Ta wizyjno-baśniowa introdukcja otwiera pierwszą i najobszerniejszą część Listów z nieba, czyli “Chrzciny na Jasienowie”. Przez blisko czterysta stron uczestniczymy w wydarzeniach jednego dnia - dnia świętego Jurija. O świcie w cerkwi jasienowskiej odbywa się chrzest małej Hafijki (przy nim nie asystujemy), potem konny orszak rusza wolno w górę, do zagrody Szumejowej. Tam zgromadzą się goście, reprezentujący wszystkie nacje zamieszkujące Vincenzowy świat: Hucułów, Polaków, Żydów, Ormian, Cyganów. Z korowodu postaci wyłaniają się coraz to nowe, oszczędną lecz wyrazistą kreską naszkicowane indywidualności. Foka Szumejowy i jego ojciec Maksym. Dwaj chrzestni Hafijki: stary Tanasij z Ilci i młody dziedzic z Krzyworówni. Księża obu obrządków, greckiego i łacińskiego. “Jejmość pani księdzowa”, czyli wielomówna żona proboszcza Pasjonowicza (“Księdzowa mówiła bez ustanku, mówiła o sprawach nieba i ziemi, kościoła i rodziny, domu i stajni...”). Kupiec żydowski z Kosowa Duwyd Bernhaut i ormiański handlarz safianu z Kut pan Jakobenc. Gazdowie z Jasienowa i Krzyworówni, cygański chłopak usynowiony przez Tanasija i wielu innych.
“Chrzciny na Jasienowie” to przede wszystkim niekończące się rozmowy, niespiesznie i meandrycznie toczone wokół spraw najważniejszych. Właściwie platońskie dialogi przerywane przypowieściami, tyle że prowadzone w scenerii starej huculskiej zagrody, pieczołowicie przez narratora opisanej. Ich przedmiotem jest los ludzki, religia, historia, edukacja, polityka. Głos zabierają kolejni goście na chrzcinach, dłuższe wywody przeplatane są starciami polemicznymi, a rytm dialogowej narracji jest równie zmienny jak rytm kolejnych odsłon trwającej wiele godzin uroczystości.
Maksym opowiada o rewaszach: karbowane deszczułki zawierające zapis wzajemnych zobowiązań, dziedziczone przez pokolenia, tworzą swoistą kronikę historyczną, a splot zanotowanych na nich relacji między jednostkami nadaje dziejom etyczny sens. Stary Tanasij, podczas dysput wciąż wkładający kij w mrowisko (“Tego jeszcze w świecie nie bywało - mówi do niego Duwyd - przez cały dzień pouczacie księży o chrześcijańskiej wierze, a teraz Żyda o rabinach”), zatrzymuje uwagę zebranych “powiasteczką długą” o watahu (pasterzu) doskonałym. I tak dalej, i tak dalej, aż po godzinne ranne, gdy ostatni goście rozjadą się do domów.
Wśród dygresji snutych przez samego narratora znajdziemy piękną obronę Unii: “Błędne to mniemanie, jakoby Unia była jedynie przybudówką Kościoła powszechnego. Będąc w poczęciu swym jego emanacją, jedną z najśmielszych, stała się jego największym zamierzeniem w ciągu ostatnich kilkuset lat i instytucją wychowawczą, nie tylko na obszarach dawnej Rzeczypospolitej, lecz także na całym wschodzie Europy. (...) Unia, więcej jeszcze niż Polskę z Rusią i Rzym z Bizancjum, wiązała, ponad głowami tych zwaśnionych naziemnych potencji, podziemne i nieprzerwane, choć po omacku stąpające tradycje wschodniego chrześcijaństwa, z trzeźwą świadomością i porządkiem bojowym łacińskim”. Podróż do Jasienowa
... ciąg dalszy
***
Trzy pozostałe części Listów są znacznie krótsze, zajmują nieco ponad sto stron. W “Starej wiośnie” spotykamy poznanego już wcześniej księdza dziekana Buraczyńskiego, “starego olbrzyma w jaskółczej sutannie”, który w wiosenny dzień rusza na Pstrągu, “koniku barwy stalowej nakrapianej różowo, zwinnym ale zbyt niepozornym dla postaci jeźdźca”, by odwiedzić wiernych w odległych rejonach swej górskiej parafii. “Kłopoty z sądami” opisują dalszy przebieg wspomnianej już w “Chrzcinach” zwady między dziedzicem z Krzyworówni a zabijaką Fudorem Gieletą, potomkiem sławnego Dobosza: to rzecz o winie, karze i pojednaniu, a także o różnicy między nowoczesną sprawiedliwością zinstytucjonalizowaną a jej pojmowaniem przez archaiczną społeczność huculskiej Wierchowiny.
“Co to jest sprawiedliwość? - pyta narrator i odpowiada: - Zmierzenie się człowieka i jego czynów ze światem i włączenie go w kierunek i sens świata, tak aby nie został zniszczony ani uszkodzony, lecz zyskał oddech szerszy, a świat się przez to odmłodził. Wszystko to zależy od dwu rzeczy: kto jest podsądnym i kto sądzi. Gdy Wierchowina pasterzy i chłopów zmierzyła się, nie przez kogo innego tylko przez głównego złodzieja i rozbijakę z zadatkiem na tyrana, z sądami wytrawnymi lecz odrębującymi szkodliwe członki, stało się to dla niej całej klęską, niesprawiedliwością, jak czuli ci, którzy pożałowali zeznań obciążających Fudora. Ci, którzy pochwalali, że sprawiedliwości stało się zadość, zadowolili własne oburzenie. Mit ujmuje się za żywym stworzeniem - jak matka”.
I jeszcze część ostatnia, “Żniwo górskie”. W dziesięć lat po chrzcinach u Foki, w połowie sierpnia, u szczytu roku, na górskich łąkach-carynkach spotykają się kosiarze. Umarła już mała Hafijka (“niedużo więcej miała niż sześć lat”), umarła jej matka Kałyna, umarł Maksym. “Każdy ma swoje straty, ale są także straty wszystkich - mówi Foka. - Największa z nich, że Tanaseńko minął się tej wiosny”. Opowieść o ostatnich latach starego Tanasija, jednej z głównych postaci “Chrzcin...”, i jego śmierci z wyboru tworzy elegijny epilog “Listów z nieba”, a zarazem zwieńczenie wcześniejszych rozważań o wolności i zobowiązaniach, jakie łączą nas ze społecznością i całym światem.
***
Listy z nieba, pisane w pierwszej powojennej dekadzie, już na emigracji, po Październiku 1956 złożone zostały wraz z poszerzoną wersją Prawdy starowieku (wydanie I 1936) oraz pierwszym tomem Nowych czasów, czyli Zwadą, w Państwowym Instytucie Wydawniczym. Do krajowej edycji dwóch pasm Połoniny jednak wtedy nie doszło i Listy z nieba - w poszerzonej i zmienionej wersji - doczekały się pierwodruku dopiero po śmierci Autora, w londyńskiej Oficynie Poetów i Malarzy w roku 1974, w opracowaniu żony i syna pisarza. Krajowe wydanie całości Vincenzowego czwórksięgu (bo jest jeszcze niedokończone pasmo trzecie, “Barwinkowy wianek”) nastąpiło dopiero na początku lat 80.
Od tamtego czasu minęły dwie dekady, jesteśmy w innej epoce. Czy to dobry czas, by sięgnąć po powieść, która - jak pisał kiedyś Jacek Łukasiewicz - mimo swych poznawczych, wręcz etnograficznych walorów daleka jest od naturalistycznej obserwacji, “naśladuje obrzęd, a nie fotografuje życie”? By wejść w archaiczny świat huculskich pasterzy i poddać się niespiesznemu rytmowi bardzo skądinąd przemyślanej, dialogicznej narracji? Jedno jest pewne: kwestie, które porusza Vincenz w swoim wielkim dziele, pozostają aktualne. Jego Huculszczyzna, zauważył Łukasiewicz, “ma odpowiadać na pytanie: Jak być otwartym zachowując tożsamość? Jak ma się to dokonywać nie tylko w wymiarze jednostki, ale także w wymiarze społeczności?”. Warto przyjąć zaproszenie wielkiego pisarza i zdecydować się na podróż na Wierchowinę, do Jasienowa. (Wydawnictwo Pogranicze, Sejny 2004, s. 512. Na końcu słowniczek, nota redakcyjna i mapa.)
Lektor, "Tygodnik Powszechny", 2005.02.13
Stanisław Vincenz, Na wysokiej połoninie. Listy z nieba. Sejny 2004, Pogranicze.