Młodsza siostra
Umowny początek owego sporu ulokować można w połowie lat 80., kiedy to luźne i osobne interpretacje rozmaitych książek i wątków raptownie poukładały się w nową całość. Stało się tak za sprawą głośnego eseju Milana Kundery „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej” („Zeszyty Literackie” 1984 nr 5). Czeski pisarz przedstawiał dramat Polaków, Czechów i Węgrów, którzy za sprawą Jałty zostali politycznie przesunięci na wschód i wrzuceni w obcą historię. Nie godząc się z oderwaniem od Europy Zachodniej, podnosili bunty, topione przez Sowietów we krwi.
W ujęciu Kundery epicentrum niezgody na komunizm – Polska, Czechy i Węgry – to właśnie Europa Środkowa. Przyczyną ruchów sejsmicznych jest doświadczanie różnicy między własnym dziedzictwem kulturowym a nowym porządkiem politycznym. Europa Środkowa to bogactwo narodów, kultur, wiar i języków; Europa ta nie znała (w ujęciu Kundery) siłowego rozwiązywania konfliktów, ponieważ wcielała w życie zasadę „maksimum zróżnicowania na minimum przestrzeni”. „Jakże mogła nie przerażać jej Rosja budująca się na regule przeciwnej: minimum różnorodności na maksimum przestrzeni?”. Budując tę opozycję i opierając ją na wyidealizowanym obrazie Europy Środkowej oraz zhorroryzowanym wizerunku Rosji, pisarz dokonał rzeczy niezwykłej: wprowadził do ogólnoeuropejskiej debaty kategorię kulturową (a nie polityczną!), która stawała się podstawą ponadnarodowego języka oporu wobec Związku Radzieckiego. Rosja Sowiecka w takim ujęciu okazywała się kolonizatorem obcych sobie kulturowo przestrzeni, zaś Europa Zachodnia – zdrajczynią, która w zamian za bezpieczeństwo i sytość porzuciła swoją młodszą siostrę.
W obszernej polemice z esejem Kundery (Zagajewski, Bondy, Nivat, Brodski, Venclova) zakwestionowano przede wszystkim obraz Rosji i kultury rosyjskiej, nie podważono natomiast ani kulturowej mapy, ani opisu tożsamości Europy Środka. Oponenci Kundery akceptowali więc ów ponadnarodowy język oporu wobec komunizmu, założenie, że Europa Środka tylko chwilowo została od Europy Zachodniej oderwana. Zatwierdzono dziwny twór geograficzny i kulturowy: Kundera odwoływał się do geografii z przełomu XIX i XX w., ale mapa, którą wyrysował, przypominała zaledwie wycinek c.k. Austro-Węgier; nie było na tej mapie Ukrainy, Litwy, Rumunii, Jugosławii... Kundera wyrysował więc środkowoeuropejską Arkadię, pomijając historyczne jej zaprzeczenia – czyli rozliczne rzezie. Kunderowe okrojenia i uproszczenia miały przecież swój wyraźny cel: wyrysowana mapa kulturowo-geograficzna prowadziła do okcydentalizacji Środka, do jego utożsamienia z Zachodem. Razem z okcydentalizacją szła incydentalizacja: w ujęciu Kundery Europę Środka stworzyła zdrada, jakiej dopuścił się Zachód, więc zakończy jej istnienie powrót Europy do swoich obowiązków.
Kolejne bunty Europy Środkowej miały więc, niczym pochodnia, rozświetlić horyzont europejski. W blasku podnoszącym się ze środka Zachód powinien był dostrzec, że razem z Europą Środkową stanowi jedność. Gdyby taka iluminacja się powiodła i gdyby Zachód upomniał się o swoją część, tylko chwilę trwałaby egzystencja Środka. Tuż po przebudzeniu Zachodu Środek ruszyłby ku zachodowi i zniknął.
Trójkąty i linia
Esej Kundery uruchomił lawinę. W drugiej połowie lat 80. byt zwany „Europą Środkową” był uznawany za oczywistość, choć nie przestawano spierać się o jego rozległość i cechy tożsamościowe. Po roku 1989 nastał jednak dla tej debaty okres dziwny: z jednej strony obserwujemy bardzo liczne i ostre ataki na dyskurs środkowoeuropejski (Zaleski, Grupiński, Zajączkowski, Żyliński), z drugiej – polscy dyplomaci zaczynają tworzyć rozmaite sojusze właśnie o charakterze środkowoeuropejskim. Z jednej strony Dubravka Ugresić kpiła ze środkowoeuropejskiego koniunkturalizmu pisarzy, a Zbigniew Herbert w wierszu „Mitteleuropa” pisał: „Nie wiadomo czy z mięsa czy z pierza / ku czemu to wszystko zmierza”, traktując tę propozycję tożsamościową jako relatywizację naszej przynależności do Europy i osłabienie zobowiązań moralnych – z drugiej strony właśnie w tamtym czasie (1991) powstał Trójkąt Wyszehradzki.
Paradoks lat 90. polegał więc na tym, że dyskurs Europy Środkowej był wówczas w debacie publicznej bezlitośnie demontowany, zaś w praktyce politycznej dążono do jego pełnoprawnej instytucjonalizacji. Sojusz zawiązany między Polską, Węgrami i Czechosłowacją (od 1993 roku – Czechami i Słowacją) był próbą oparcia nowych stosunków między państwami na tradycji wspólnej. Więź ową pogłębić miała utworzona przez te same państwa w 1992 roku CEFTA (Środkowoeuropejskie Porozumienie o Wolnym Handlu) – pierwszy międzynarodowy sojusz posługujący się określeniem „Środkowa Europa” jako pełnoprawną kategorią polityczną.
Jednakże zarówno ostra krytyka, jak i instytucjonalne wsparcie Europy Środkowej były w istocie zbieżne. Cel inicjatyw ekonomicznych stanowiło przyspieszenie integracji Europy Środka z Europą Zachodnią: Europa Środkowa nabierała instytucjonalnego kształtu, by zniknąć. Wyrazem takiego myślenia o położeniu Polski na kontynencie stało się utworzenie w 1991 r. Trójkąta Weimarskiego, czyli opartej na pobożnych życzeniach organizacji sformowanej przez Polskę, Niemcy i Francję. W formułowanych wówczas wykładniach wskazywano, że Trójkąt Weimarski poszerza obszar Europy Środkowej o Niemcy, a zarazem służy znoszeniu różnic między Europą Środkową i Europą bezprzymiotnikową. Trójkąt Weimarski miał więc być związkiem prodemokratycznym, który sprzyja pełniejszej integracji kontynentu. Dokładnie taki sam cel przyświecał dyskursywnej wojnie wypowiedzianej Europie Środkowej.
Okazuje się zatem, że dwa najważniejsze „trójkąty” – ułożony na południe od Polski i na zachód – powstały po to, by ulec wyprostowaniu w linię, która połączy Polskę z Europą Zachodnią.
Nie brakowało jednak w latach 90. i późniejszych książek przywracających pamięć o Europie Środkowej. Stanowiły one wszak nie tyle strategię obrony dawności, ile praktykę kontestowania teraźniejszości. „Inne rozkosze” i „Miasto utrapienia” Jerzego Pilcha, „Esther” i „Dolina Radości” Stefana Chwina czy „Inne historie” i „Mercedes-Benz” Huellego – jeśli pominiemy indywidualne różnice między książkami – utworzyły nową poetykę, którą można nazwać groteską nostalgiczną. Zrodziła się ona z poszukiwania języka zdolnego wyrazić szczególne dla Europy Środkowej nałożenie się obcości i swojskości w zetknięciu z nową historią. Swojskości odzyskanego miejsca w Europie i obcości spotkania z jej aktualną postacią.
Aby osiągnąć konieczną gęstość takiego zapisu, potrzebny był język lokalnej tradycji – tej, która mogłaby okazać się suwerenna wobec unijnej teraźniejszości. Potrzebna była także panorama obejmująca długie trwanie – sięgająca wstecz do czasów przedwojennych, a nawet do epoki z przełomu XIX i XX w. Tak zrodziła się poetyka, która kontrapunktowała odległą przeszłość i okres ponowoczesnej europejskości schyłku wieku XX. Każdy z pisarzy inną właściwość dawnego świata wydobywał, inne kwestie akcentował, każdy jednak stosował płaszcz nostalgiczny, wyposażając zarazem ów świat w konieczne sygnały ironicznego dystansu. Pisarze nie przywoływali więc świata „z pierwszej ręki”, nie tworzyli powieści dokumentarnych, lecz dawali do zrozumienia, że reaktualizują mit – tworzą wypowiedź z języka cudzych wspomnień, albumów fotograficznych i książek, opowieści rodzinnych i społecznych mitów. To pozwalało im konstruować oksymoroniczny świat nieautentyczny, a jednocześnie adorowany; groteskowy, a jednocześnie obdarzany szacunkiem.
Oczywiście, tolerancyjność mieszczańska w wersji Chwina, izolacja od historii u Pilcha, przyzwoitość jako hamulec dziejów u Huellego nie mogły być językiem silnej kontestacji wobec jednoczącej się Europy i przyspieszającego kapitalizmu. Jednakże dzięki tym książkom, jak pisał Aleksander Fiut, literatura zaczynała odsłaniać problemy swoiste dla naszego obszaru: nieakceptowaną peryferyjność, poczucie ruchomości granic i problematyczną tożsamość. W rezultacie uświadamialiśmy sobie, że wejście do wspólnoty europejskiej nie kończy historii, lecz ją zaczyna – że trzeba będzie odkopać własne tradycje i przeformułować je tak, aby pozwalały kształtować teraźniejszość. Mówiąc inaczej, w książki wymienionych twórców wcielał się duch przekory, który mówił: aby należeć do Europy Zachodniej, trzeba pozostać w jakiejś mierze Europejczykiem Środkowym. Aby mieć tożsamość wspólną, trzeba zachować tożsamość lokalną...
Wszystko jednak zmierzało do akceptacji zjednoczenia z Europą i do odnalezienia – zatartego, lecz przecież gdzieś czekającego – miejsca w kulturze europejskiej. Chwin proponował, by w tym procesie integracji uzbroić się w normy moralne mieszczaństwa schyłku XIX w., zaś Huelle dodawał przyjazny świat międzywojenny. Kłopot polegał na tym, że nikt nie mówił o etapie powojennym. Począwszy od Kundery, na Chwinie i Huellem skończywszy, wszyscy gładko przeskakiwali nad okresem komunistycznym, zakładając, że był to czas martwej historii, którą społeczeństwa Środkowej Europy przeczekały w stanie nietkniętym.
Kontr-mity
Wydaje się, że w procesie przekształcania Europy Środkowej kluczowego znaczenia nabiera to, co wyparte. Komunizm, totalitaryzm, socjalistyczna modernizacja, która zdewastowała miasta i środowisko naturalne, zmiażdżona inicjatywa, ospała obywatelskość... oto prawdziwy spis bagaży, które wnosimy do Stanów Zjednoczonych Europy. Poradzi sobie z integracją nie to społeczeństwo, które zapomni o 40 powojennych latach, lecz to, które zdoła je wypowiedzieć, wprowadzić poprzez narracje do świadomości i publicznej debaty, a dalej – określić rozmaite skutki i zacząć sobie z nimi radzić.
Tymczasem proces konstruowania Europy Środkowej zmierzał właśnie w stronę wyparcia. W latach 80. Europa Środkowa stanowiła figurę emancypacyjną dla społeczeństw znajdujących się pod sowiecką kontrolą, a więc prowadziła do zanegowania wszelkich związków między komunizmem i życiem społecznym. Po roku 1989 dyskurs środkowoeuropejski służył odnowieniu związków Polski (Węgier, Czech, Słowacji) z Europą Zachodnią, a więc należał do – heglowsko pojętej – historii samolikwidującego się podmiotu w jego dążeniu do wyższego szczebla rozwoju. Ten ruch historyczny opierać się musiał na założeniu, że etap komunistyczny był antytezą modernizacji rozpoczętej między wojnami. Etap trzeci (i trzecia propozycja dyskursywna) pojawia się po przyjęciu Polski do NATO (1999) oraz po wejściu „środka” do centrum, czyli po przyjęciu państw Europy Środkowej do Unii Europejskiej.
Z punktu widzenia procedur politycznych i finansowych poszerzenie Unii o dziesięć nowych państw (2004) zakończyło wcześniejsze dążenia do instytucjonalnego zakorzenienia Europy Środkowej. Z punktu widzenia procesów kulturowych – wręcz przeciwnie. Najpełniejszym wyrazem owego „przeciwnie” wydaje mi się (z różnych powodów) aktywność Krzysztofa Czyżewskiego i Andrzeja Stasiuka.
Czyżewski to żywa instytucja, kipiel pomysłów, apostoł środkowoeuropejskiej wieży Babel. Jego działalność jest żywym zaprzeczeniem przekonania, że wejście do Europy Zjednoczonej zakończyło biografię Europy Środkowej. Kiedy Czyżewski mówi „Europa Środkowa”, ma na myśli odkopywanie kulturowego dziedzictwa regionu – a w tym dziedzictwie zawsze tkwią ślady wielu kultur – i włączanie ich w dzisiejsze współżycie: „Akcja Środkowoeuropejska to kreacja, a nie restauracja, to nie sojusze państw i strategie urzędów, lecz codzienna współpraca pomiędzy obywatelami, miastami i regionami”. W idei tej łączy się koncepcja pracy organicznej ze współczesną etnografią, jakby duch pojednał Świętochowskiego i Vincenza. Czyżewski jest bowiem orędownikiem rozmawiania i współdziałania, to zaś wymaga dbałości o język własny i uczenia się języków cudzych, znajomości kultury lokalnej i zgody na to, że znajdziemy w tej kulturze liczne ślady inności. Z działalności Czyżewskiego Europa Środkowa wyłania się jako bogata, zróżnicowana, silna codzienność – od kontaktów sąsiedzkich, poprzez podręczniki i szkoły, handel i wymianę międzykulturową, aż do sojuszy międzynarodowych.
W kontekście działalności Czyżewskiego twórczość Andrzeja Stasiuka wydaje się symetrycznym dopełnieniem. Oczywiście, mają kilka cech wspólnych: obaj są animatorami ruchów wydawniczych związanych z ideą, obaj kontestują oficjalne porozumienia dotyczące każdej Europy. Ale dzieli ich mocna różnica: Czyżewski stoi po stronie rozmawiania, współdziałania, aktywności sąsiedzkiej, Stasiuk uważa, że spotkanie ludzi różnych kultur spełnia się w milczeniu. Według Czyżewskiego Europa Środkowa może być rozszerzającym się kontynentem dobrego sąsiedztwa opartego na znajomości kultury własnej i cudzej, dla Stasiuka Europa Środkowa to obszar, który się kurczy.
Wespół z Jurijem Andruchowyczem opublikował książkę „Moja Europa. Dwa eseje o Europie zwanej Środkową”, gdzie opisał stwarzanie własnego terytorium środkowoeuropejskiego: „linia biegnie mniej więcej przez Brześć, Równe, Czerniowce, Kluż-Napoka, Arad, Szeged, Budapeszt, Żylinę, Katowice, Częstochowę i kończy się tam, gdzie się zaczyna, czyli w Warszawie. Wewnątrz jest kawałek Białorusi, całkiem sporo Ukrainy, przyzwoite i porównywalne przestrzenie Rumunii i Węgier, prawie cała Słowacja i skrawek Czech. No i jakaś jedna trzecia Ojczyzny. Nie ma Niemiec, nie ma Rosji – co przyjmuję z pewnym zdziwieniem, ale też i dyskretną ulgą”.
Jeśli potraktować koncepcję Stasiuka nie tylko jako mapę prywatną, lecz pewną postać świadomości mieszkańców Europy Środkowej, zauważymy kilka prostych dopowiedzeń i kilka złożonych zmian.
Dopowiedzenie dotyczy nieobecności Niemiec i Rosji w dyskursie Europy Środka. Jeśli pominąć nieliczne w latach 90. koncepcje uwzględniające miasta hanzeatyckie czy wspólnotę kultur basenu bałtyckiego, nikomu nie udało się opowiedzieć o Niemczech jako części Europy Środkowej. Stasiuk zatwierdza tę nieobecność, uzmysławiając, że móc podróżować do Niemiec nie jest tym samym, co czuć jakikolwiek związek z niemiecką kulturą. Podobnie przedstawiała się sprawa z Rosją: nikt nie ma pomysłu na jej integrację, więc większość przyjmuje z pewną ulgą rewitalizację imperializmu rosyjskiego (w myśl zasady: „Wiedzieliśmy, że to Azja!”).
Poważna zmiana proponowana przez Stasiuka polega na przesunięciu środka (ciężkości) w dół mapy.
To przesunięcie powoduje jednak, że następuje radykalne odwrócenie tendencji sprzed 20 lat: w połowie lat 80. orientowanie mapy na Zachód i przeciwko wschodowi (Azji) było próbą dołączenia Polski (Czech, Słowacji, Węgier) do Europy Zachodniej; proponowany przez Stasiuka dyskurs środkowoeuropejski jest związany z próbą ustanowienia obszaru odmiennego od Zachodu i Wschodu. Dawny wektor był poziomy, łącząc „Galicję i Galię” (Środkową Europę z kulturą śródziemnomorską), dzisiejszy wektor przebiega pionowo, na południe od Polski, i kreuje obszar Europy Środkowej, przeciwstawiając ją Zachodowi i Wschodowi równocześnie.
Dyskurs środkowoeuropejski w ujęciu Stasiuka stanowi zatem język odrębności, lecz już nie asymilacji.
W kolejnych książkach Stasiuk opisuje nową Europę, a przeciwstawiając ją Europie Zachodniej, burzy mity zjednoczeniowe: że kontynent będzie jednością administracyjną i wielością kulturową; że Europa Zachodnia może wiele nam dać, ale równie wiele od nas zyska (w zamian za rozwinięte technologie, wynalazki i specjalistów wniesiemy do wspólnego dobra naszą duchowość); że wreszcie dysproporcja między Zachodem i Wschodem nie jest tak znaczna, bo oprócz „wsadu duchowego” nasza cywilizacja ma bowiem również swoje niezaprzeczalne zdobycze kulturowe.
W skrócie, jakim się najczęściej posługiwaliśmy, pojawiał się argument, że prawdę o naszej części Europy wyrażają duchowe stolice – takie jak Lwów, Praga, Budapeszt czy Kraków – nie zaś socjalistyczne pustynie.
Tymczasem Stasiuk pisze, że jeśli istnieje „prawda” Europy Środkowej, to widać ją nie w stolicach duchowych, lecz na prowincji. Tam, w miejscach, o których nikt nie słyszał (gdzie leży Babadag?), w przestrzeniach „postindustrialnej rozpierduchy”, na pustyni, którą zostawił realny socjalizm, rozpościera się ona – prawda naszego życia. To prawda wiecznego rozpadu. Zachód tworzył od początku rzeczy wieczne, przeznaczone do rejestru najdłuższego trwania, w Środku zaś bez względu na podejmowane wysiłki wszystko zawsze podlegało prawu znikania. Najtrwalsza materia naszej historii to kruszywo.
Po wtóre, wbrew mitowi wzajemności, Stasiuk mówi, że ruch jest jednostronny: my oczekujemy od Zachodu pieniędzy, Zachód od nas nie chce niczego. Po trzecie, wbrew mitowi o możliwości pogodzenia nowoczesności z tradycją przekonuje, że jest to spotkanie dwóch obcości: przyjęcie nowoczesności jest równoznaczne z rozmyciem tradycji własnej, zaś próba zachowania tożsamości lokalnej wyklucza nowoczesność.
Zastygła pustynia
W rezultacie opisanej powyżej kontrabandy Stasiuk tworzy dokładne przeciwieństwo koncepcji, którymi karmiliśmy się w latach 80. i 90. Kundera okcydentalizował Europę Środkową, Stasiuk ją orientalizuje. Dla Herberta Mitteleuropa była tworem fikcyjnym, dla Stasiuka jest fizycznie dotykalną realnością. Dla Chwina i Huellego była rezerwuarem najwartościowszych postaw, dla Stasiuka jest rdzewiejącym magazynem socjalistycznej industrii i kioskiem z podróbkami zachodnich towarów. Zwolennicy integracji mówili o Europie Środkowej jako o etapie pośrednim, Stasiuk traktuje ją jako etap nieprzekraczalny.
Europa Środka jest więc w ujęciu Stasiuka krzywym zwierciadłem Zachodu: mieszkańcy Środka nigdy nie osiągną poziomu cywilizacyjnego Zachodu, a jedynym darem, który mogą Zachodowi ofiarować, jest parodia ponowoczesności. Środek nie tyle jednak celowo przedrzeźnia Zachód, co mimowolnie uświadamia śmieszność, nieostateczność, nieabsolutność rozwoju przez Zachód osiągniętego.
Na domiar złego Stasiuk zdaje się opisywać przygodę Europy Środkowej w poetyce powieści łotrzykowskiej, co wytwarza szczególny dysonans estetyczny. Oto dla zwolenników europejskiej jedności kulturowej doświadczenie komunistyczne jest przedmiotem smutku, rozpaczy, wstydu – dla Stasiuka jest przedmiotem niekończącej się fascynacji rozpadem materii (gdzież można znaleźć więcej śladów kruszejącego betonu niż na polu bitwy przegranej przez socjalizm?).
Jego romans pikarejski żywi się więc obserwacją postkomunistycznej klęski. Autor z radością rozsiewa obrazy zastygłej pustyni, jednakże nie wynika to z intencji psucia zabawy zwanej integracją europejską. Wydaje się, że dla pisarza doświadczanie materialności istnienia – we wszelkich jego przejawach – jest źródłem autentycznej fascynacji pisarskiej. Przedstawia więc (co z punktu widzenia wysiłków związanych z włączaniem Europy Środkowej do Europy Całościowej jest jeszcze gorsze) socjalizm i kapitalizm jako dwa różne podejścia do materii. A ponieważ materia powinna zawsze i wszędzie odsłaniać jedyną prawdę egzystencjalną, czyli prawdę rozpadu, tedy kapitalizm traktuje pisarz jako stadium przejściowe pewnego metafizycznego oszustwa, zaś socjalizm jako wspaniały przykład okazowej klęski ustroju w starciu z przemijaniem.
Być może więc właśnie twórczość Czyżewskiego, Stasiuka, Dubravki Ugresić, Herty Müller czy Karla-Markusa Gaussa należy uznać za dekonstrukcję i rekonstrukcję mitu Europy Środkowej.
Pisarze ci opowiadają o historii XX-wiecznej, uwzględniając przede wszystkim dwa dominujące i niszczące dla mieszkańców Europy Środkowej doświadczenia – totalitaryzmu i industrializacji. Piszą o tym, że wszelkie narracje mówiące o przynależności Środka do Całości muszą uwzględnić owe doświadczenia. Bez tego będą nie tylko śmieszne i pretensjonalne, lecz, co gorsza, będą pogrążać w niebycie i w niepamięci życie wielu milionów mieszkańców tego obszaru. Nakazują one także – jeśli dodamy do tego zestawu na przykład wstrząsającą książkę Martina Pollacka „Po Galicji” – uporać się ze środkowoeuropejskim nacjonalizmem i agresywną ksenofobią, które zadecydowały o mordowaniu sąsiadów w czasie wojny i które powróciły po roku 1989.
Naprzeciw dyskursu o jedności kulturalnej całej Europy stają zatem narracje, które mówią, że Europa Środkowa jest odrębna w tym, co nieopowiedziane. Nie chodzi więc już o to, by zjednoczyć Europę Środkową z Europą Całościową. Chodzi o to, by ludzie, którzy tu mieszkają i którzy są kulturowymi mieszańcami, wypracowali własne narracje. Narracje te powinny wypowiedzieć dumę z baroku i wstydliwość socjalistycznego baraku, Kraków i Babadag, zabytkową urodę miast i skansenowe zacofanie wsi, społeczną solidarność i zbiorową zdradę.
Tak oto, żeby opowiedzieć Środek, trzeba zejść w dół: w dół mapy, wskroś wymieszanych kultur, w głąb historycznych wstydów, w rejony wyparcia i zapomnienia.
Przemysław Czapliński, Tygodnik Powszechny, 2 grudnia 2008
Krzysztof Czyżewski, Linia powrotu, Pogranicze, Sejny 2008