Z pograniczem jest kłopot - tego, co jest ci tak drogie, nie możesz nigdy posiąść na własność, zawsze musisz się tym podzielić.
Nie byłem pewien, czy słowa te wypowiedział Wiktor Winikajtis, z którym stałem na wysokiej skarpie klasztoru nad Wigrami, czy też jakiś inny głos. Dogasała właśnie jesień 1990 roku. On – z pękiem kluczy, który zabrał ze swej stróżówki na dole, otwierając i zamykając drzwi do kościoła, eremów i katakumb, zapalając i gasząc światła, człapiąc po schodach w górę i w dół – zdążył już wypytać mnie o wszystko, co zamierzam, sprowadzając się na pogranicze. Gdy zatrzymaliśmy się na skarpie, spokojnie i na długo utkwiwszy spojrzenia we wschodnim brzegu jeziora, ja już tylko słuchałem. Czyj to był głos? Dzisiaj nie ma już pomiędzy nami „ostatniego kameduły”, jak nazywaliśmy Winikajtisa, a ja w dalszym ciągu prowadzę dialog z głosem, który wtedy usłyszałem, z głosem Innego.
Z początku byłem przekonany, że skrywa się w innym języku, w innej narodowości czy wyznaniu. Nie było to pozbawione sensu. Dostrzegłem także, że zwiększyła się moja wrażliwość na głos ludzi inaczej myślących. A przy tym czułem, że nabieram dystansu do rzeczywistości, alergicznie reaguję na monolog, na ideologię, na wyłączność jednej racji…
Przypominam sobie, jak w dzieciństwie przybiegałem do mamy, aby jej opowiedzieć, co wydarzyło się na podwórku i że zostałem skrzywdzony przez kolegów. A potem przychodził mój brat i podawał nowe szczegóły, które pominąłem, a do tego inaczej interpretował przebieg całego zajścia. Wściekałem się, że moja opowieść nie może być ostateczna, że brat jest przeciwko mnie, że nie mogę uciąć mu języka, że muszę z nim żyć, że nie mogę utwierdzić mamy tylko w mojej prawdzie.
Krzysztof Czyżewski