To również jest zapis podróży, również do krain zapomnianych – na łemkowszczyznę, na polsko – ukraińskie pogranicze, na Śląsk Cieszyński, do Lwowa, Jazłowca, Drohobycza i do Żółkwi Sobieskich. Rozrzut geograficzny i historyczny ogromny – pytanie – cóż łączyć może miasto Bruno Schulza i niewielką wieś Koterka nad Bugiem – pojawia się natychmiast. Tym łącznikiem, a raczej spoiwem są ludzie – uwikłani w historię, poddani przez wieki międzykulturowej konfrontacji, wystawiani na próbę emigracji.
We wsi Głębokie – będą to Łemkowie, Polacy, Ukraińcy, Rusini – którym historia kazała żyć obok siebie. Katolikom, baptystom, prawosławnym, unitom. I jakoś, lepiej czy gorzej, żyli – i przeżyli. I chociaż różnie swoją historię opowiadają – ich wieś – Jak piszą „wieś rycerzy spod Grunwaldu” była jest i będzie całym światem. I gotowi są zrobić dla niej wszystko. Nastepny reportaż – w roku 1912 niektórym członkom mieszkającej na Śląsku Cieszyńskim wspólnoty ewangelickiej przestały wystarczać kazania w zborze. Odeszli od zboru i zostali tzw. zdecydowanymi chrześcijanami. Pół wieku później jeden z ich przywódców miał widzenie, że miejsce w którym żyja zostanie zniszczone – a mieszkali wówczas w czeskiej części Śląska Cieszyńskiego. Postanowili uciekać. Dokąd? Do niewielkiej wsi Słocza w Bieszczadach. Kiedy już tam osiedli – poglądy religijne podzieliły ich na dwa obozy. Lata płyną, a oni ciągle żyją podzieleni. Kolejna niesamowita historia – dzieje małżeństwa Ksawerego i Anieli Dabankurtów – opisane przez nich samych, w listach znalezionych gdzieś cudownym przypadkiem w pociągu. Fragmenty korespondencji z prawie połowy wieku – dzieje ludzi uwiązanych miedzy Lwowem, Ostendą, Wiedniem, Jazłowcem i Krakowem - w trudnych latach 1846–1892. Takich listów nikt dzisiaj nie pisze. Nie będę streszczał wszystkich reportaży z książki Adama Płocińskiego Trakt. Ale o tym jednym muszę powiedzieć. To zapis odkrywania Drohobycza. Miasta Bruno Schulza – ale nie z jego, tylko z całkiem współczesnych – czasów. Ulice – Krokodyli (dawniej Mazepy), Szewczenki – dawniej Mickiewicza; pomniki i tablice, wreszcie – ludzie. Pan S – jeden z ostatnich drohobyckich polskich Żydów, Balicki – dozorca cmentarza, czy Sławek Chodoriwski – lekarz samouk, po trosze Ukrainiec, Żyd i Polak.
Snują się opowieści, plączą się ulice, wątki, wspomnienia, pozostały fotografie, cudem ocalałe przed rękami kagiebistów. Drohobycz, Drohobycz... Płociński odkrywa go dla siebie, krok po kroku, rok po roku – zapisuje skrupulatnie – dzięki temu odkrywa go dla nas. Podobnie, jak historię klasztoru założonego przez siostrę Marcelinę Darowską w Jazłowcu. Tę Marcelinę, którą w 1966 roku beatyfikował Papież Jan Paweł.
Niesamowita to książka. Płociński operuje językiem skrótowym – cytatem, notatką, wspomnieniem, przytoczeniem. Nie ma tu opowiadania, nie ma – poza kilkoma zdaniami najbardziej potrzebnego wstepu - narracji w pierwszej osobie. Efekt jest znakomity. Przeczytajcie Trakt. A później Jadąc do Babadag Stasiuka. Nie o oceny czy porównania chodzi. Moja refleksja jest inna – jak wiele miejsc w Europie, tej współczesnej, XXI-wiecznej – czeka na swoich odkrywców.
Tak jak Głębokie na Płocińskiego, jak Babadag – na Stasiuka. Taka właśnie jest Europa. Takiej Europy nie widać z okien Brukseli czy Berlina. I dlatego takie książki są bardzo potrzebne.
Wiesław Szymański, MUZA, 26.09.2004
Adam Płociński, Trakt, Sejny 2002, Fundacja Pogranicze.