Śląsk poznawaliśmy wtedy przez filmy, sztukę, całą symboliczną i materialną przestrzeń noszącą pamięć dawnego rzemiosła, buntu czy mitu tworzonego przez nadchodzące po sobie władze. W tym fascynującym, ale trudnym do pojęcia, pełnym sprzeczności świecie, oparciem okazywała się opowieść konkretnych ludzi. Poeci, działacze, badacze, których spotykaliśmy nie tylko pokazywali nam dzisiejszy, żywy Śląsk, wraz z jego językiem, tożsamością, nadchodzącymi wyzwaniami, ale i pogłębiali naszą wiedzę o kolejne punkty widzenia, narracje i spojrzenia. Okazało się, że jeżeli możemy poznać pogranicze Górnego Śląska, to tylko poprzez spotkanie z ludźmi, których opowieść nie domknie się łatwo w jednej historii i jednej podróży.
Na Śląsk po raz drugi wyruszyliśmy wraz z początkiem kwietnia, tak jak i za pierwszym razem, w Katowicach przywitał nas Nikiszowiec, trochę już bardziej znany, chociaż wracaliśmy do miejsca zupełnie innego, obudzonego wiosną, która na Suwalszczyźnie dopiero miała nadejść. Inne stawały się też wizje tożsamości śląskiej płynące od ludzi czekających na naszej drodze. Poznawaliśmy osobiste, rodzinne opowieści, które niosły historię Śląska po mapie kreślonej zmieniającymi się granicami. Nasze pierwsze spotkania, z aktorką Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego, Grażyną Bułką, a później już w Opolu, z działaczem Rady języka śląskiego, Wojtkiem Adalbertem Glenskim, przekonywały, że oto stoimy w momencie historycznym dla tych ziem. Język śląski płynął swobodnie w opowieściach, budował tożsamość, dla której podstawą od samego początku jest otwartość na wpływy, ruch i nadchodzący czas. Ciekawie te spotkania dopowiadał nasz inny mistrz podróży, Tomasz Różycki, poeta opolski, ale pozostający w ciągłej drodze, w napięciu z miejscem. Uniwersalna na Śląsku historia ruchu, wypędzeń, przesiedleń, utraty swojego gniazda, w odmienny sposób pracowała w myśleniu i twórczości pisarza. Arbitralna mapa historyczna, lwowska gwara, którą do domu Różyckiego przyniósł z przeszłości ojciec, a z drugiej strony poniemieckie Opole, stawała się w tej opowieści raczej przestrzenią pewnej bezdomności, przywiązania do miejsca i wykorzenienia jednocześnie. Proces pisania, czytania, być może jako jedyne w życiu, przez swój niezwykły związek z pamięcią, mogą pozwolić na powrót, ocalanie tego, co trawi czas. Jednocześnie opowieść poety odcinała się od archeologii, kierowała ku temu, co można zobaczyć dzisiaj w pełni życia, czego nie chcemy i nie możemy zobaczyć, zdzierając kolejne powierzchnie, wchodząc głęboko w mityczną przestrzeń.
Z mapą śląskiej pamięci, z jednej strony otwartą przez nieustanny ruch, z drugiej poranioną przez spadające z góry granice, ruszyliśmy nowymi ścieżkami, szukając żydowskich śladów na Górnym Śląsku. W ten sposób trafiliśmy do Gliwic i Będzina, a po tej opowieści prowadziła nas Karolina Jakoweńko, współtwórczyni fundacji Fundacja Brama Cukermana. Te dwa miasta, chociaż prawie sąsiadujące, noszą nieco inne opowieści, inaczej funkcjonują też dla dzisiejszych Żydów. Gliwicki Dom Pamięci Żydów Górnośląskich znajduje się w dawnym, wyremontowanym domu przedpogrzebowym i sąsiaduje z cmentarzem szczególnym, bo podzielonym na stronę niemiecką i polską, dopowiadając jeszcze złożoną historię niemieckich Żydów. Trochę przewrotnie, ale tak jak to chyba często bywa, cmentarz pozostaje miejscem bardzo żywym, z potomkami, którzy przyjeżdżając do Gleiwitz odnajdują zagubione w gęstwinie macewy swoich krewnych, ze śpiewem ptaków i roślinami gęsto porastającymi drzewa, groby, mury. Będzin zaś, kiedyś ,,miasto czarne od chałatów” w założeniu opowiada historię polskich Żydów, których różnorodna tradycja w tym miejscu sięga wielu wieków. Tam też w jednym z domów modlitewnych, przestrzeni Bramy Cukermana, słuchaliśmy o jeszcze innej pamięci, o znikaniu miejsc, całych światów, o szukaniu archeologii, która jest misją, pozwala tym razem ocalać i budować.
Śląską podróż kończyliśmy jeszcze dalej, jeszcze bliżej granic. Łukasz Galusek, architekt i zastępca dyrektora w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie opowiadał nam kolejne pogranicze tego świata, prowadzące przez Bielsko-Białą i Cieszyn. To miejsca następnego styku, porządkowane przez protestancką racjonalność i jasny rozwój, ale i napięcie z kościołem katolickim. W Bielsku-Białej słuchaliśmy opowieści prof. Ewy Chojeckiej, historyczki sztuki, przez dekady działającej i pracującej w oparciu o miejsce, tożsamość pogranicza. Ostatnim widokiem naszej wyprawy była panorama w Cieszynie, stojąc obok słynnej baszty św. Mikołaja, patrzyliśmy na Olzę, dalekie i malutkie dachy domów miasta, w końcu też rosnące łańcuchy górskie, inne państwa, krainy. Po kilku dniach spotkań, rozmów, słuchania historii i osobistych losów, taka perspektywa działa pewnie inaczej. Na chwilę zobaczyć coś z góry, w pozornej całości, jednak z pasmami ziemi, które przykrywają warstwy splątanej pamięci pogranicza. Częścią naszej podróży były teatr i muzyka, oglądaliśmy spektakl ,,Boska” z Grażyną Bułką w głównej roli, słuchaliśmy arcydzieł Brucknera i Lekeau w wykonaniu NOSPR. I chociaż to tylko symbol całej tej opowieści, to niezwykły wydaje się ruch kultury, który dogania, przeskakuje mapy i granice Śląska, pozwala pamiętać, ożywiać, a dzisiaj otwierać język i tożsamość śląską na świat, przekonując, że właściwie nie ma jasnych linii, żadnego zewnątrz, czy na Śląsku czy na Sejneńszczyźnie jesteśmy w samym środku świata.
Podróż opowiedział Piotr Szroeder.
Fot. Agata Wasilewska, Piotrek Myszczyński, Staszek Czyżewski