Bak był kilkuletnim chłopcem, gdy wybuchła II wojna światowa, a Wilno stało się stolicą państwa litewskiego, by rychło popaść pod sowiecką, a chwilę później pod hitlerowską okupację. Życie jego rodziny staje na głowie, zmienia się w koszmar naznaczony nędzą i głodem, upodleniem, masowymi egzekucjami wileńskich Żydów w Ponarach, upiornością getta, śmiercią najbliższych, wreszcie ucieczką i cudem ocalenia.
Lecz nie jest to jedna z wielu makabrycznych opowieści o Holocauście. To przede wszystkim historia świata oglądanego oczyma małego, rozpieszczonego, nadwrażliwego dziecka z nieustannym bronchitowym kaszlem, które nie tylko utrwala go w rysunkach na pustych stronicach starej książki (Bak miał wystawę swoich prac w wileńskim getcie, a książka zapełniona szkicami zrządzeniem losu przetrwała Holocaust). Zagłada w Wilnie była nie mniej nieludzka i niewyobrażalna niż w Warszawie lub Białymstoku. Świata opisanego przez Baka nie było nigdzie.
Rodzina - świeccy Żydzi z klasy średniej marzący o asymilacji i szlifujący polszczyznę syna przy pomocy guwernantek, studentek uniwersytetu Stefana Batorego. Lecz jak tu się asymilować, skoro byle wyrostek może podejść do dziecka na ulicy, plunąć mu w twarz i krzyknąć "parszywy Żydek" (to zdarzenie spowodowało, że rodzice zdecydowali, by uczyć Samuela jidysz, dotąd języka sekretnego, służącego do tajemnych rozmów między dorosłymi).
Jest dziadek, który poznał smak komunizującej konspiracji, zaś w ucieczce przed carską jeszcze policją dotarł aż do Paryża bez paszportu i w dodatku na gapę, by po powrocie założyć w Wilnie salon mody paryskiej dla miejscowej socjety. I drugi dziadek - wynalazca maszyn dziewiarskich (gdyby dbał o kieszeń, byłby zapewne milionerem, lecz jemu wystarczała sama radość tworzenia) i pułapki na myszy z dzwoneczkiem i basenem, gdzie mysz powinna się utopić, lecz w pułapce nie zginęło ani jedno stworzenie, bo dziadek zbyt kochał zwierzęta. Są babcie rywalizujące o względy wnuka - jedynaka, też konspiratorki, lecz tym razem rzecz idzie o lody, których wiecznie choremu Samuelowi nie wolno jeść. Jest nadopiekuńcza, ale wspaniała matka. I ojciec, niepoprawny kobieciarz, hulaka, dandys i elegant z morskiej pianki, ale też człowiek niezwykłej odwagi i przemyślności, rozbijający się po ulicach Wilna ryczącymi motocyklami. Bak namalował portrety lekko zwariowanych ciotek. Gosposi, białej Rosjanki, do rewolucji bolszewickiej mieszkającej we dworze gdzieś na stepach Ukrainy, niepoprawnej antysemitki. Oraz sióstr zakonnych, dobrych i uczynnych (również im zawdzięcza ocalenie), które pomogły mu przeżyć, lecz nieustannie powtarzały, że jeśli nie zostanie katolikiem, nie pójdzie do nieba.
We wstępie, który znalazł się na okładce książki, Amos Oz pisze: "Autor wskrzesił całą wspólnotę: nie tylko najbliższą rodzinę, lecz całe plemię ekscentrycznych wujów, dziadków, babek i pradziadków; postacie dramatyczne, liryczne i epickie; postacie niemal legendarne i te na granicy groteski i absurdu... Wspólnota przekonuje nas, czytelników, byśmy nie płakali i nie oddawali się żałobie, lecz patrzyli, słuchali, dotykali, wąchali, odnajdywali radość w odczuciach zmysłowych, tęsknili, śmiali się i identyfikowali z nimi". I znów ma rację. Bo rzeczywiście jest tak, jak notuje wielki izraelski pisarz, że we wspomnienia Baka wchodzi się jak na cmentarz, żeby obcować w ciszy i skupieniu z zamordowanymi, lecz po chwili mamy wrażenie, że cmentarz niknie, a zamiast niego znajdujemy się "na porywającym, pełnym ciepła i życia, czarownym balu".
Paweł Smoleński "Gazeta Wyborcza" 1.08.2006
Samuel Bak Słowami malowane. Wspomnienie Wilna. Sejny 2006, Fundacja Pogranicze.