Polska jest jak świat – nie da się jej zmienić zastępując jedno drugim. Polskę można tylko próbować przemieniać, krok po kroku. Wszystkie rewolucje mają wspólny grzech pierworodny – ślepą wiarę w to, że obce można zastąpić swoim, że rozwój dokonuje się drogą eliminacji elementu niepożądanego. Ta wiara z tego względu jest ślepa, że wyrzuca na zewnątrz to, co jest częścią wnętrza. Dlatego rewolucjonistom nigdy nie udaje się pozostawić przeszłości za sobą; dlatego tak często wpadają w potrzask starych wzorców myślenia i zachowań, niezmiennie dziwując się po czasie, że mają one tak silną moc odradzania się. Ci, którzy chcą zmieniać świat, zamiast szukania kozła ofiarnego na zewnątrz, powinni pracować nad wewnętrzną przemianą.
Refleksja ta naszła mnie podczas ostatniej podróży przez Polskę. Najpierw Gdańsk i debata w stulecie niepodległości, podczas której namysł nad tym, kto swój a kto obcy w Rzeczpospolitej, uwydatnia dramat wspólnotowości. W dyskusji ktoś celnie przywołał epizod z „Zimnej wojny” Pawlikowskiego, w którym na uwagę twórców najsłynniejszego polskiego zespołu pieśni i tańca o pięknie ludowej melodii łemkowskiej, kierowca rzuca: „Ładne. Szkoda, że nie nasze”. Wkrótce okaże się, że dla artystów nie będzie przyszłości w tym kraju, natomiast dla kierowcy i owszem – zostanie dyrektorem i będzie tu rządził jak pan na swoich włościach. Takich Kaczmarków i w dzisiejszej Polsce nie brakuje. Niektórzy przemalowali się z komunistów na nacjonalistów, inni niezmiennie od stulecia obrysowują swoją ojczyznę granicą etniczną. Wszyscy są częścią tego kraju. Obywatele RP, którzy przyjmą łemkowską pieśń za swoją, zrodzą się z przemiany tych, dla których ona jest „nie nasza”, oraz tych, którzy zrozumieją dlaczego w XX wieku tak a nie inaczej wyznaczano granice między ludźmi.
Potem była Łódź i Ogólnopolski Kongres Kobiet. W przygotowanym przez Tannę Jakubowicz-Mount panelu „Polska dla wszystkich – wolność i wspólnota” odnajduję się z łatwością, nie tylko jako gość-mężczyzna (na sali był jeszcze ojciec Marty Lempart), ale przede wszystkim jako praktyk idei z pogranicza rodem. Gdyby Tanna i Marta, Hanka Grupińska, Beata Siemaszko i Ewa Rogala chciały tylko wymienić w Polsce jednych ludzi na drugich, poszłyby na skróty, dążąc do ustawienia rewolucyjnego szafotu, tracąc energię na umizgi wobec Wielkiej Liczby i dając się skolonizować przez centrum. Uderzyła mnie właśnie ta ich czujność na kolonizacyjne zapędy centrum. Interesuje ich cała Polska, ustawiają się w poprzek podziałów politycznych, idą ku ludziom, do miasteczek i gmin wiejskich, gdzie przygotowują się do kandydowania w wyborach samorządowych. Iluzją jest dokonanie przemiany od czubka głowy, trzeba nią objąć cały organizm. Tak, to jest też praca duchowa i chwała kobietom za to, że na Kongresie zarówno język jak i praktyki związane z rozwojem duchowym nie były „sferą wstydliwą”, którą się przemilcza w gremiach realistów/realistek twardo stąpających po ziemi (gdybyż to kiedyś do nich dotarło, jak bardzo oderwani są od realiów życia w długim trwaniu!).
Na koniec docieram do Kadzidła, rolniczej gminy w sercu Puszczy Zielonej i Kurpiów. W gabinecie wójta Dariusza Łukaszewskiego wysokie stosy książek-nagród dla uczniów: biografie Miłosza i Herberta, nasza Ginczanka, „Europa” Davisa i „Skrwawione ziemie” Snydera, poezje Szymborskiej i opowiadania Filipowicza, dzieła Josepha Rotha, ks. Bonieckiego „Lepiej palić fajkę niż czarownice”, rozmowy z ks. Isakowiczem-Zaleskim „Chodzi mi tylko o prawdę” i Janiną Ochojską „Świat według Janki”… Na ścianach gimnazjum, któremu patronuje komendant Obwodu Wileńskiego AK Aleksander Krzyżanowski, cytaty z „Traktatu moralnego”. Jest też ławeczka z Miłoszem, w centrum, przy budce z książkami. Zanim rozpocznie się obrzęd wesela kurpiowskiego, uroczyste posiedzenie rady gminy, na którym wójt wygłasza laudacje a radni przegłosowują nadanie honorowego obywatelstwa nowym osobom. Nie tylko wójt mówi, swoje dorzucają sołtysi, rolnicy i nauczycielki, także uhonorowani – rzecz idzie o roli poezji w życiu (Kira Gałczyńska), o strażniczkach pamięci poświęcających życie opiece polskich grobów na wileńskiej Rossie (Zyta Kołoszewska), o dziennikarstwie otwierającym na świat i uczącym empatii (Wojciech Jagielski), o naszym współistnieniu z Żydami i jego odradzaniu przez książki (Wojciech Ornat), o zerwanym chrześcijańsko-muzułmańskim moście w Kosowskiej Mitrowicy i jak autentyzm w kulturze zdolny jest przeciwstawić się nacjonalizmowi (Avdyl Murtez), o naszym w „Pograniczu” budowaniu „tkanki łącznej”. Dariusz Łukaszewski mówił o Kurpiach, o nas, jako palimpseście warstw kulturowych i sąsiedzkich obcowań. Na koniec przewodniczący rady Jan Kulasik zaintonował pieśń o służbie bliźnim swym, która wiedzie wzwyż. Śpiewana przez wszystkich, pieśń szła na głosy, niby nie typowo, bo w Polsce ponoć jednogłosowo się śpiewa, a jednak bardzo „po swojemu”, sprawiając, że wszyscy zebrani z tak różnych światów czuli się w Kadzidle u siebie.
21 czerwca 2018