PTAK Z SEJNEŃSKIEGO GNIAZDA LECI DO GDAŃSKA
Cóż to za miasto Gdańsk, z którego widać Sejny?! Gdyby było wielkie bogactwem, władzą i wyższością nad mniejszym, w żaden sposób nie byłoby zdolne dostrzec miasteczka na prowincji. Gdyby było samochwalcze i gloryfikujące homogeniczną czystość, tyłem odwracałoby się od pogranicza. Musiało tu zadziałać inne prawo, inne od zasad rządzących polityczną fizyką, koniecznością rynkową i hierarchią kulturalnego splendoru. Nie wywyższenie (siebie), a wzniosłość (ponad siebie) pozwala dostrzec małe, ludzkie, gościnne dla Innego…, a mówiąc językiem bardziej współczesnym: nie medialne, niszowe, pozbawione wartości marketingowej. Jeśli uznać umizgi do Wielkiej Liczby i wzgardę dla ludzi cichych oddanych pracy organicznej za oznakę współczesnego zniewolenia i społecznej atomizacji, wówczas zrozumiałym się staje, że Sejny widać jedynie z Gdańska wzniosłego wolnością i solidarnością.
Pogranicze w Sejnach znaczy tyle, co solidarność. Nie „pogranicze w ogniu”, choć historia nie szczędziła wojen i konfliktów tej ziemi, ale przestrzeń, w której granice biegną wewnątrz wspólnoty ludzi i natury, gdzie inność nie jest turystyczną egzotyką czy ideologicznym zagrożeniem, tylko codziennym sąsiedztwem. Stąd rzemiosło budowania mostów jest u nas w wysokiej cenie. Wolność była tu wywalczana i odzyskiwana od zewnętrznych zaborców i wewnętrznych reżimów. Nie da się jej jednak zamknąć w micie wolnościowym jednego narodu, bowiem obcuje z mitami wolnościowymi innych, które domagają się swojego miejsca i uszanowania. Pogranicze uczy wolności solidarnej, trudnej i możliwej jedynie w międzyludzkiej tkance życia. Nie jest ona nikomu dana, nie ma swoich bohaterów na pomnikach, a być może w pełni nie jest nigdy osiągalna, ale ludzie pogranicza wiedzą, że ceną rezygnacji z dążenia ku niej jest utrata solidarności, co zawsze przekłada się na krótkotrwałe wzloty wolnościowe i długotrwałe zniewolenie.
Oto nasze sejneńskie gniazdo, pozostawione nam w spadku po jagiellońskiej Rzeczpospolitej, po ostatnich obywatelach Wielkiego Księstwa Litewskiego i tych pierwszych gospodarzach, dominikanach, którzy pomogli Żydom wybudować synagogę by miasteczko dobrze się rozwijało. To także, a może przede wszystkim spadek po ofiarach nieludzkich systemów społecznych, totalitarnych reżimów i konfliktów, w których człowiek innemu był wilkiem. Z tego właśnie gniazda wzlatuje ptak, którego zobaczyłem po raz pierwszy słuchając muzyki gdańszczanina Mikołaja Trzaski, grającego w Sejneńskiej Spółdzielni Jazzowej razem z Orkiestrą Klezmerską Teatru Sejneńskiego niezwykły koncert, w którym pobrzmiewały echa tragedii wołyńskiej zestrojone z buntem wobec tych, którzy szydzą ze słabych i nie „naszych”. Zobaczyłem wtedy ptaka w locie między Sejnami a Gdańskiem. Leciał nad Polską z głębokimi bruzdami podziałów, nad krajem, w którym różnice zamieniły się w przepaście. Wydawało się, że tych podziałów nic już nie zdoła zasypać, bowiem przyczyną ich zaistnienia nie byli obcoplemienni wrogowie ani żadna zewnętrzna siła, lecz waśń rodzinna, siostrzana nienawiść, bratobójcza walka. A jednak lot tego ptaka zdawał się zszywać Polskę. Nie leciał wysoko, jak orzeł upajający się swoją wolnością, z głową w chmurach i ponad głowami innych. Nie poddawał się swawoli wiatru od stuleci skandującego „my Polacy, wolni ptacy”. To był lot synogarlicy, niski, bo ciężarny miłością i zaufaniem do ludzi. Leciała blisko każdego człowieka, jakby chciała wsłuchać się w jego los, niepowtarzalny. Swymi skrzydłami obejmowała każdego i potrafiła dostrzec męstwo nie tylko u tych walczących na barykadach, ale i u tych oddanych pracy organicznej, którzy łagodzą dzikość i okrucieństwo lawiny służbą społeczną, religijnością czynną i sztuką zaangażowaną. Czuła się związana krzykiem orła na wysokościach: „nie przebaczaj!”, ale sama szeptała: „nie wzlecisz, jeśli nie przebaczysz”. Nie stygmatyzowała ludzi łatwą, bo stroniącą od uderzenia się we własne piersi pieczęcią moralną, słysząc w duszy „płacz najczystszej litości, caritas”, czyniąc dobro i troszcząc się o jego zwycięstwo tu na ziemi, nie w niebie. Leciała nisko, bo współ-czuła i nad wolność indywidualną stawiała współ-istnienie. Może jej lot nie zachwycał romantycznym szaleństwem, ale za to znała tajniki kunsztu budowania tkanki łącznej. Nie godziła się na norwidowskie „w Polaku patriota jest olbrzym, a człowiek – karzeł”, rozumiejąc jednocześnie, że to nie gospodarka rynkowa i nie liberalna demokracja ukształcą w obywatelach Rzeczpospolitej człowieka-olbrzyma, a jedynie edukacja i kultura, które powinny być nierozdzielne jak prawda i piękno.
Widząc na okamgnienie lot synogarlicy nad Polską, między Sejnami a Gdańskiem, zrozumiałem, że był czas, kiedy potrzebowaliśmy solidarności by wywalczyć wolność, ale także i to, że poprzestanie na tym, to zatrzymanie się w pół drogi. Dzisiaj w wolnym i polskim mieście Gdańsk pytam, czy stać nas będzie na takie bohaterstwo, które zdobytą wolność przekuje w solidarność?
Krzysztof Czyżewski
"Cóż to za miasto Gdańsk, z którego widać Sejny?
Uroczystość Przyznania Neptunów 2017. galeria foto
Krzysztof Czyżewski uhonorowany nagrodą „Neptun”