Poezja i wszelka sztuka jest skazą i przypomina ludzkim społeczeństwom,
że nie jesteśmy zdrowi, choćby trudno nam było do tego się przyznać.
Czesław Miłosz
1. Ze Sławomirem Dybkowskim wyjechaliśmy fordem z Warszawy w stronę Sejn, na wschód. Do Warszawy przyleciałem przez Zurych, gdzie zatrzymałem się na jeden dzień. To dlatego, gdy jechaliśmy do Sejn, a dokładniej do Krasnogrudy, uroczyste otwarcie muzeum Czesława Miłosza już się odbyło bez nas. Po opuszczeniu Warszawy wyprzedzaliśmy wielkie ciężarówki, które jechały ku litewskiej granicy, a droga coraz częściej zagłę- biała się w wielką zieleń lasów, gdzie na poboczach miejscowi, wystawiwszy słoiki napełnione czarnymi jagodami, cierpliwie czekali na kupujących. Na pewnym odcinku po obu stronach szosy stały dziwki w jaskrawych krótkich sukienkach, z opalonymi na brązowo udami, czekające na klientów, przeważnie kierowców tirów albo po prostu poszukiwaczy przydrożnych erotycznych przygód.
Jak się okazało, Sławek, z którym przeszedłem na ty, w latach 80. mieszkał w Nowym Jorku, więc z łatwością zaczęliśmy wędrówkę po nowojorskich dzielnicach, a potem on opowiedział mi, jak to przeprowadziwszy się do stanu Massachusetts, najął się na łódź i przez kilka lat łowił homary i ryby. W tamtych czasach miał starego wielkiego forda, którym niemal niemożliwe było zaparkowanie na Manhattanie ze względu na jego rozmiary, a poza tym ten grat pożerał o kilka galonów benzyny więcej niż jakaś mróweczka, w owym czasie japońska małolitrażówka. Sławek wspominał swoje nowojorskie lata z wielkim sentymentem i na szczęście tym razem nie musiałem przyjmować pozycji defensywnej, żeby bronić tego wielkiego miasta przed snobistycznymi atakami moich znajomych z Europy, że Nowy Jork jest brudny, metro nieposprzątane, Ameryka już nie taka, jak kiedyś.
Do Sejn dotarliśmy pod wieczór, prawie o zmroku. Sławek telefonicznie ustalił, gdzie mam mieszkać i okazało się, że musimy najpierw zajechać do Wigier, do klasztoru, w którym dawne cele zamieniono na hotelowe pokoje, a sam klasztor, wzniesiony na wysokim wzgórzu, na kamiennym fundamencie, otoczony małymi jeziorami, w których nocą kumkają tysiące sejneńskich żab, przekształcono w muzeum.
W sejneńskim kościele, do którego dotarliśmy nocą, trwał już koncert muzyki klasycznej, przyszło dużo ludzi, reflektory, które oświetlały orkiestrę symfoniczną oraz śpiewaków, kładły się na głowy i ramiona muzyków jak miękkie prześcieradło, wymiatając ich z ciemności niby białą mąkę czy sadzę, a wykonywane kompozycje do wierszy Miłosza wzmacniała sakralność miejsca, nad głowami obecnych unosiło się wysokie kościelne niebo, namalowane rzecz jasna jeszcze w XIX stuleciu przez mistrzów ze szkoły Matejki. Pulchne putta podtrzymywały chmury – i teraz centrum Wszechświata znajdowało się tutaj, w Sejnach, w kościele, w którym dźwięczy poezja Miłosza, podniesiona na wysokość nieba przez muzykę.
Kiedy słuchacze wysypali się na kościelne podwórze, sejneńskie gwiazdy spadały im na głowy, przecinając niebo i na chwilę pozostawiając na nim srebrne kreseczki swych śladów, a potem błyszcząc znikały w czarnej zieleni okolicznych lasów. Pospiesznie udało mi się przywitać z Krzysztofem Czyżewskim, Ireną Grudzińską-Gross i pomachać Adamowi Zagajewskiemu.
Sejny w dzień wydały mi się miastem jednej ulicy, ale nawet na tej jedynej ulicy stało stado niewidzialnych krów, które wypełniało ją ciepłym zapachem mleka, zbierającego się w różowych wymionach, przeżuwanej trawy i łajna. Ten zapach zmagał się z wonią kawy, nieśmiało wyłaniającą się z sejneńskiej jazzowej kawiarenki, która stała obok Białej Synagogi, te budynki przypominały dwoje młodych ludzi, dotykających się ramionami.
Następnego dnia pojechaliśmy ze Sławkiem do Krasnogrudy. Okoliczną przestrzeń nierównomiernie podzieliły między siebie lasy, jeziora i wioseczki z pozostałościami drewnianych chat, ale wszędzie dominowały nieokiełznanie bujne trawy z czerwonymi plamkami dzikich maków i niebieskimi rozbłyskami chabrów. Nagle samochód zanurzył się w gęstą ciemność lasu i leś-ną drogą, która chyba nigdy nie widziała słońca, brązową i mokrą, dotarliśmy do Krasnogrudy. Majątku kiedyś, za czasów dzieciństwa Czesława Miłosza, należącego do rodziny jego matki Weroniki Kunat, do którego przyszły poeta przyjeżdżał w gości, na wakacje. Odrestaurowany specjalnie na stulecie Miłosza, dwór z pomalowanym na czerwono wielkim gankiem i kolumnami jeszcze zachowywał zapach świeżej farby i ciosanego drzewa i było jasne, że budowniczowie dopiero przedwczoraj opuścili Krasnogrudę.
Padał drobny deszczyk i zakisłe zielone bagno, które projektanci zachowali, nie naruszając spokoju jego mieszkańców – zielonych żab i ukrytych w trawie dziesiątków ślimaków, patrzyło na nas swym zielonym okiem, nie reagując na przyciszone rozmowy i trzask aparatów fotograficznych. Żaby skakały po ścieżce poetów, na której gipsowe książki na wysokich metalowych podstawkach, otwarte na stronach z wierszami, tworzyły jakąś gipsową poezję.
Sam dwór, w którym kiedyś toczyło się zwyczajne krasnogrudzkie życie, wedle określonego cyklu ziemskiego majątku, a pokoje i sypialnie wypełnione były meblami i głosami ludzi, teraz wygląda jak prawdziwe muzeum, z pojedynczymi zdjęciami samego Miłosza, wypucowanym parkietem, pobielonymi ścianami i stołem-makietą, którego konfiguracja łączy zarysy Polski, Litwy, Francji i Kalifornii, słowem Miłoszowską geograficzną przestrzeń.
Wyłożona kamieniami dróżka zbiega ostro w dół obok wielkiego rozdartego przez piorun nadpalonego drzewa, prowadząc do jeziora. Jezioro wielkie i spokojne, porośnięte grążelami, żółte żarówki ich kwiatów gdzieniegdzie otwierają się jak dzioby ptasząt. Zieleń, która pokrywa jezioro i jego brzegi, przechodzi od grążeli i szuwarów w las, a zielone pokumkiwanie żab pod nogami wybija z rytmu padający na Krasnogrudę deszcz. Miłosz, który w wierszach wspominał Krasnogrudę, powrócił tym deszczem i tą gęstą zielenią drzew i roślin, które tak bujnie porozrastały się wokół odrestaurowanego domu jego dzieciństwa, a więc i w jego poezji.
2. Czesław Miłosz pochodzi z okolic.
Być może, gdyby nie były one okolicami najpierw rosyjskiego imperium, a potem Rzeczypospolitej, gdzie Polacy, Litwini, Białorusini i Żydzi stanowili pograniczną wspólnotę, można by je nazwać po prostu prowincją, która zawsze i wszędzie jest podobna pod względem jednolitości i ustalonego trybu życia. I dalej, gdyby te okolice nie zmieniły się w teren etnicznych waśni, Holokaustu, komunistycznych eksperymentów, gdyby nie przetoczyły się przez nie wszystkie ważne zdarzenia dwudziestego wieku, to czy ważne byłyby te miejsca, o jakich myślał i pisał Czesław Miłosz? W ogóle takie pograniczne okolice w centrum Europy o zróżnicowanym etnicznym składzie, wielokulturowe i wielojęzyczne, łatwo przechodzą od idylli do straszliwych zbrojnych konfliktów, choć zdawałoby się, że zapomniane międzyetniczne urazy i nieporozumienia dawno już powinny pokryć chwasty i trawa zapomnienia.
Pewnym okolicom się szczęści, innym nie. Tym, które mają swoich poetów – powiodło się, myślę, bardziej, choćby dlatego, że poeta napełnia je swoim poetyckim sensem, dzięki czemu stają się one poetyckie, tekstowe, słowne, przenikają do książek i do dyskusji. Ich historia zaczyna się od nowego punktu: tak jak historia chrześcijaństwa i czasów nowożytnych zaczęła się od opisanej przez apostołów męki Chrystusa.
Ale dla Miłosza okolica to wyłącznie początek jego drogi – poetyckiej i życiowej, bo dla Schulza – to początek i koniec; przypisanie do okolicy, osąd i przeznaczenie mają przynajmniej dwa wymiary – autobiograficzny i historyczny.
Przy końcu swego życia Miłosz w Piesku przydrożnym znów przejdzie się po okolicy, ale wyłącznie swojej pamięci i bogatego w wydarzenia życia. Być poetą okolicy i pogranicza, poetą z okolicy i z pogranicza to widzieć detale tego świata, epizody jego historii, drobne sprawy i rzeczy, inne narody i innych ludzi w ich codziennym życiu. Uświadamiać sobie prawo każdego z tych miejsc do odrębności, odczuwać wielokształtność jako konieczność, być wrażliwym na różne mowy i różne słowa, które słyszy twoje ucho i powtarza twój język, żeby te słowa stały się poezją tego miejsca. Czasami poeci określają czasowe granice epoki nie tylko swoim życiem, ale całością tego, co napisali, w szczególnych przypadkach ich twórczość staje się zapisaną w poetyckiej formie kroniką przeżyć i przemyśleń, ale ta poetycka kronika ma nie tylko wartość informacyjną, lecz również metafizyczną, bardziej trwałą i bardziej złożoną, bo mniej zrozumiałą. Przez Miłoszowe okolice przetaczały się historyczne wydarzenia – zmieniały się granice państwowe i polityczne systemy, które nad tą metafizyką prowincjonalności ustanawiały nienaturalną kontrolę, wdzierając się w ludzkie życie, i stając się początkiem poetyckiego wysłowienia, próbą obrony słowem.
Być może, gdybym przeczytał rozważania Miłosza o emigracji siedem albo osiem lat temu, kiedy Nowy Jork dopiero stawał się dla mnie tekstem, a moje odczucia były wyraźniejsze i bardziej gwałtowne, jego słowa, że wyjechawszy, wraca się do siebie powoli i nigdy nie do końca, zwiększyłyby moje wątpliwości co do słuszności wyboru miejsca o nazwie Nowy Jork. Czyż nie dźwięczy w tych słowach jakaś ukryta tęsknota, jakaś przytłumiona miłość do okolicy, do miejsca, które stanowi dla ciebie, wędrowca, wielką wartość – ta wartość podaje ci rękę i stwarza szansę powrotu, bodaj tymczasowego, a jednak stale zawieszonego w swoim niedokonaniu
O AUTORZE
Wasyl Machno ur. 1964 w Czortkowie. Ukraiński poeta, prozaik, eseista, tłumacz, od 2000 roku mieszkający w Nowym Jorku. Autor m.in. zbiorów poetyckich: Schizma 1993, Samotność Cezara 1994, Księga pagórków i godzin 1996, Lutowe elegie i inne wiersze 1998, Płetwa ryby 2002, 38 wierszy o Nowym Jorku i coś innego 2004, Cornelia Street Cafe: wiersze nowe i wybrane 1991-2006 2007, Zimowe listy 2011, Chcę być jazzem i rock'n'rollem 2013, Rower. Wiersze i eseje 2011-2014 2015; Wiersze jerozolimskie (wyd, dwujęzyczne ukraińsko-angielskie, 2016); książek eseistycznych Park kultury i wypoczynku im. Gertrudy Stein 2006, Toczyła się torba 2011; tomu opowiadań Dom w Baiting Hollow 2015 (nagroda „Książka roku BBC”; polskie wydanie pod tytułem Listy i powietrze. Opowiadania z pogranicza 2015; sztuk Coney Island 2006 i Bitch/Beach Generation 2007. Wydał wybory wierszy Zbigniewa Herberta i Janusza Szubera, tłumaczył też wiersze Andrzeja Sosnowskiego, Anny Frajlich, Bohdana Zadury, Joan Valentine, Johna Ashbery’ego i Vasco Popy. Jego wiersze i eseje tłumaczono na 25 języków. Książkowe wybory ukazały się w Polsce ("Wędrowcy", Poznań, 2003, "34 wiersze o Nowym Jorku i nie tylko", Wrocław, 2005, "Nytka/Nitka", Sejny, 2011, "Dubno, koło Leżajska", Leżajsk, 2012), Rumunii ("Fiecare obiect isi are locul sau" Craiova, 2009)), USA "Thread and Selected New York Poems", New York, 2009, "Winters Letters", New York, 2011), Serbii ("Crna rupa poezyje", Belgrad. 2013. Laureat m.in. międzynarodowej nagrody literackiej,"Powelje Morave" (2013). Uczestnik wielu festiwali poetyckich w Serbii, Polsce, Słowenii, Rumunii, Niemczech, Indiach, Kolumbii, Nikaragui, Macedonii i USA.
Strona wydawnictwa Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka