Czy lektura powieści autora wywodzącego się właśnie z terytoriów utraconych pomoże nam rozwiązać tajemnice węgierskiego smutku? Być może, lecz poszukiwanie odpowiedzi na pewno nie będzie proste. István Szilágyi, jeden z najwybitniejszych współczesnych prozaików węgierskich (rocznik 1938), pochodzi z Siedmiogrodu i ściśle jest z nim związany. Ważna to dla nas, Polaków nauka, że obszary pozostające poza terytorium rodzimego państwa, a zamieszkiwane przez rodaków, mogą wydawać autorów istotnych dla literatury narodowej. Wydaje się, że na przykład pisarze z Wileńszczyzny lub z Zaolzia mogliby wnieść wiele twórczego fermentu do naszej literatury.
Dudni kamień, dudni to lektura w pełnym słowa tego znaczeniu poważna, smutna, wręcz tragiczna. Bohdan Zadura na okładce książki przestrzegająco informuje, że niemiecki tłumacz podczas pracy nad tą powieścią dostał zawału serca. Być może był po prostu przepracowany. Ale bynajmniej to nie zamyka sprawy smutku i tragizmu owijających swym całunem tę niezwykłą książkę. Tytułowe dudniące kamienie nie są sympatycznymi kamyczkami, jakimi się puszcza kaczki po tafli jeziora, ani nawet groźnymi głazami górskiej lawiny, lecz ni mniej ni więcej tylko kamieniami, którymi kochanka systematycznie zasypuje ciało zamordowanego przez siebie kochanka w swej własnej studni. Widzimy już więc, że nie będzie tutaj miejsca na lżejszy ton. I rzeczywiście, w powieści Szilágyiego napotkamy mnóstwo motywów i wątków, lecz humoru tam nie znajdziemy.
Wydarzenia akcji są tylko pretekstem do poznania pewnej społecznej rzeczywistości, która już przeminęła, ale której ślad w ludzkiej psychice trwa być może do dzisiaj. Rzecz (można wywnioskować z pewnych cech osób i świata, gdyż nic nie jest tu jasno powiedziane) dzieje się w Siedmiogrodzie nieopodal miejscowości Zilah), gdzieś na początku XX wieku. Osnową całej opowieści jest romans niezamężnej, ale dobrze sytuowanej Ilki Szendy i pracującego u niej żonatego ojca trojga dzieci, Dénesa Göncziego. Gönczi w poszukiwaniu lepszego zarobku zamierza wyjechać do Ameryki. Rozwścieczona tą w jej mniemaniu niewdzięcznością kochanka i chlebodawczyni morduje go nożyczkami, a ciało chowa w nieużywanej studni, którą zasypuje kamieniami. Göncziego nikt nie szuka, gdyż wszyscy myślą, iż jest w Ameryce. Ilka doznaje po morderstwie rozmaitych obsesji, lecz na pozór zachowuje się normalnie. Żona Göncziego i jego krewni, zaniepokojeni brakiem wiadomości z Ameryki, zaczynają się czegoś domyślać i podejrzewać Ilkę, lecz ta ginie zamordowana z kolei w napadzie szału przez innego swojego pracownika, któremu odmawiała zapłaty.
Cóż autor za pomocą tej krwawej i - dodajmy - wręcz ociekającej alkoholem jatki chciał nam pokazać? Wręcz mistrzowsko została oddana rzeczywistość społeczna małego miasteczka i otaczających je wiosek. Szilágyi z ogromną wrażliwością wyłapuje wszelkie najbardziej subtelne zróżnicowania prestiżu w tej małej, z pozoru jednorodnej społeczności. Ilka to osoba niezwykle zamożna, ale uważana za dziwaczkę i niezbyt lubianą. Pochodzi z rodziny miejscowych dorobkiewiczów, którzy rozerwali pradawną solidarność cechową, a zarobioną fortunę zainwestowali już nie w rzemiosło, lecz w dochodowe winnice. Ilka czuje się nuworyszką. "Są tylko dwa typy ludzi - sama opisuje swoją kondycję społeczną - którzy nawet gdyby chcieli, nie potrafili być inni niż są: prawdziwy wielki pan i chłop. To co jest między nimi to męty, którymi wiatr targa, jak mu się podoba. Jesteśmy mętami. Oczywiście, kto nie należy do żadnego z tych dwu typów, ten nienawidzi obu równie mocno". Ilka czuje się więc mętem, lecz miejscowi, często pracujący u niej chłopi mówią do niej "panienko". Dudni kamień, dudni... to jeszcze jedno studium człowieka wyobcowanego społecznie, zawieszonego między dwoma skrajnymi biegunami społecznej hierarchii i nienależącego do żadnego z nich.
Istotą psychiki prawie wszystkich bohaterów powieści, zarówno tych z najniższych warstw społecznych, jak i tych z trochę wyższego piętra, jest pragnienie bycia kimś innym, niż się jest. Ilka nie chce wyjść za mąż, gdyż gardzi miejscowymi mężczyznami, a do wyższych sfer nie ma dostępu. Zazdrości córkom miejscowych urzędników gry na fortepianie. Marzy o księdzu z obrazu zawieszonego w jej sypialni, który jest dla niej symbolem lepszego, bardziej należnego jej świata. Dla Görcziego symbolem tego samego jest właśnie ona, Ilka. Nie tylko erotyzm rzuca go w jej objęcia, także owo marzenie o innym życiu.
Okolice Lamentu to biedny, lecz spokojny i ustabilizowany świat. Pod solidnymi filarami obyczajowego ładu kryją się jednak stłamszone namiętności, pragnienia odmiany losu. Dwie występne drogi prowadzą do ich realizacji: cudzołóstwo i ukryty mord. Nikt tych dróg nie akceptuje, ale powieść pokazuje, jak wielu ludzi, często przypadkowo wciągniętych w wir wypadków, decyduje się na takie rozwiązania. Okolice Lamentu okazują się miejscem, gdzie etyka jest tylko obyczajem, a religia sprowadza się do magicznego obrzędu. Choć w prawie każdym domu jest tutaj Biblia, to zwykle zakurzona i nieczytana. Historia powoli podmywa ten ustabilizowany świat. Pojawiają się inne drogi realizacji odwiecznego pragnienia. Na jedną z trudniejszych wszedł ojciec Ilki. Swoją przedsiębiorczością wyrwał się ze światka miejscowego drobnego rzemiosła. Mimo powszechnej zawiści udało mu się. Stał się małym, lecz jednak zamożnym rentierem. Za ten sukces zapłaciła jego córka - wyizolowaniem i niechęcią. Inna droga to wyjazdy do Ameryki. Te nowe sposoby realizacji, choć przecież nie są mordem lub cudzołóstwem, przynoszą jednak dotkliwe skutki społeczne: niszczą podstawy społeczeństwa Lamentu. Ginie miejscowa hierarchia społeczna. Nie ma już prawdziwych panów i prawdziwych chłopów. Zostają tylko wyobcowane, nieznające swojego miejsca w świecie męty (mówiąc słowami bohaterki powieści).
Także w Polsce wielu pisarzy w rozmaity sposób próbowało penetrować procesy dezintegracji tradycyjnej wsi i jej mentalności. Mnie najbardziej utkwiła w pamięci NiespodziankaRostworowskiego. Ta sama atmosfera brutalności połączonej z tradycyjnym zabobonem, podszytym jednak jakże nowoczesną pazernością. I Niespodzianka, i Dudni kamień, dudni dzieją się w podobnym czasie, w innych, ale równie odległych zakątkach ck monarchii. Lecz czy rzeczywiście opisują tylko przeszłość?
Grzegorz Pyszczek, "NOWE KSIĄŻKI", nr 11/2001
István Szilágyi, Dudni kamień, dudni. Sejny 2001, Pogranicze.