Prawdę o tragicznym sensie świata poznajemy od dziecka. Pamięć o śmierci towarzyszy nam potem przez całe życie, przyzwyczajamy się do niej, tak samo jak do demonów zła i nienawiści; literatura jest przepełniona rozważaniami na ten temat - przynosi niezliczone przykłady ludzkich cierpień i zmagań z tym, co uchodzi za ich źródło: z szatanem, Bogiem, człowiekiem samym. Dževad Karahasan, który przetrwał rok w oblężonym Sarajewie ("przybywam ze spustoszonego kraju", donosił po ucieczce), winy za to straszne nieszczęście nie szuka w siłach pozaziemskich: człowiek jest dostatecznie wyposażony w dobro i zło, by gospodarzyć nimi zarówno pięknie, jak i nikczemnie. Literaturę, tę najbliższą mu formę wypowiedzi i promocji ideowych, obciąża podwójnie: za jej estetyzującą obojętność i za nacjonalistyczne zaangażowanie. "Z powodu tej literatury i w imię wartości, które stworzyła, wyartykułowała i narzuciła, płoną teraz miasta, dzieci zostają inwalidami, pustoszy się i niszczy wszystko, co ludzkie", pisze Karahasan w rozdziale "List do jakiegokolwiek przyjaciela".
Ostatni rozdział książki - "Wędrówki granic" - będący eseistyczną perełką, sumuje tę gawędę o mieście, życiu dzielnic, o ludziach z meczetów, cerkwi, kościołów, synagog, modlących się, pijących wino, odwiedzających dziewczyny i teatr. Oto, kiedy mamy już za sobą "opisy strachu", "podział wstydu", "bośniacką rozprawę o metodzie" (tak brzmią niektóre tytuły rozdziałów), pojawia się, tak ważna dla sytuacyjnego klucza, granica. Granica jako metafora, jako "forma poznania", splątana treściowo, staje się "źródłem napięcia", a napięcie, powiada Karahasan, jest "z definicji płodne". Granica z samej swojej natury ujawnia tożsamość w relacji najprostszej i równoprawnej ("podmiot-podmiot"), a w Sarajewie i w całej Bośni najczęściej występują cztery narodowości i cztery religie. W tej sytuacji konflikt domowy, który uzbroił ludzi, naraził ich na śmierć, przesunął się niejako z pozycji wewnętrznych na zewnętrzne, w obrębie granic będących przekleństwem całej Europy.
Nie konkluduje Karahasan, że owo "płodne napięcie" granicy nazbyt często osiąga stan eksplozji i wybucha, niszcząc naszą wciąż odradzającą się wiarę w twórczy sens granicy, jej zdolność łączenia ludzi w pewien owocujący współpracą ład. Winą za eksplozję obciąża całą Europę, jakby chciał rozliczyć się ze swym sumieniem, które nie przestaje mu dokuczać, bo uciekł ze swego miasta, gdy inni zostali.
I niemal mu się to udaje. Ten młody jeszcze (rocznik 1953) krytyk, autor kilku powieści i dziś profesor w Getyndze, jest nad podziw, po staroświecku dojrzały. Pewien ton egzaltacji składam na karb przeżyć, jakie były jego udziałem w pierwszym roku tej niewiarygodnej wojny. Cierpienie zapewne trwa nadal, choć wojna jakby się skończyła. Karahasan odwiedził Warszawę na zaproszenie swojego polskiego wydawcy (Fundacja "Pogranicze" w Sejnach) i był podejmowany w naszym PEN-Clubie. Gdy go zapytałem, czy wierzy w powrót do Sarajewa sprzed wojny, do miasta o czterech siostrzanych mahalach, czyli narodowo-religijnych dzielnicach żyjących zgodnie obok siebie, nie odpowiedział. Nie chciał? Nie umiał? Czeka jeszcze na coś?
Eugeniusz Kabatc, "Literatura na świecie" nr 10/1996
Dževad Karahasan Sarajewska sevdalinka, Sejny 1995, Fundacja Pogranicze.