Reporter ani jednym słowem nie komentuje tej opowieści, tak jak nie komentuje żadnej innej swojej relacji: i o tym, co zobaczył, i o tym, co wspominają ludzie, którzy przeżyli wojnę bałkańską. Pisze maksymalnie oszczędnie, zdania krótkie, żadnych określeń nadających barwy czy emocji. Nazwałam ją dla siebie książką bez przymiotników. Jest tak surowa jak jej tytuł.
Każdy rozdział zaczyna się mapką, zawsze tą samą: Bośnia i Hercegowina obrębione Chorwacją, Serbią i Czarnogórą, z wyodrębnioną graficznie Republiką Serbską i Federacją Bośniacko-Chorwacką. Tak skomplikowany jest po pokoju w Dayton teren, na którym ci, co przeżyli, próbują znowu zasnuwać życie. Próbują? To na razie chyba słowo niewłaściwe. Książka Tochmana daje temu świadectwo.
Na każdej z powtarzających się mapek jest zaznaczony jeden, dwa punkty: miejscowości, o których zaraz będzie mowa, w których żyją teraz albo żyły wtedy Muzułmanki spotkane przez reportera. Te punkty w trakcie czytania kolejnych rozdziałów rosną, ogromnieją, stają się całym światem nieszczęścia, zła, okrucieństwa i krzywdy. To się powtarza przez całą książkę. I staje się nie do zniesienia, choćbyśmy nie umieli zachować w pamięci trudnych brzmieniowo nazw, nieraz poznawanych po raz pierwszy. Prijedor, Sokolac, Mostar, Nevesinje, Presjeka. Kiedy odkładamy książkę, malutki kraj tak niedaleki od nas staje się czymś dotkliwym jak nie zagojona rana. Stustronicowa relacja z pokojowych już Bałkanów przerasta pojemność normalnej ludzkiej wyobraźni i skalę normalnej ludzkiej wrażliwości.
Obaj dziennikarze, reporter i fotograf, towarzyszyli Bośniackiej Komisji ds. Poszukiwania Zaginionych. Właściwa bohaterka książki to doktor Ewa Klonowski, antropolog, emigrantka mieszkająca stale w Islandii, specjalistka od identyfikacji szkieletów. To o jej pracy jest ta książka, o jej zapuszczaniu się do jaskiń, w których odnajduje się ciała pomordowanych, o rozgrzebywaniu coraz nowych nieznanych mogił, wskazywanych ukradkiem przez dawnych sprawców, o zbieraniu resztek ubrań ofiar i ciągłych próbach składania kości, tak by ci, co przeżyli, mogli swoich utraconych pochować.
Nieprawdopodobna praca i wysiłek, pełnione z przekonaniem o ich potrzebności. Bo dla kobiet z Bośni i Hercegowiny, Muzułmanek najważniejszą teraz sprawą i jedyną pociechą staje się pogrzeb najbliższych. Córki, syna, męża, ojca. Choćby po latach. I niezależnie od tego, co same przeżyły – a przeżyły piekło – i co o ich śmierci wiedzą (bo albo na nią patrzyły, albo opowiedzieli ludzie, albo wykazała obdukcja znalezionych szczątków), teraz przeżywają wdzięczność dla doktor Ewy. Tyle że przy tym opowiadają – bardzo zwięźle – jak było wtedy. A reporter to powtarza równie zwięźle, jak one. Więc książka przestaje być reportażem z pracy komisji i staje się świadectwem jednego z takich rozdziałów ludzkiej historii, o których nie można powiedzieć inaczej niż przywołując wojenne słowa profesora Górskiego z Wilna w okresie Holokaustu: czas, kiedy rękę diabła widać gołym okiem.
Tochman nie postawił w swojej książce ani jednej kropki nad i. Chyba nie dałoby się wtedy go czytać. Ale przecież nie da się zapomnieć: to przedtem byli najbliżsi sąsiedzi. Czasem także spokrewnieni. Tyle że jedni Muzułmanie, drudzy Serbowie. I wystarczyło.
Czy cokolwiek wskazuje na to, by była jakaś nadzieja na wspólną przyszłość w tych samych miastach i wioskach, jak naiwnie zakłada międzynarodowy traktat pokojowy? Ci co przeżyli, znowu sadzą paprykę w szklarniach i zapraszają rodziny z emigracji do spędzania wakacji w odbudowywanych pomału domach. Wczorajsza nienawiść, do dziś niepojęta dla ocalonych ofiar, zdaje się tylko przysypiać gdzieś niedaleko. Książka Tochmana cała jest jednym wielkim współczuciem, ale co z nadzieją? Czy wystarczy jej w pogrzebowej modlitwie imama?
Józefa Hennelowa
Wojciech Tochman, Jakbyś kamień jadła. Sejny 2002, Pogranicze.
Wojciech Tochman, Jakbyś kamień jadła (wydanie drugie). Sejny 2003, Pogranicze.