Recenzja książki "Małe centrum świata" Krzysztofa Czyżewskiego

Recenzja książki "Małe centrum świata" Krzysztofa Czyżewskiego

W 3 numerze "Prowincji" kwartalnika społeczno - kulturalnego Dolnego Powiśla i Żuław z 2017 roku, ukazała się recenzja książki "Małe centrum świata" Krzysztofa Czyżewskiego, autorstwa Andrzeja Kasperka.

Krzysztof Czyżewski, Małe centrum świata. Zapiski praktyka idei, Fundacja Pogranicze i Ośrodek 'Pogranicze – sztuk, kultur, narodów”, Sejny/Krasnogruda 2017.

Czytelnikom naszego kwartalnika osoba Krzysztofa Czyżewskiego, autora książki pt. Małe centrum świata. Zapiski praktyka idei, jest dobrze znana – drukował u nas („Czas prowincji” nr 8) a w zeszłym roku przeprowadziliśmy z nim długą i ważną rozmowę (Przyjechali >>świrowiercy<<, czyli jubileusz Pogranicza, „Prowincja” nr 25 i 26). Moje uwagi o jego książce to nie recenzja, ale raczej garść refleksji, które nasunęły mi się przy jej lekturze.

Cukier krzepi – przed wojną Melchior Wańkowicz wymyślił takie hasło reklamowe. W odróżnieniu od cukru, mającego wiele wad, Czyżewski krzepi be szkód dla zdrowia. Lektura jego książki Małe centrum świata jest właśnie krzepiąca, bardzo dziś Polakom potrzebna. Jej autor w sierpniu 2017 r. został uhonorowany nagrodą „Neptuna” przyznawaną przez Prezydenta Miasta Gdańska twórcom polskim i zagranicznym, którzy artystyczną działalnością nawiązują do gdańskiej tradycji albo współczesności. Lista osób uhonorowanych „Naptunami” jest dość długa i pełno na niej nazwisk znakomitych. Laureat, odbierając nagrodę, wygłosił przemówienie. Rozpoczął od słów: Cóż to za miasto Gdańsk, z którego widać Sejny?! Gdyby było wielkie bogactwem, władzą i wyższością nad mniejszym, w żaden sposób nie byłoby zdolne dostrzec miasteczka na prowincji. Gdyby było samochwalcze i gloryfikujące homogeniczną czystość, tyłem odwracałoby się od pogranicza. Musiało tu zadziałać inne prawo, inne od zasad rządzących polityczną fizyką, koniecznością rynkową i hierarchią kulturalnego splendoru. W swym przemówieniu snuł wizję synogarlicy lecącej z Sejn do miasta Solidarności. Ptaka lecącego nisko, bo chciał być blisko Polaków, jak nigdy podzielonych i skłóconych. Który szepce: nie wzlecisz, jeśli nie przebaczysz. Wybór tego ptaka, który Noemu przyniósł gałązkę oliwną, który jest symbolem pokoju oraz duszy i miłości czystej nie był przypadkowy. Zakończył tak: Widząc na okamgnienie lot synogarlicy nad Polską [...]zrozumiałem, że był czas, kiedy potrzebowaliśmy solidarności, by wywalczyć wolność, ale także i to, że poprzestanie na tym, to zatrzymanie się w pół drogi. Dzisiaj w wolnym i polskim mieście Gdańsk pytam, czy stać nas będzie na takie bohaterstwo, które zdobytą wolność przekuje w solidarność?

Przywołuję te słowa, bo nie chodzi mi tylko o podkreślenie uhonorowania Czyżewskiego (a lista nagród na jego koncie jest długa i znacząca), ale raczej o przywołanie jego sposobu myślenia. W dzisiejszej Polsce potrzebni są ludzie, którzy przypominają prawdziwe znaczenie słów: solidarność, wolność, bohater, inny, obcy...

Krzysztof Czyżewski w swej książce kilkukrotnie przywołuje słowo neimar – budowniczy mostów w miejscach i wspólnotach podzielonych rzeką, pamięcią, konfliktem, tożsamością, wyznaniem. To usłyszane przez niego na Bałkanach słowo stało się jednym z najważniejszych w jego słowniku człowieka, który pracuje na pograniczach, wśród ludzi, na których oczach zerwano niejeden most, którzy uczestniczyli w niejednym konflikcie lub wojnie między narodami, religiami czy po prostu najbliższymi sąsiadami.

Także synogarlica, ów biały gołąb, pojawia się w jego wypowiedziach kilka razy. W tekście pt. Twarz Grządzielki była stara jak świat. Lekcja Babci Oli drukowanym kilka miesięcy temu w „Gazecie Wyborczej” (dlatego zabrakło go w książce, koniecznie powinien znaleźć się we wznowieniu, bo takie z pewnością będzie) z czułością wspomina swoją babcię Olę, która maleńka ciałem, choć duszą wielka jak synogarlica, zgarniała nas wszystkich. Ta kobieta udzieliła mu dawno temu, w dzieciństwie, wielkiej lekcji tolerancji i szacunku dla innych. To spotkanie chłopca z Inną, z budzącą strach i dziecięce okrucieństwo Ślązaczką Grządzielką okazało się decydujące dla jego przyszłego życia. Co by było ze mną? Jakie byłoby moje rozumienie patriotyzmu, lojalności, wierności rodzinie i tradycji? Czy już przez całe życie bałbym się Grządzielki?

Jednak najważniejsza w jego leksykonie jest fraza: „tkanka łączna”. W szkicu pod takimż tytułem opisuje pierwsze spotkanie z Czesławem Miłoszem roku 1989 dawnym klasztorze kamedułów nad Wigrami. Małgorzata i Krzysztof Czyżewscy opowiadali poecie o swym pomyśle założenia fundacji, byli podekscytowani, pełni pomysłów, a jednocześnie chaotyczni, mało konkretni. Miłosz zamiast przegonić natrętów przeszkadzających mu w odpoczynku, wysłuchał ich, wypytał i zadumał się, a potem stwierdził: Państwo zajmować się będziecie budowaniem tkani łącznej! Czyż nie tak? Jak gdyby wszystko, co później nastąpiło, cała działalność Fundacji i Ośrodka „Pogranicze” była wywiedziona z tego spotkania. A Miłosz wiernie kibicował i pomagał, jak mógł w Sejnach i Krasnogrudzie, gdzie Czyżewscy i ich przyjaciele stali się gospodarzami dworu Kunatów, a tak naprawdę wznieśli go na nowo – tworząc w nim Międzynarodowe Centrum Dialogu. Przed jego uważnym spojrzeniem spod krzaczastych brwi nie mogła się ukryć żadna słabość człowieka. Widział mnie na przestrzał, moje ograniczenia, moje przyszłe problemy, których ani świat, ani moja własna głupota mi nie oszczędzi, całą moją kruchość wobec spraw, na które się porywam – a jednak nigdy nie powiedział słowa o tym, że nie warto, żebym się opamiętał, zaniechał... Przeciwnie, każde z nim spotkanie, list od niego, nowa książka to pogłębiające się zobowiązanie, zeby sprostać tej wymagającej przyjaźni, żeby nie popełnić grzechu zaniechania. Tkanka łączna według encyklopedycznej definicji ma za zadanie: spajać różne typy innych tkanek, zapewniać podporę narządom i ochraniać wrażliwe części organizmu. Oglądana przez mikroskop przypomina mapę, dlatego porównuje się ją do mikro- i makrokosmosu. Choroba tkanki osłabia środowisko wewnętrzne organizmu. Zanika wytwarzanie przeciwciał, a komórki tracą zdolność radzenia sobie z elementami obcymi. Zagrożone są funkcje odżywcze, regeneracyjne, zapewniające elastyczność i przeciwdziałające krzepnięciu krwi. Widać jak pojemna jest to metafora.

Babcia Ola, Grządzielka, Miłosz, Wajda, Strumiłło – znani i kompletnie nieznani, ale równie ważni ludzie, których spotkał w swym życiu, kształtowali go, bo jak pisał jego ukochany poeta: Lawina bieg od tego zmienia, / Po jakich toczy się kamieniach. A jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie ten nauczyciel WF-u, który powiedział do małego chłopca i klasy na lekcji wychowania fizycznego: A teraz skacze mały ciałem, ale wielki duchem. Trudno mu wtedy było wyobrazić sobie, że pokona zawieszoną wysoko poprzeczkę do skoku wzwyż, ale jednak... I już zawsze mierzył wysoko.

Książka zawiera czternaście szkiców, odczytów oraz poemat pomysłodawcy i współtwórcy sejneńskiego Ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów”. Istotny jest tu podtytuł: zapiski praktyka idei. Niektórym wydaje się, że Czyżewski to pięknoduch, który kiedyś wymyślił sobie, że na zapomnianym pograniczu stworzy Kastalię jak z Hermana Hessego czy Prowincję Pedagogiczną Goethego, w której wróci się do Bildung, czyli ukształcenie, bo tak Maria Janion i Maria Żmigrodzka w swej (często przez autora przywoływanej) książce Odyseja wychowania. Goetheńska wizja człowieka w >>Latach nauki i latach wędrówki Wilhelma Meistra<< przełożyły ten termin. Ale ten intelektualista (nie gabinetowy) jest także praktykiem idei, twórcą tkanki łącznej i budowniczym mostów. W posłowiu Przemysław Czapliński napisał nader trafnie, że choć autor książki opisuje własne doświadczenia animatora kultury i opisuje życiową przygodę tworzenia Ośrodka „Pogranicze”, to w jego opowieści przewijają się problemy trapiące kulturę polską w ostatnim trzydziestoleciu. W największym skrócie przedstawić je można jako kłopoty z innością – jako powroty nacjonalizmu, nietolerancji, ksenofobii, czyli próby wymuszenia na społeczności, by składała się z ludzi identycznych. W odniesieniu do tych kłopotów Czyżewski pisze zawsze jedno – że to, co inne istnieje i że społeczne współżycie z innością jest warunkiem życia w ogóle. W tym sensie autor „Małego centrum świata” jest domokrążnym apostołem niewygodnej nowiny. Uparcie powtarza, że wszelkie przejawy ksenofobii wynikają z zafałszowania pamięci i niewłaściwego rozpoznania miejsc przez nas zamieszkiwanych. Jeśli chcemy je poznać, musimy posłuchać pamięci, jeśli chcemy odkryć pamięć, musimy pozwolić przemówić sąsiadom. To dlatego te teksty, które powstały podczas ostatniego ćwierćwiecza wolności, są tak ważne i aktualne, tym bardziej, że żyjemy w czasach widocznej i zwiększającej się niechęci wobec inności, wszelkiej inności.

Ale nie wolno zapominać, że (jak pisze autor posłowia): Im bardziej ten dorobek się rozrasta, tym bardziej z dzieła przemienia się w działanie, z przedsięwzięcia w instytucję i z pojedynczej osoby w mikrospołeczność. Na tym chyba polega taktyka >>Pogranicza<<, by przez współpracę wciągać innych do współtworzenia Ośrodka. Cokolwiek zatem Krzysztof Czyżewski robi, nie robi tego sam: przy nim jest Małgorzata Sporek-Czyżewska, […] Bożena i Wojciech Szroederowie oraz zespół wspaniałych ludzi z Fundacji i Ośrodka. Bo >>Pogranicze<< to ludzie, a nie jeden człowiek, to zespół, a nie solista, to współpraca, anie praca wyizolowana z kontekstu.


Im dłużej zastanawiam się nad tą książką i działalnością jej autora, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, ze określenie domokrążny apostoł niewygodnej nowiny pasuje do Krzysztofa idealnie. Czytajcie jego teksty, bo w zalewie bełkotu taka lektura jest prawdziwie krzepiąca.

Andrzej Kasperek

czytaj o książce "Małe centrum świata"