Morze Czarne to woda, która niesie spotkanie, by ją lepiej pojmować musimy nauczyć się poruszać zgodnie z jej pływem, rozpuścić myśli pod powierzchnią tafli. Basen tego morza funduje wspólnota ludzi i emocji, siatka tymczasowych relacji i połączeń między nimi. Dzieje się to ponad geografią, dlatego opowieść o Morzu Czarnym możemy snuć właśnie w Armenii, daleko od wybrzeża, wielogłosem Europy Środkowej. Właśnie o tym, o morzu tymczasowości, przemijalności mówiła nam na Uniwersytecie w Erywaniu Tamta Khalvashi, otwierając nasz namysł skokiem wyobraźni. Jej opowieść zbierała różne, media, czasy i historie, świadectwa chaotycznie wyrzucane na brzeg przez uderzenia wody. Ruch Morza Czarnego zostaje na nowo odkryty, przez dekady pozostawał jedynie dopływem wielkiej kultury, ugruntowanej i wiecznej. Wydawałoby się więc, że będzie to tylko opowieść cząstkowa, wielu innych, różnych światów, ale woda nie unosi takich granic. Dla Marsi Shore to właśnie granice pozwalają budować mosty, definiować, ale ich kształty wciąż się rozmywają, Idee krążą w zdezorientowanej przestrzeni wzajemnych wpływów. Rozumiejąc spotkanie, które płynie z Morzem Czarnym, możemy budować wspólny obraz, na powrót składać świat z fragmentów, otaczać go żywą akustyką całości. Na tym opiera się idea Dilemmy, podobnie jak praca Pogranicza, o czym mówił Krzysztof Czyżewski, przywołując mit Medei. Rzemiosło opowieści nigdy się nie kończy, musi wciąż sięgać po głosy wcześniej nieme, niewidzialne ciała, nad którymi panuje siła tego, co wielkie. W ten sposób Medea odzyskuje swoją narrację, widzimy ją teraz jako budowniczą mostów, uzdrowicielkę, postać ponad horyzontem naszych oczekiwań i myśli. Praca tworzenia narracji, nowych języków, to także wysiłek teorii i praktyki post-kolonialnej. W Erywaniu naszą dyskusję o tę perspektywę poszerzali Viktoras Bachmetjevas, Vasile Visotchi and Hrach Bayadyan, włączając w to swoje lokalne konteksty - litewski, mołdawski i ormiański. Już na poziomie języka, kolonię i imperium, możemy różnie postrzegać - inaczej kolonizacją rozumieli Grecy, dryfując po Morzu Czarnym z ogniem swojego polis, ale i inaczej musimy o niej myśleć w poszczególnych kontekstach post-sowieckich krajów. Jak mówił, Bayadyan, wczorajsza dyskusja stała się jedną z pierwszych refleksji post-kolonialnych w murach erywańskiego uniwersytetu, w Armenii ta myśl właściwie nie istnieje, nie ma swojego przebiegu. Ale do pewnego stopnia nie odbiega to od doświadczeń pozostałych mówców, łącznikiem między doświadczeniem krajów żelaznej kurtyny staje się brak świadomości własnej kolonizacji, jak gdyby wydarzała się tylko na zewnątrz, w odległym świecie. Woda powracała także w filmowych spotkaniach wczorajszego dnia, animacja “A Monster Near My Mother’s Heart” Cristiny Jacot wiązała ten żywioł z intymnym połączeniem dziecka i matki. Opowieść reżyserki barwiła krople na różne kolory i smugi, czerwień zbiegała się z grzmotem, który następował po deszczu. Jacot ukazuje obraz w jego połączeniu z czasem, film staje się medium prywatnej pamięci. Podobnie dzieje się u Anny Dziapshipy, w “Self-Portrait Along the Borderline”, gdzie ten wymiar łączy się jeszcze z archiwum zbiorowym, historia rodzinnych obrazów splata z dziejami narodów i wojny. Reżyserka metaforycznie przekracza granicę abchazko-gruzińską, nosząc obie te tożsamości, ale przekracza i w sensie dosłownym, przestrzennym, otwierając drzwi domu zbudowanego przez jej dziadka w Abchazji. To odizolowane dzisiaj od świat terytorium staje się luką w jej wnętrzu, utraconym rajem, który nie pozwala złożyć się w całość. W filmie Dziapshipy dużo jest przestrzeni pozbawionych ludzi, czystych obrazów kuszących, by przekroczyć ramy kadru. To jej prywatna eksploracja, powierzchnia wyobraźni, ale tak jak jej prywatne ciało staje się terytorium zbiorowego konfliktu i walki, tak też te przestrzenie noszą w sobie coś uniwersalnego. W oddali cicho i spokojnie płynie Morze Czarne, gdyby jego ruch mógł stać się domem nowego rodzaju, nie trzeba by już chronić granic trzymanych przemocą na ziemi.
tekst: Piotr Szroeder
photos: Narek Dallakyan