Od razu zaznaczam: to nie rozprawa historyczna. Płocińskiego interesują przede wszystkim ludzie, a słuchać ich potrafi jak mało kto. Łowi opowieści dawniejsze, a także zupełnie współczesne, i umiejętnie je zapisuje. Skąd wziął się pomysł szeregu wypraw? - Któregoś dnia pojawił się w moim domu gość z Kanady, fotoreporter Mateusz Manikowski. Wybierał się na Ukrainę, bo stamtąd pochodzi jego rodzina. Namawiał, żebym z nim pojechał, potrzebował kogoś, kto zrobi podpisy pod zdjęcia - opowiada Płociński. - Akurat skończyłem prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim i nie mogłem znaleźć pracy. Co więc miałem robić?
I stało się tak, że to ciekawe zdjęcia Manikowskiego (jak również Jakuba Grygiela i Macieja Skawińskiego) ilustrują poszczególne rozdziały debiutanckiego tomu.
Wędrówkę Płociński rozpoczął wtedy od Drohobycza, gdzie dotarł przed odkryciem malowideł Schulza. "Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że ulica Mazepy to ulica Krokodyli. Szedłem nią z dworca kolejowego do rynku. Byłem lekki, bo w pociągu skradziono mi bagaż" - wspomina. Interesuje go wszystko - ile synagog znajdowało się przed wojną w mieście (osiem, zostały trzy) i ile obecnie wynosi emerytura (52 hrywny, hrywna to około 80 groszy). Na tamtejszym cmentarzu zanotuje relację o egzekucji dokonanej przez enkawudzistów w katowni, gdzie przed wojną mieścił się polski sąd.
- Odwiedzałem jakieś miejsce i natrafiałem na ślad, który prowadził mnie dalej, w stronę nowej opowieści - wspomina Płociński.
Wszyscy jego bohaterowie poszukują swojego miejsca w życiu, to emigranci lub outsiderzy. Tak jest choćby z Rudolfem Kanafkiem, który w opustoszałe po wysiedleniu Rusinów Bieszczady przybył ze Śląska Cieszyńskiego. Tam, zaraz po wojnie, Edward Franiok, przez braci uważany za proroka, wieścił, że: "Przyjdzie coś, co będzie niebezpieczne dla tych, którzy będą do tego zaplątani, ale kto nie będzie brał udziału w tym, nic mu to nie zaszkodzi". Krótko mówiąc: gdy zbliża się parowóz dziejów, należy odsunąć się od torów. Kanafek był ewangelikiem, ale został tzw. zdecydowanym chrześcijaninem. Teraz, wsłuchany w nauki Williama Branhama, wygłasza kazania: "Siła wydobywa się, jak przy magnesie, między minusem i plusem. A charaktery ludzi kształtują się między tymi dwoma mocami". W książce Płociński umiejętnie połączył formę reportażu i dziennika, zamieścił także w jednym z rozdziałów XIX-wieczną (i zaskakująco aktualną!) korespondencję między Ksawerym dAbancourt i jego żoną Anielą. Jest wrażliwy na słowo, podkreśla, że "od samej historii bardziej zaciekawił mnie sposób, w jaki została opowiedziana". Doprawdy, wędrując "Traktem", nie sposób się nudzić. Ta proza zasługuje na uważną, nieśpieszną lekturę.
Bartosz Marzec
Adam Płociński, Trakt, Sejny 2002, Fundacja Pogranicze.