sieć tzw. książkonosicieli (knygnešiai). Oni to z narażeniem życia, a w najlepszym razie zagrożeni zsyłką na Sybir, przekraczali nielegalnie granicę prusko-rosyjską.
Takiego knygnešira miały i Żegary. Nazywał się Karuli Petruškievičius (Karol Pietruszkiewicz) i mieszkał tam, gdzie obecnie znajduje się stranica – remiza Ochotniczej Straży Pożarnej. Jego nazwisko znajduje się na obelisku poświęconym wszystkim litewskim knygnešiom, postawionym przy Muzeum Narodowym w Kownie.
Jednak aby móc te przyniesione książki czytać, należało dzieci nauczyć sztuki czytania. A ponieważ najbliższa szkoła znajdowała się bodaj w Sejnach, a i tak uczono w niej jedynie po rosyjsku, więc w Żegarach i na całym obszarze zamieszkałym przez Litwinów byli tzw. daraktorzy (daraktorius). Jeszcze nie zdołałem ustalić, dlaczego tak ich nazywano, ale wiem na pewno, że nie mieli nic wspólnego z dyrektorstwem. Byli to chodzący nauczyciele, przeważnie z zawodu krawcy, którzy nielegalnie, za utrzymanie i nocleg, uczyli wiejskie dzieci czytać i pisać. Książek również nie było, więc przeważnie uczyli z będących w każdym domu modlitewników.
Ostatnim daraktorem w Żegarach był Jan Wiaktor (Jonas Viaktaris), z powodu garbu przezwany Kuprukas. Miałem przyjemność przez parę lat razem z nim paść krowy w żegarskim lesie, nazywanym Bognas. Jednak wówczas nie wypadało o wszystko go wypytywać, więc więcej dowiedziałem się o wiele później, aż w 2000 r., od jego najstarszego syna Jerzego, który sam był ciekawą osobą.
Jan Wiaktor urodził się w 1885 r., a zmarł w 1954 r. Czytać i pisać nauczyła go jego najstarsza siostra, która wiele lat służyła u księży i to dzięki nim posiadła tę umiejętność. Siostra pragnęła wysłać brata do szkoły w Berżnikach, ale ze względu na niemałą odległość – 9 km - i ze względu na to, że dzieci wiejskie nie zawsze miały buty i w co się ubrać, zrezygnowano z tej myśli. Jednak widać, że sama nieźle brata uczyła, skoro ten później przez kilkanaście lat uczył dzieci swoich sąsiadów.
Następną osobą w Żegarach, która doceniła oświatę, był Paweł Pieciukanis (Paulius Peciukonis). Z żoną Ewą miał sześć córek. I gdy nauka stała się łatwiej dostępna, w 1904 r. swą najstarszą córkę, Annę, wysłał na kurs nauczycielski do miejscowości Veiveziai koło Kowna. Po powrocie córki do domu po ukończonych kursach, ojciec kupił od Godlewskiego swaronek, który przerobił na małą szkołę, w której córka uczyła dzieci z rodzinnej, a może i z sąsiednich wsi. Tak było do pierwszej wojny światowej. Po jej zakończeniu i po odrodzeniu się Litwy, Anna Pieciukanis emigrowała tam, zabierając ze sobą trzy siostry, które z jej pomocą ukończyły Uniwersytet w Kownie. Dorobiła się nawet własnego domku, gdzie ją odwiedziłem w 1966 r.
W czasie wojny i po jej zakończeniu, w Żegarach nie było żadnej szkoły. Wiejskie dzieci uczęszczały do szkoły w Bubelach, Ogrodnikach i stworzonej przez litewską organizację oświatową „Rytas” (Ranek) w Sejnach. Ostatnim żyjącym absolwentem tej szkoły był Jan Jakubowski, późniejszy dobry krawiec i słynny piosenkarz, który zmarł 23 marca 2000 r.
Dopiero w 1926 czy 1927 r. organizacja „Rytas” stworzyła legalną, za wiedzą władz, państwowych szkołę. Powstała ona w budynku Jana Antonowicza, lecz po paru latach, gdy okazało się, że jedno z dzieci Antonowiczów jest chore na gruźlicę, szkoła została przeniesiona do obejścia Józefa Rudzira. Pierwszą nauczycielką była tam panna J. Liuteckaiti, później przybyła do pomocy J. Kazlauskaite. Obie nosiły imię Jadwiga i obie pochodziły z Wilna.
W szkole uczyło się wiele dzieci, co widać na jednym z zachowanych zdjęć ojcowskich, ponieważ dzieci chodziły nie tylko z Żegar, ale i ze Sztabinek, i części Radziuc. Na przerwach było słychać poza litewskim, również rosyjski. Lekcje były dwujęzyczne, ponieważ dzieci z rodzin starowierów uczono po polsku. Natomiast w sąsiedniej przygranicznej wsi Dusznica lekcje prowadzono jedynie po polsku. Tak było do wybuchu drugiej wojny światowej, chociaż gdy szkoła już była u Jakubowskiego Wincentego (budynek Rudzira spalił się), nowy nauczyciel Wieliczka – próbował zaniechać lekcji języka litewskiego.
Ze wszystkich przedwojennych nauczycieli Żegar, najbardziej pozostała w pamięci mieszkańców Jadwiga Kazlauskaite. Uczyła tu trzy lata, wieczorami pracowała z dorosłą młodzieżą, zorganizowała kursy dokształcające oraz amatorski zespół teatralny. Ze swoim programem artyści wystąpili poza rodzinną wsią również w Klejwach, Burbiszkach i Bubelach. Zdjęcie tego zespołu jest opublikowane w „Almanachu Sejneńskim” z 2004 r. I zapewne „wołanie serca” ją sprowadziło w okolice Wilna.
Należy wspomnieć jeszcze jedną nauczycielkę przedwojennych Żegar. Była to Irena Mockevičiuite, później wyszła za mąż za Jerzego Brzezińskiego, mieszkańca tej wsi. Po zatargu o litewskość ze wspomnianym już Wieliczką i donosie do władz, musiała potajemnie wraz z mężem uciekać przez „zieloną granicę” na Litwę, ponieważ groziło im wysiedlenie do Berezy Kartuskiej – słynnego obozu dla mniejszości narodowych.
Ostatnią uczącą tu przed wojną nauczycielką była Maryte Petruškevičiute (Marysia Pietruszkiewicz) pochodząca z Sejn. Była córką znanego „księżowskiego krawca” – Wincentego Pietruszkiewicza. Po nadejściu Niemców próbowała uczyć dzieci po litewsku. Na budynku szkoły zawisła trójkolorowa litewska flaga. Lecz i tak nie uchroniła szkoły przed zamknięciem. Po dwóch tygodniach z Królewca przyszedł rozkaz, aby wszelkie nieniemieckie szkoły pozamykać. Gestapowiec powiedział „przyszliśmy tu, aby szkoły zamykać, a nie je otwierać”. Nauczycielka również musiała ukrywać się, a następnie przez Litwę wyjechała do Ameryki.
W czasie okupacji dzieci mieszkającego tu Niemca były dowożone do szkoły niemieckiej w Sejnach. Dzieci z rodzin zarówno polskich, jak i litewskich były kształcone po kryjomu, w domu. W naszej rodzinie takim nauczycielem był ojciec. Zapewne był niezły w tym fachu, ponieważ od swych dwóch starszych sióstr nauczyłem się czytać mając zaledwie pięć lat.
Po wyswobodzeniu Żegar przez wojska radzieckie 3-4 sierpnia 1944 r. i po powrocie części mieszkańców z wysiedlenia do Niemiec i Litwy, pomyślano znów o szkole. A to, gdzie ona ma być zorganizowana - nawet nie podlegało dyskusji. Na naszym podwórku stał murowany dom, który sobie postawił mieszkający tu Erich Klapproth. I chociaż ojciec odkupił dom od władz rządowych jako pozostałość poniemiecką, gmina w Berżnikach nakazała dzierżawienie go dla szkolnictwa. Nie były to duże pieniądze, gdyż, jak pamiętam, nie wystarczało ich dla corocznie w wakacje przeprowadzanych remontów.
W roku szkolnym 1944-1945 przybyła - nie doszedłem skąd - bardzo zmęczona życiem pani Anna Chiba. Przybyła tu uczyć. Miała jednego syna Leszka, który chociaż starszy ode mnie o parę lat i mówił tylko po polsku, był bardzo koleżeński i uzdolniony. Pamiętam, że na odjezdne podarował mi zrobione przez siebie sanki, które służyły mi długie lata. Dzieci chodziły z pobliskich Sztabinek i dworskiej wsi Krasnogruda, no i naturalnie z Żegar. Z „przerośniętych” dzieci stworzono już dwie klasy, ponieważ niektórzy na Litwie lub w domu już trochę umieli. Nauczycielka tu zamieszkała, ale nie pobierała poborów. Więc rodzice, sami niewiele posiadając, przez dzieci dostarczali jej prowianty - ktoś mleko, ktoś inny kartofle lub inne płody rolne. Pani Chiba, tak jak tu przybyła nie wiadomo skąd, tak i wyjechała furmanką wyznaczoną przez sołtysa J. Maciukanisa do Sejn.
Na rok szkolny 1945-1946 przybył tu uczyć nauczyciel z Sejn, Henryk Dąbrowski. Był kawalerem przystojnym, ale z młodzieżą ze wsi nie prowadził życia towarzyskiego. Ja jeszcze wciąż byłem za mały na pójście do szkoły, ale ponieważ obie siostry uczyły się, więc było mi nudno samemu. Zimą ojciec, po uzgodnieniu tego z nauczycielem, zawiózł mnie do szkoły sankami przez podwórko. Na prowadzonych lekcjach zostałem wolnym słuchaczem. Za nic nie byłem odpowiedzialny i nie musiałem odpowiadać przy tablicy, chociaż już rozumiałem po polsku. Pamiętam, że dzieci po raz pierwszy dostały prawdziwe zeszyty, przedtem pisały na jakichś przedwojennych lub niemieckich kwitach. Był to dar z UNRRA (United Nations Relief and Rehebilitation Administration – Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy i Odbudowy). Nie znam angielskiego, ale zdaje mi się, że są to pierwsze litery amerykańskiej organizacji dla państw pokrzywdzonych przez wojnę. Od tej organizacji małorolni gospodarze podostawali nawet konie i krowy. Jednak musieli za to zapisać się do partii, lub w inny sposób być uległymi wobec państwa.
Latem 1946 r. w szkole i w naszym obejściu zamieszkała komisja wytyczająca granicę Polski ze Związkiem Radzieckim. U nas znajdował się cały sztab, pod przewodnictwem profesora Jerzego Gorzuchowskiego, a w obejściu Winc. Jakubowskiego (drugi sąsiad), wojsko pilnujące cywili przed ewentualnymi napaściami z działającego wówczas podziemia. Okazało się później, że prof. Gorzuchowski współpracował również z rządem polskim w Londynie, był sądzony i skazany na karę śmierci. Może dlatego bezpośrednich napadów nie było, ale raz szofer Gałązka wrócił, jadąc z Warszawy, boso z lasów Augustowskich. Z samochodu zabrane zostały mundury i to, co było potrzebne do utrzymania się w lasach. We wsi ciągle chodziły patrole, a w nocy na dwóch górach umieszczane były warty z karabinami maszynowymi.
Po wakacjach zaczęła tu pracować pani Genowefa Radzwiłowicz z Sejn, popularnie nazywana „Gigą”. I gdy pewnego razu zamiast odstawić ją z jakiejś konferencji żołnierze ją zostawili, ona pieszo, po godzinie, zziajana była już w domu. A jednak i tak wyszła za mąż za wojskowego ze strażnicy w Hołnach. Wiem, że jeszcze przed kilkunastoma laty mieszkała w Olecku. Komisja po wytyczeniu granicy od Węgorzewa do Grodna, po siedmiu miesiącach wyprowadziła się, pozostawiając cały budynek szkole. Ja już chodziłem do I klasy i miałem najlepsze stopnie.
Na rok szkolny 1947-1948 przybyła uczyć do Żegar, po powrocie z Syberii, Wanda Białokoz. Niewiele wówczas opowiadano, gdzie i kiedy ktoś spędzał okupację, może rodzice wiedzieli więcej. Mnie jedynie utkwiła w pamięci jej opowieść o tym, jak się ratowano od głodu. Jednej z karmionych w kołchozie świń nasypywano do jadła szpilek. Świnia padała, a kołchoźnicy cieszyli się, że na jakiś czas mieli zapewnione mięso.
Gdy w 1966 r. po raz pierwszy przez Białoruś pojechałem na Litwę odwiedzić krewnych, dowiedziałem się, że krewni żony mieszkają w byłym dworku Białohozów. Nazywał się Aviżancai, i był położony kilkanaście kilometrów za Łoździejami, jadąc w kierunku Druskiennik. Ostatnio pani Wanda mieszkała w Suwałkach.
Pani Wanda, tak ją popularnie nazywała moja rodzina i ludzie we wsi, była bardzo pracowita i uzdolniona. Były już cztery klasy, więc lekcje były prowadzone na dwie zmiany. Jednak i na przerwach obcowała z dziećmi, ucząc je różnych zabaw. Z bardziej zdolnych dziewcząt stworzyła zespół taneczny oraz mieszany teatr. Pamiętam, że moją ostatnią rolą był król, z czego byłem bardzo dumny. W dodatku wieczorami prowadziła kursy dla analfabetów, raz w Żegarach, a nazajutrz w Dusznicy. Z Żegar było ośmiu uczestników, to wiem na pewno, gdyż mego ojca ustanowiono jakby opiekunem kursu. Tu przepracowała całe trzy lata, później odeszła do szkoły w Ogrodnikach.
Na lata 1950-1951 dostała tu pracę była właścicielka dworu. Ale ona swój majątek Gżereliai (Jeziorki), pozostawiła aż na Żmudzi. Jednak urodzona była w Sejnach, w rodzinie lekarza, który tu za cara dostał pracę. Nazywała się Bronisława Sakiel-Wołłowicz i nie była represjowana, gdyż jej syn na ochotnika wstąpił do I Armii i zginął w czasie wojny. A ja znów poszedłem jako wolny słuchacza do IV klasy. Piątej jeszcze nie wprowadzono, a ojciec nie chciał, abym się wałęsał bez zajęcia. Bardzo mi się podobały lekcje historii prowadzone przez panią Bronisławę. Potrafiła przy historii Polski wtrącić wątki o Litwie, czego nie było w podręcznikach. Zakochana była również w literaturze. Sama zresztą dużo pisała. Napisała tom poezji jeszcze przed wojną, a dwutomową powieść „Demon i One” przepisała powtórnie, pierwszy jej rękopis spłonął w poprzedniej szkole. Przy lampie naftowej naszej rodzinie przeczytała całą Trylogię Henryka Sienkiewicza. A przed śmiercią (zmarła w Człuchowie k koło Koszalina w 1983 r.), swą powieść i wiersze mnie przekazała, abym w przyszłości wydał je drukiem. Teraz zbieram pieniądze (z trudem) i szukam sponsora, aby je wydać.
W 1951 r. w Żegarach po raz pierwszy wprowadzono V klasę, a w następnym roku VI. Uczyć przyszły dwie panie już po średnich szkołach ukończonych po wojnie. Pierwsza nazywała się Stefanija Mazur i została kierowniczką, a druga, Maria Karpowicz, była moją wychowawczynią. Nie zajmowały się pracą z młodzieżą dorosłą, zresztą na niedziele obie nauczycielki wyjeżdżały do rodzin w Sejnach. Pani Stefanija uczyła matematyki. Pani Maria języka polskiego, a w dodatku pięknie śpiewała, akompaniując na mandolinie. Po wyjściu z Żegar, obie powychodziły za mąż. Stefanija za Jakubowskiego z Gib, a Maria za porucznika Starczewskiego z Hołn. W tym też roku jesienią, po raz pierwszy po zakończeniu wojny został wprowadzony w szkołach język litewski. Pierwszym nauczycielem litewskiego był Jan Maksimowicz z Rachelianów, a po jego odejściu do szkoły w Ogrodnikach uczył nas Stanisław Marcinkiewicz z naszej wsi. Z braku podręczników, na litewskich lekcjach za podręcznik służyła biografia Józefa Stalina. Tych książek wystarczająco wiele przysłano z Litwy Radzieckiej. Wszyscy tu wymienieni nauczyciele już nie żyją.
W roku szkolnym 1953-1954 pani Karpowicz opuściła naszą szkołę, przenosząc się bodaj do Sejn. Na jej miejsce przyszedł pan Ireneusz Mieszczyński, również z Sejn. Jemu, zapalonemu wędkarzowi bardzo pasowała ta szkoła. W każdej wolnej chwili szedł z wędką na brzegi Gaładusia lub Dusalisa. Na lekcje języka litewskiego zaczął przyjeżdżać latem rowerem, zimą na nartach, nauczyciel z Radziuć Józef Kobylis. W taki sposób po opuszczeniu przez Jana Zabłockiego Ogrodnik, docierał tam również pan Józef. Był to pierwszy nauczyciel znający dobrze litewską gramatykę. Miał średnie wykształcenie zdobyte na Litwie i tylko wywózka na Sybir nie pozwoliła mu tam skończyć wyższych studiów.
W roku szkolnym 1954-1955 przyszła tu uczyć nauczycielka z Ogrodnik, pani Leokadija Domańska, popularnie nazywana „Lodzią”. A już w następnym roku po raz pierwszy zamieszkała tu rodzina nauczycielska. Był to wspomniany pan Józef z żoną Zofiją i synem Adamem. Po raz pierwszy wprowadzono VII klasę i trzech nauczycieli. Państwu Kobylisom urodził się tu następny syn Witold i córka Grażyna, a więc w okresie macierzyńskich urlopów pani Zofii przysyłano kogoś do pomocy. Obie panie żyją do dziś, pani Lodzia gdzieś pod Koszalinem, a pani Zofija we własnym domu w Sejnach.
Wówczas wyszło zarządzenie rządowe, aby obywatele mający 30 lat legitymowali się podstawowym wykształceniem. Więc wieczorami zaczęły się w Żegarach kursy dla dorosłych. A wszystko odbywało się jeszcze przy lampie naftowej. Światło elektryczne tu „przyszło” dopiero jesienią 1971 r.
Dorosła młodzież chciała nie tylko ślęczeć nad zeszytami, ale miała ochotę stworzyć coś nowego, młodzieżowego. Takim entuzjastą był Wincenty Marcinkiewicz obdarzony pięknym głosem i talentem muzycznym. Chociaż nie miał nigdy własnego akordeonu, umiał pięknie grać. Już później, po wyjeździe do Wrocławia, wspólnie z A. Żukauskasem stworzyli silny zespół wśród tam zamieszkałych Litwinów. Niestety już obaj nie żyją, tak jak ich chór „Ruta”. Wielkim talentem artystycznym wykazała się Aldona Pietruszkiewicz-Wilkialis, do dziś śpiewa ona w chórze przy Domu Litewskim w Sejnach.
Chociaż pan Kobylis sam nie śpiewał, ale umiał czytać nuty i nauczył nas nowych pieśni, nieznanych w tej okolicy. Przywędrowały one z Litwy, gdzie były stworzone przez znanych kompozytorów B. Gorbulskisa, Raudonilisa i innych. Należy tu wspomnieć, że tam powstawały pieśni nie tylko o Leninie i sławiące kołchozy. Natomiast pani Zofija, wówczas jeszcze nieznająca litewskiego, uczyła sztuki teatralnej. Bardzo zdolnym artystą okazał się Gedymin Maciukanis, gdy nie pamiętał roli, improwizował, a widzowie nie mogli się połapać, że mówi swoimi słowami. Ostatnią wystawioną sztuką było „Petras Kurmialis”, mnie przypadła główna rola.
Pracę z młodzieżą zapoczątkowała piękna pani Sabina Sobolewska. Już nie przypominam sobie nazwy sztuki, ale ucząc tu w latach 1955-1956, stworzyła zespół, który dał występ w Żegarach i pegeerze Dowiaciszki. Następnie odeszła do Suwałk i zespół amatorski nie działał przez parę lat.
Jednocześnie, obok Z. i J. Kobylisów, uczyli tu po roku lub dłużej – Janusz Malczinski, syn sejneńskiego starosty, który w jeden wieczór potrafił przeczytać grubaśną książkę, Zofija Liauda mieszkająca w Sejnach, Stanisław Jakubowski z Krejwinc. W 1960 r. poszedłem do dwuletniej służby wojskowej i niewiele wiedziałem o tym, co się dzieje w rodzinnych stronach.
A w tym czasie I sekretarz PZPR Władysław Gomułka, aby uczcić zbliżający się jubileusz w 1966 r. tysiąclecia państwa polskiego, ogłosił hasło budowy tysiąca szkół. W naszej okolicy to miejsce przypadło w podworskiej wsi Krasnogruda, bo tam po reformie rolnej był plac zastawiony szkole, dogodnie położony pośrodku tej okolicy. Dlatego sądzę, że ta szkoła, która już niebawem przestanie istnieć, była kontynuatorką wiele lat działającej szkoły w Żegarach.
Piotr Dapkiewicz
Żegary, 8 kwietnia 2005 r.