Attila József, nieszczęśliwy żebrak piękna (taki tytuł nosił pierwszy tom jego poezji, 1922), został tymczasem pokoleniom polskich hungarystów zwyczajnie zobrzydliwiony. Próbowano z poety wrażliwego i wszechstronnego uczynić piewcę rewolucyjnych, a w całym powojennym pięćdziesięcioleciu przecie antywolnościowych treści. Nawet miłosna poezja Józsefa nabierała smaku bliższego pseudospołecznym rozważaniom o nierównościach klasowych, a jego lekkie i proste wiersze traciły świeżość i autentyczność przekazu.
József, właściwie za życia niedoceniany, z pewnością zaś nieuznany za wielkiego i ważnego przedstawiciela węgierskiej liryki, rzeczywiście wspominał w swoich utworach o kłopotach codziennej egzystencji. I miał po temu powodów wiele. Urodził się w ubogiej rodzinie, mieszkał w nędznej, robotniczej dzielnicy Budapesztu, ojciec porzucił rodzinę, jak mówiono dzieciom, w poszukiwaniu lepszego zarobku, ale nigdy nie wrócił. Zakotwiczył w Rumunii, by tam rozpocząć życie na nowo. Czy József do końca wierzył, że ojciec w desperackim geście wyruszył na podbój nowego świata, czy też się domyślał, że prawdziwy powód jego półsieroctwa i dzieciństwa, w którym wraz z matką i rodzeństwem zmagał się z nędzą, leży w czym innym, nie wiadomo... József pisze o tym w swojej poezji dość dwuznacznie. Wiele miejsca poświęca też w swych wierszach matce, i tu również nie ociera się nawet o granicę sentymentalizmu. Trudne to zadanie dla poety, zwłaszcza gdy ów jest mężczyzną.
József czuł się w rzeczywistości, w której przyszło mu żyć, niepotrzebny i niezrozumiany. Był samotnikiem, choć chyba wcale nie chciał nim być. Pragnął spełnienia jako człowiek i poeta, tymczasem był kimś, kto "rodzinne ciepło już nie dla siebie w sercu trzyma". We własnym środowisku nie znajdował dla siebie miejsca, a inny świat nie chciał go przyjąć. Biedakom nie potrafił pomóc, bogatsi i szczęśliwsi nie chcieli go zaakceptować. Został sam ze swoimi wierszami, ale one też nie potrafiły go uratować przed dramatycznym końcem (w wieku 34 lat popełnił samobójstwo, rzucając się pod pociąg).
W poezji Józsefa urzeka przede wszystkim jej niesłychana prostota. Nie ma w niej wielkich słów, niepotrzebnych metafor, patosu ani wybujałych przenośni. Największe emocje w płaszczyźnie opisu zostają sprowadzone do elementarnych ludzkich czynności i najzwyczajniejszych zjawisk przyrody. Pamiętajmy, że utwory te powstawały w latach 20. i 30. ubiegłego wieku, w dzisiejszym czytelniku wywołują skojarzenia z powstałym kilkadziesiąt lat później nurtem minimal art. Oczywiście mam tu na myśli pewien schemat konstrukcyjny i sposób myślenia o tekście, a nie porównywanie wprost.
Elementarność poezji Józsefa stanowi także duże wyzwanie dla kogoś, kto się podejmuje jej przekładu. Próby takie na przestrzeni lat oczywiście były, drukowano polskie tłumaczenia jego wierszy, niestety były to tylko niezbyt udane przybliżenia. Można się było z nich dowiedzieć o treści utworów i o tym, że to poezja rymowana. Przekłady Jerzego Snopka z tomu Olśnieniepokazują zaś to, co w tej poezji najważniejsze, a przede wszystkim nie są obciążone największym błędem, jaki skutecznie potrafi zniechęcić czytelnika do węgierskiej poezji: wymuszonymi, prymitywnymi rymami i sztuczną frazeologią, których jedynym zadaniem jest zachowanie właściwej liczby sylab w wersie. Czytając polskiego Józsefa, mamy szansę poczuć rytm oryginału, a jednocześnie obcujemy z wierszami leżącymi w polszczyźnie jak należy.
Olśnienie jest w dodatku tomikiem bardzo dobrym edytorsko, autor przekładów zadał sobie trud przygotowania ciekawego, osobistego posłowia, podał najważniejsze daty z życia Attili Józsefa, słowem - na stu dwudziestu zaledwie stronach pokazał dzieło jednego z największych dwudziestowiecznych węgierskich twórców.
Elżbieta Sobolewska "Nowe Książki" 10/2005
Attila József Olśnienie, Sejny 2005, Fundacja Pogranicze.