Major Mikołaj Tildy de Szolonta at Voroshaza, Węgier, który zatrudnił się w młodziutkiej armii rumuńskiej, nie potrafi – jak wielu innych bohaterów „Gronostaja” – odnaleźć sensu życia w nowej rzeczywistości. Inne są już obyczaje, hierarchie, poczucie honoru. Inny jest cały świat. Pewnie dlatego egzystencja majora Tildy upływa już tylko pod zankiem pojedynków – z przypadku na przypadek coraz bardziej absurdalnych. Finałowa scena powieści, w której Tildy ginie pod kołami rozpędzonego tramwaju – jest majstersztykiem literackim. I zarazem ostatnią pieśnią, trenem nad grobem dawno umarłej CK monarchii. W „Gronostaju z Czernopila” wytrawny czytelnik odnajdzie sporo nici łączących pisarstwo von Rezzoriego z Josephem Rothem – by wspomnieć choćby tylko jego najgłośniejszy „Marsz Radetzky’ego”, czy „Kryptę Kapucynów”. Lecz pokrewieństwa te są raczej powierzchowne. Bogactwo portretów psychologicznych, szeroka panorama społeczna, wreszcie pewien chłód narracyjny, pozwalają myśleć w tym przypadku o Robercie Musilu, czy Heimito von Dodererze, jako literackich pokrewieństwach z wyboru. Ten ostatni w obszernych powieściach wiedeńskich – „Demony” i „Schody Srudlhofu” dał chyba najgłębsze studium nowego życia w maleńkiej Austrii, będącej cieniem ledwie i odbiciem tamtej, wielkiej monarchii. Rzecz jasna Czerniowce Rezzoriego bliższe są Brodom Josepha Rotha, czy nawet Drohobyczowi Schulza, ponieważ z wyboru i z pełną premedytacją stanowią literacką kreację byłej prowincji byłego cesarstwa. Rezzori – w przeciwieństwie do Rotha – nie mitologizuje przeszłości. Jest raczej jej bezlitosnym kronikarzem, dążącym do skonstruowania maksymalnie racjonalnej, a przy tym wielogłosowej opowieści. Pisarzem dla czytelników zaintersowanych światem, wykształconych, wrażliwych, ceniących doskonały warsztat.
Powiedziawszy powyższe, właściwie niewiele należałoby dodać, aby zachęcić do sięgnięcia po kolejną książkę Gregora von Rezzori, która właśnie ukazała się po polsku w przekładzie Krzysztofa Jachimczaka. Wydana w serii Meridian przez „Pogranicze” ma przy tym wielce intrygujący tytuł –„Pamiątki antysemity”. Kim jest ów tytułowy antysemita ? I dlaczego – pamiątki – a nie – pamiętnik ? Książka składa się z pięciu rozbudowanych opowiadań, które łączy postać narratora. Jest nim sam Gregor von Rezzori, piszący w pierwszej osobie. Ale drugim spoiwem tych autobiograficznych wyznań, okazuje się zbiorowość Żydów, z którymi ziemiańsko – urzędnicza rodzina autora stykać się musiała zarówno przed, jak po upadku monarchii. Mamy więc tutaj panoramę miejsc – od Bukowiny, przez międzywojenny Bukareszt, po faszyzujący już Wiedeń, a także ludzkich typów i charakterów: od ojca narratora ( nazwalibyśmy go ziemiańskim szlagonem z pretensjami do artystokratyzmu), jego matkę ( istotnie wywodzącą się z „najlepszych starych rodów” Austrii), poprzez ormiańskich kupców, rumuńskich nacjonalistów, austriackich nazistów, bukareszteńskich komiwojażerów, członków korporacji akademickich, drobnych ciułaczy, hotelarzy, złotych młodzieńców, hochsztaplerów. W każdej z tych opowieści, będącej opisem kolejnego okresu życia autora, mamy do czynienia z jego spotakniem z Żydami. A raczej z konkretną osobą należącą do tej społeczności. Raz będzie to syn doktora Goldmana – nieco zarozumiały i genialnie uzdolniony muzycznie chłopak, innym razem – właścicielka bukareszteńskiej perfumerii „Flora” , urodziwa i erotycznie rozbudzona wdowa, z którą autor – narrator przeżywać będzie swój pierwszy w życiu, dłuższy romans. Znacznie później – wiedeńska la famme fatale – piękna Minka, kochanka poetów i artystów.
Rezzori wyniósł przy tym antysemityzm z domu. Cywilizowany, kulturalny, obwarowany nakazem uprzejmości „wobec każdego”, tym nie mniej wypełniony skutecznie całym katalogiem niechęci i uprzedzeń. Rzecz jasna w jego klasie społecznej nikt nie dałby nigdy wiary w rytualne mordy, porywanie chrześciajńskich dzieci, czy ogólnoświatowy spisek Żydów. Tego rodzaju brednie pozosatwiano ludowi, drobnomieszczaństwu, popom i mętom, ba – podśmiewano się z tych „głupot”, a jednak podział na „nas” i „ich” był jednym z podstawowych elementów samoidentyfikacji. Nie tylko rodziny autora, tak wysoko umocowanej w hierarchii społecznej. Także jego znajomych i kolegów, gdy już zdeklasowany - wykonywał zawód dostawcy i dekoratora sklepów perfumeryjnych w międzywojennym Bukareszcie. To właśnie wówczas wyznał – „ Nigdy nie postawiłbym się na jednym poziomie z Żydami”. Niestety – musiał pracować ( pewien rodzaj ekstrawaganckiego przymusu w dziejach rodzinnych) i stąd jego następne stwierdzenie – „ Teraz jednak rodzaj towarów, w których dystrybucji miałem pomagać, nieuchronnie sytuował mnie na tym właśnie poziomie. Mydło, pasta do zębów i środki do mycia włosów – któż inny miałby to rozprowadzać, jeśli nie żydowski subiekt ? Świadomość, że jestem kimś w rodzaju pomocnika, lub wręcz sługi takich subiektów, skądinąd głównie Żydów, zadawała teraz piekący ból mojemu pełnemu uprzedzeń poczuciu godności. A równocześnie właśnie te uprzedzenia mnie irytowały.Buntowałem się przeciw ludziom, którzy mi je wszczepili.” Dodajmy – nie zawsze skutecznie. Romans z wdową, właścicielką perfumerii „Flora”, w „kurewskiej” i „pełnej Żydów dzielnicy” to niezwykle brutalna wiwisekcja: z jednej strony namiętnego pożądania, z drugiej – ohydnych aktów pogardy i poniżenia, jakich nie szczędził swojej kochance. Jeżeli pisarska szczerość wobec własnych postępków stanowi jakąś istotną wartość, to istotnie von Rezzori osiąga tutaj szczyty: - „ Miotałem się zaplątany w nici mojego pochodzenia i wychowania jak mucha w pajęczej sieci” – dodaje analitycznie, nie samousprawiedliwiająco. Podobnie gdy stwierdza –„Żydzi byli po prostu ludźmi z innej gwiazdy, a mianowicie z gwiazdy Dawida i Syjonu. Zgoda, to mogła być świecąca gwiazda. Ale dla nas świeciła niestety poniżej horyzontu. Dlatego zakochanie się w żydowskiej dziewczynie nie mogło uchodzić za wybaczalną perwersję jak choćby sodomia, czy fetyszyzm.”
Kiedy w Wiedniu sypiał z piekną i prowadzącą swobodny tryb życia Minką – dręczyły go podobne myśli i uczucia. Ale sprawy toczyły się już zupełnie innym trybem: naziści właśnie zdobywali władzę, Żydów wywłaszczano, zmuszano do emigracji, napadano na ulicach i w publicznych lokalach. Działające od lat w Austrii tajne organizacje SS-manów – o czym tak zajmująco napisał w „Śmierci w bunkrze” Martin Pollack – niczym plemię Nibelungów właśnie wypełzały z pieczar. Czy właśnie te fakty zmieniły perspektywę Gregora von Rezzori ? Autor nie daje na to odpowiedzi wprost. Jego książka to zapis osobistych spotkań z Żydami i Żydówkami, z których każde zmieniało nieco jego poglądy. Ten proces był długotrwały, przebiegał w nieustannych napięciach, przypominał krążenie po wiecznie tym samym kole fatalnych uprzedzeń, złości, czasem z trudem tłumionej nienawiści. A jednak: po latach, gdy Europa przypominała wielkie cmentarzysko, a w jego rodzinnej Bukowinie rządził jeden z najkrwawszych komunistycznych reżimów, napisał „Pamiątki antysemity” nie tylko jako świadectwo uprzedzeń i fobii swojej klasy społecznej. Także, a może zwłaszcza jako dokument chorej świadomości. Swojej własnej, europejskiej, chrześcijańskiej. Hannach Arendt w „Źródłach totalitaryzmu” za kluczowy moment, który zdecydował o późniejszych zbrodniach, ukazuje fakt uznania Żydów za „obcych”, „nie naszych”, „wykluczonych”. Stąd był już tylko krok do tego, aby uznać ich nie za ludzi, ale za „przedmioty jednorazowego użytku.” Rezzori pisze dokładnie o tym samym, lecz z perspektywy osobistej: począwszy od rodzinnego domu, poprzez pierwsze spotkanie z kolegą Żydem, aż po miłosne wtajemniczenia w Bukareszcie, wreszcie we Wiedniu. Nie ukrywa przy tym żadnych swoich ówczesnych uprzedzeń, czy niechęci. Ani obiegowych sądów, którym ulegał, choćby takich, że „Żydzi lgną do komunizmu”, lub „pchają się do władzy.” Ludzi z jego klasy – już wówczas podupadającej – nic bardziej nie doprowadzało do furii i wściekłości, niż to, że muszą spotykać się z Żydami – tymi, którzy awansowali i „wszędzie się wpychają.”
Kiedy w kościele świętej Brygidy w Gdańsku przed paru laty zgromadzony tłum nagrodził burzliwymi oklaskami zdanie swojego ukochanego kaznodziei o tym że „ w rządzie jest zbyt dużo Żydów i naród się tego obawia”, była to taka sama sytuacja, o jakiej pisze w swojej książce Gregor von Rezzori. Jad, który zatruł dzieciństwo i młodość austriackiego arystokraty i który ostatecznie – w procesie pisania jego książki – został zneutralizowany – okazuje się zdumiewająco trwałym elementem naszego, europejskiego życia. Nie tylko na Bukowinie przełomu XIX i XX stulecia, czy w Wiedniu opisanym przez Heimito von Doderera.
Przypisem do „Pamiątek antysemity” są dla mnie dwie książki Martina Pollacka. O jednej z nich – „Śmierci w bunkrze” – już wspomniałem. Pollack przeprowadził w niej rodzinne śledztwo w sprawie swojego ojca: SS – mana i gestapowca. Zbrodniarza wojennego, działającego także na terenach okupowanej Polski. Druga – „Ojcobójca” – opowiada o procesie Halsmanna, podczas którego w przedanszlusowej Austrii, ujawniły się z całą ostrością demony antysemityzmu. Piękne jest u Rezoriego to, że używa w tytule swojej książki słowa – pamiątki. Są nimi, były – spotkania z Żydami. Każde z nich zmieniało jego życie i poglądy. Ta zdolność do przemiany jest niezwykłą wartością „Pamiątek antysemity”. Ale nie jedyną. Niewidzialnym bohaterem tej prozy jest także czas. Jak u Bunina, Faulknera, Czechowa, Iwaszkiewicza. Gdybym mógł wyobrazić sobie – hipotetycznie i fantazyjnie – rozmowę Gregora von Rezzori z jakimś polskim pisarzem, najpewniej ujrzałbym go ze Stanisławem Vincenzem. Oczywiście – nigdy się nie spotkali. Ale ich książki toczą ze sobą nieustanny dialog. Są jak szum czystych potoków, dobiegający do nas z Bukowiny, Huculszczyzny, słowem - dawno zapomnianych prowincji: duchowych i literackich.
Paweł Huelle
Gregor von Rezzori, Pamiątki antysemity, Sejny 2006, Pogranicze.