Mikołaj Trzaska współpracuje z reżyserem Wojciechem Smarzowskim już wiele lat, czego efekty można było znaleźć w jego dotychczasowych filmach, ale też przy innych okazjach: na płycie „Dom Zły”, koncertowej rejestracji z Off Festivalu „Mikołaj Trzaska gra Różę” czy podczas koncertów Trzaska Mówi Movie. Praca przy muzyce do filmu „Wołyń” jest jednak wyjątkowa tak jak nietypowy jest to film: to spektakularna i historyczna epopeja.
Do tej pory gdański saksofonista nagrywał muzykę sam, ewentualnie z pomocą kilku zaprzyjaźnionych muzyków. W Tym przypadku mamy do czynienia z całą orkiestrą i to nie byle jaką bo Orkiestrą Klezmerską Teatru Sejneńskiego. Kto widział ich koncerty, wie o czym mówię, kto jeszcze nie – powinien jak najszybciej to nadrobić. Nie ma drugiej takiej orkiestry zarówno ze względu na jej skład (najmłodsi członkowie mają kilka lat) jak i sposób w jaki zespołowo odnajdują się na scenie. Trzaska dostrzegł to już dawno dlatego razem stworzyli muzykę do wielokulturowego, rozbudowanego filmu, aby te aspekty właśnie pokazać. Z ponad pięćdziesięciu minut muzyki w filmie znalazło się tylko kilka, dlatego całe szczęście że równolegle z premierą filmu, ukazał się ten album.
Słuchając muzyki trzeba mieć z tyłu głowy działalność Trzaski, który na co dzień jest zdecydowanie bardziej zanurzony w muzyce free-jazzowej, a którego komponowanie nie jest zwyczajowym zajęciem. Więc już z tego względu jego podejście do stworzenia takiego dzieła jest z jednej strony inne, ciekawe, a z drugiej świeże. Nie jest kompozytorem na piedestale, ale gra ze swoimi – orkiestrą, z którą się już spotykał, w której gra młodzież, czasem brzmi surowo ale jednocześnie snuje ze sobą niewątpliwe piękno. Dlatego album nie był zarejestrowany w wytłumionym studio ale w sejneńskim Kinie Polonez. Ten cały proces wpłynął na to, jak ten album brzmi.
Często surowo, ale też naturalnie, nie jest doszlifowany w każdym detalu. Ten zespół to organizm żywy, pulsujący tak jak i czasy w których rozgrywa się „Wołyń”. Na płycie zderzają się wpływy ukraińskie, polskie, ale też lekko wyczuwalne elementy muzyki żydowskiej, które regularnie eksploruje zarówno orkiestra jak i saksofonista – z Ircha Clarinet Quartet, ale też Shofar. Ta mnogość wątków doskonale objawia się w zespołowej grze wszystkich, bo o ile solowe instrumenty czasem wysuwają się na pierwszy plan – jak zawadiacka trąbka czy nieco oddalony wibrafon – to jest to przede wszystkim gra zespołowa. Potężna i dostojna, ale czasem też refleksyjna jak w przejmujących „Polach pamięci”.
Uderza wielowarstwowość kompozycji, ale też melodie do których Trzaska ma smykałkę. Główny temat, „Miłość ukryta w ogniu” jest chwytliwy tak samo jak temat z „Róży”. Zamykający album kompozycja narasta, jest jakby rozedrgana; to nie perfekcja, ale dzięki temu jest bardziej prawdziwie. Dęciaki brzmią potężnie i władczo, przejmująco i wzruszająco. Na co dzień saksofonista od kompozycji stroni, ale kiedy się w nie zagłębia, powstają ciekawe melodie. To znaczące, że nie stara się wysuwać na pierwszy plan, a raczej wchodzi w dialog z zespołem, wybrzmiewają razem. I robią to na własny sposób, odmienny od tego jak często podchodzi się do komponowania muzyki filmowej. Może dlatego niejednokrotnie ten album zapiera dech w piersiach.
Jakub Knera
czytaj całość w Nowe Idzie Od Morza