Przypominamy słowa pożegnania, które ukazały się 24 września 2016 roku na portalu Bernardinai.lt, a których autorem jest Sergejus Kanovičius.
Był mieszkańcem innej Litwy. Takiej Litwy, której pragnął dla nas wszystkich. Od dawna już, wcześniej niż ktokolwiek z nas, spacerował po ulicach o dwujęzycznych nazwach, w jego miastach od dawna już nie było pomników upamiętniających czerwonych lub brunatnych kolaborantów, związki osób tej samej płci traktował - najzwyczajniej – jako wynik osobistej decyzji i przejaw wolności wyboru. Szukający lepszego bytu w Wielkiej Brytanii, w Irlandii, w Norwegii lub w innych krajach synowie i córki jego Litwy, a potem synowie i córki tych synów i córek - oni wszyscy bez wyjątków mogli być dumnymi posiadaczami także litewskich paszportów.
Metodycznie, bez patosu i bez wybuchów skrajnych emocji, cierpliwie przekonywał nas, że wikłając się w intrygi, dobijając głupich politycznych i innych targów - marnujemy czas. Vytautas Kavolis, Platon, Sokrates, Aleksander Štromas, Tomas Venclova, Zygmunt Bauman, mistrzowie florenccy i flamandzcy, The Beatles i Pink Floyd – oto towarzysze i współautorzy jego życia. Nie wiadomo dlaczego nie uhonorowano go żadną z prestiżowych Nagród Państwowych, intrygi światka akademickiego zmuszały go do tułaczki od jednej Alma Mater do drugiej, aż wreszcie znalazł dla siebie przestrzeń na Uniwersytecie im. Witolda Wielkiego. Nigdy nie należał ani nie chciał należeć do żadnej partii politycznej, był nie tylko politologiem, ale również politykiem, który w najwyrazistszy sposób reprezentował Litwę w Parlamencie Europejskim. Jego karierę polityczną przerwały trywialne przetasowania wewnętrzne w partii, która wcześniej go poparła, a potem uznała, że woli poker niż geniusza. Geniusz ten policzek przyjął w sobie właściwym stylu – ze stoicyzmem. Tak samo po stoicku reagował na pomyje wylewane na niego przez różnych guru PR i gryzipiórków amatorów – jak nikt inny umiał osłonić się parasolem erudycji, szlachetności, kultury obyczajów i par excellence inteligencji. Odchodził z godnością, pozostawiając paszkwilantów i ich zleceniodawców w ich własnym bagnie.
Był Żydem. I był Litwinem. A to, że za sprawą jakiejś zadziwiającej harmonii był i Żydem, i Litwinem, pozwalało mu bez trudu budować mosty empatii łączące innych Żydów z innymi Litwinami. Na jego pogrzebie przemawiał biskup i odmawiano kadisz; nikogo nie zdziwiłyby pogańskie lamenty żałobne czy wibrujące mantry buddystów z Nepalu. Wyprzedził swoje czasy, wyprzedził nas. Przygotowując komentarze dla wówczas jeszcze niewbijających mu noża w plecy portali, pisząc książki, podróżując po całym świecie z wykładami wygłaszanymi na najbardziej prestiżowych uczelniach Europy i USA, na Litwie został konsulem honorowym Finlandii. Wydaje mi się, że był konsulem honorowym nie tylko Finlandii. Był konsulem honorowym całej Litwy. Gdybyśmy zdołali zrozumieć, dlaczego był konsulem honorowym nas wszystkich, być może stalibyśmy się lepsi jako społeczeństwo. Takie społeczeństwo, które docenia swoich bohaterów i geniuszy jeszcze za ich życia. Leonidas Donskis pozostawił nam wiele odpowiedzi na pytania, z którymi nie potrafiliśmy uporać się przez całe lata i dekady. Spróbujmy udowodnić, że Nauczyciele mają uczniów. Sądzę, że w ten sposób najpiękniej uczcimy jego i tych kilku, dzięki Bogu, wciąż żyjących ludzi, którzy mimo kampanii PR-owych i intryg politycznych nie zostali jeszcze zepchnięci na margines życia akademickiego i politycznego.
Był radością nas wszystkich. Delektowaliśmy się nim. A powinniśmy byli przeczuwać, że oto rozmawiamy z człowiekiem, któremu dane było zbyt mało czasu, by mógł kiedyś zostać naszym Prezydentem. Myślę, że w jego życiu były trzy miłości – kotka Tytė („Otka“), żona Jolanta i Litwa. Zawsze wierzył, że miłość do Ojczyzny to jedyna miłość nieodwzajemniona, która jest miłością szczęśliwą.
Sergejus Kanovičius
Z języka litewskiego tłumaczyła Agnieszka Rembiałkowska.
Tekst oryginału na stronie Bernardinai.lt
Fotografia z profilu facebook Sergieja Kanowicza