Trzeba jednak pamiętać, że Ficowski nie zaczął od egzegezy Schulza i Leśmiana, ale od tomu "Ołowiani żołnierze", jest autorem kilkunastu tomów wierszy, które krytyka nieraz traktowała po macoszemu. Głównym winowajcą zapewne był niełatwy do przyswojenia "materiał" intelektualny, bo przecież nie forma. Trudno w polskiej literaturze o poezję bardziej klarowną i szlachetną. Tylko w utworach ks. Twardowskiego i Marzanny Kielar odnajduję ten swoisty rodzaj ascezy, a przede wszystkim delikatność - kategorię, jakiej nie znajdziemy w podręcznikach do poetyki, ale nieodzowną, jeśli chodzi o podejmowanie tematów, które dla wielu ludzi nie przestały być bolesne.
Jerzy Ficowski ze swojej pasji entomologicznej uczynił najczystszą poezję, a z poezji - entomologię. Tytułowa Pantareja jest bowiem motylem, istotą realną i nierealną zarazem. Jak wiadomo nawet laikom, trudno w przyrodzie szukać istot bardziej subtelnych, a w dodatku to jednostka, jak pisze Ficowski, nienotowana w dziele systematyzującym Linneusza. Niemniej miejsce przebywania Pantarei jest geograficznie określone - na archipelagu Guam.
Podobieństwo brzmieniowe do archipelagu Gułag to efekt zamierzony, choć niekonieczny. W każdym razie dla motyla przebywającego na wyspach Oceanii tajfun "Youppi" jest tak samo morderczy jak cyklon historii dla setek tysięcy istnień ludzkich. Ficowski pisze, że leci on albo na albo po swoją zgubę. To istotna różnica. Powiedziałbym, że w tym albo-albo kryje się rzecz dla nas najważniejsza. Pytanie o dobro, o jego rolę. Albo manicheizm, który w złu dopatruje się bytu substancjalnego, siły sprawczej i finalnie - triumfującej, albo chrześcijaństwo z ideą ofiarowania. Jak autor odpowiada na to pytanie? Alegorycznie i paradoksalnie. Szuka wyjścia z ograniczającego nasze myślenie dualizmu. Pantareja zmierza ku otchłani, ale nigdy jej nie osiągnie, bo w zgodzie z matematycznym dowodem nieskończoności, zawartym w paradoksie Zenona z Elei, zawsze będzie w połowie drogi. Piękno może nie zbawi świata, jak chciał Dostojewski, ale też nie zostanie unicestwione.
Czy w tym tyglu różnych sił działających w świecie, niszczących i budujących, jest jeszcze miejsce dla pojedynczego istnienia? Czy aby człowiekowi nie zostają tylko okruchy spadające z kosmicznego stołu jak owe czwarte zagubione skrzydło Pantarei ostrożnie przechowywane w szufladzie? Ficowski pisze właśnie o tych okruchach. Pochyla się (jak na entomologa i poetę przystało) nad drobinami bytu: jest tu miejsce i na zapach piołunu, rdzewiejące jałowce, sosnę i gawrony nad Żoliborzem - które w mikroskali odbijają makroświat i być może usprawiedliwiają wiarę, że całe stworzenie jest rodzajem połączonych naczyń, układanką, w której nie może zabraknąć żadnego elementu. Z tej wiary rodzi się pokora, a także zwątpienie w hierarchiczną strukturę bytu. W wierszu "My" Ficowski mówi wprost, że "jesteśmy zwierzętami z własnej nominacji". "Sprzeciwiamy się naturze, którą to swędzi, więc drapie się i wzdryga np. przy pomocy tsunami".
Ale Pantareja to także w pewnym sensie tom rozliczeniowy. Zapyta ktoś, z czym to autor się rozlicza? Ano na przykład z poczuciem pewności, że rozum wszystko jest w stanie wyjaśnić, a może nawet ze swoim agnostycyzmem. Niepostrzeżenie przecież w owej swoistej kosmogonii, tyglu prasłowiańskich wierzeń, pojawia się osobowy Bóg, który co prawda jest zagubiony "we wszechmości", "zapodziany w sobie", ale zbliża się, czyniąc powszednie cuda, wchodzi w relację osobową z człowiekiem.
Specjalistom od teologii zostawiam rozwiązanie kwestii, na ile czteroskrzydła Pantareja odpowiada wizjom niebiańskiego wozu u Ezechiela, a ile w trójskrzydłowej dopatrzyć się można tajemnicy trynitarnej. Ja czekam na zaproszenie od Jerzego Ficowskiego. Jestem pewien, że kolekcja motyli jest jednym z zagubionych fragmentów Księgi. Świętego Autentyku.
"Pantareja" Jerzy Ficowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków
Radosław Kobierski, "Gazeta Wyborcza", 28.02.2006
"Pantareja" nowy tom wierszy Jerzego Ficowskiego, Radosław Kobierski, "Gazeta Wyborcza" 28.02.2006
6 marca 2012 17:48
Trudno w polskiej literaturze o poezję bardziej klarowną i szlachetną
"Wyglądał jak demon. Miał rozbiegany wzrok, kiedy wstawał i zaczynał przemawiać, wydawało się, że tonie w kłębach dymu" - tak oto niegdyś jeden z moich znajomych przedstawiał Jerzego Ficowskiego. Było w tej infernalnej charakterystyce coś prawdziwego - zaprawdę, Ficowski musiał posiadać nadludzkie siły, żeby dokonać tego niebywałego dzieła, jakim było odkrycie spuścizny po Brunonie Schulzu. Wychowaliśmy się na jego wysiłku, wyhodowaliśmy sobie ekstatyczne uniesienia, z pasją zanurzaliśmy się w odmęty "regionów wielkiej herezji".