Czy chuligan Sebastiana to przede wszystkim ktoś „zmarginalizowany, nieprzystający, wykluczony?” - pyta Norman Manea, obawiając się, że mimo całej moralnej i intelektualnej racji do tego sprowadza się sens „bycia chuliganem”. W 1997 r. Manea, nowojorski intelektualista, wykładowca Bard College, pisarz, autor ważkich esejów o literaturze rumuńskiej i nie tylko, również czuł się „chuliganem”. Gdy napisał o Eliadem i jego młodzieńczej fascynacji Żelazną Gwardią, tym najniezwyklejszym (jeśli to słowo w ogóle jest tu na miejscu) z nacjonalistyczno-faszyzujących ruchów XX-wiecznego międzywojnia, bo o mistycznym podłożu, w Rumunii rozpętała się nagonka: „Byłem cytowany jako jedna z tych »połówek, ćwierci albo dziesiętnych części człowieka «, które uniemożliwiają »skok ojczyzny « ku lepszemu”.
Norman Manea usłyszał już kiedyś, że jest niepełnym albo gorszym człowiekiem. Było to w roku 1941, gdy jako pięciolatek razem z całą swoją żydowską rodziną został deportowany z Bukowiny do obozu koncentracyjnego w odebranej ZSRR Transnistrii. Potem, kiedy po zakończonym w chwalebnym wieku lat osiemnastu epizodzie z komunizmem i "bezpiecznej" karierze inżyniera dał zwyciężyć pisarskiemu sobie, bywał już tylko wrogiem ustroju, ale zawsze z podtekstem.
Wyjechał w 1986 r., w połowie życia. Pozostało poczucie winy wobec matki, na której pogrzeb nie zdołał przyjechać. W radości z odzyskanej wolności była gorycz ucieczki, zdrady wobec przyjaciół, którzy zostali. Był ojczysty język, który już na zawsze pozostanie tym najintymniejszym, i niemożność przekazania wszystkiego w języku życia nowego.
Uwagi rzucone niby mimochodem przez Maneę pozwalają wyobrazić sobie, co to znaczy przepołowić życie. Dawniej jego mieszkania wypełnione były książkami od podłogi aż po sufit. W USA pisarz książek nie kupuje i chyba nie tylko dlatego, że w komunistycznym Bukareszcie wystawanie po nie w długich kolejkach było i manifestacją wobec reżimu, i jedynym sposobem na ich zdobycie.
Manea przez lata nie chce wrócić do Rumunii, już demokratycznej. Ulega dopiero po namowach swojego dziekana, który wydaje mu niemal polecenie służbowe, by towarzyszył mu w delegacji do Bukaresztu. A tam jest tylko "smutek, dezorganizacja i zamęt", jak pisała mu znajoma z kraju. Są starzy przyjaciele, teraz już naprawdę starzy, są stare bukareszteńskie kamienice, teraz już naprawdę w rozpaczliwym stanie. Nikt go nie atakuje, jest fetowany, budzi zainteresowanie. Najbardziej nieprzyjemnie zostanie potraktowany, o ironio, przez chamskiego urzędnika bukareszteńskiej gminy żydowskiej. Ten pozornie błahy incydent obnaża "cienkość" skóry pisarza skazanego na wieczne chuligaństwo. To podczas tej podróży zdaje sobie sprawę, że nie może jak jego przyjaciel, rumuński emigrant, powiedzieć, że jego najżywszym wspomnieniem z Rumunii są "góry gówna" w zapchanych kawiarnianych ubikacjach. "Żyd nie byłby w stanie powiedzieć, że podciera sobie tyłek ojczyzną, jak to uczyniła Żelazna Gwardia [...] Nie dano ci tego przywileju. Nie masz w sobie bezwstydu, który leczy, prawda? Wstydzisz się za nich, za siebie, prawda?".
A jednak Manea mógłby powtórzyć za innym emigrantem, Cioranem: "Poświęciłem własnemu plemieniu zbyt wiele myśli i zbyt wiele goryczy". Tak powstała ta gorzka książka.
Miłada Jędrysik, "Gazeta Wyborcza", 9 marca 2010
Norman Manea, Powrót chuligana, Sejny 2010, Pogranicze.