Lęk przed upływem, by użyć terminu Harolda Blooma, charakteryzował już słynny Brewiarz śródziemnomorski i wyrażał się w niechęci do pisania historii już napisanej, a także do subiektywnych, lirycznych wynurzeń, których pełne są relacje z podróży.
Jeśli Matvejević przyswoił sobie maksymy usłyszane w okolicach Triestu: "Wystrzegaj się miejsc ogólnie znanych, unikaj ich" oraz "Unikaj przytaczania cudzego tekstu, pisz własny", to jednak wciela je w życie w sposób dość paradoksalny, ponieważ Inna Wenecja, podobnie jak Brewiarz, żywi się bezbrzeżną erudycją autora. Przytacza on wprawdzie z upodobaniem źrodła nieznane, anonimowe glosariusze, stare mapy - znaczące są też ilustracje, wszystkie bez wyjątku anonimowe, co, zważywszy na sławę malarstwa weneckiego, jest wiele mówiącym wyborem - lecz w tekście obecni są również słynni podróżnicy: Stendhal, Goethe, Rilke. Szczególnie ten ostatni zdaje się być bliski wrażliwości Matvejevicia. W zacytowanym przez niego fragmencie z Maltego Rilke pisze o innej Wenecji, niemającej nic wspólnego ze stereotypowymi sądami turystów, rzeczywistej, czujnej, nieprzystępnej, a kruchej aż do pęknięcia, wymarzonej i realnej. Taki sposób widzenia uczynił Matvejević własnym, kiedy w zakończeniu swojej książki przeciwstawił Wenecję i Serenissimę, a więc historię i mit, obraz i iluzję.
Inna Wenecja stanowi podwójne doświadczenie hermeneutyczne i literackie. W pierwszym przypadku chodzi o prawdziwe "pokonanie dystansu", uwolnienie bytu, jakim jest Wenecja, od wszelkich naleciałości interpretacyjnych, dotarcie do pierwotnego jądra, co do istnienia którego autor nie żywi wątpliwości. Odrzucić kulturowy bagaż znaczy również zobaczyć po raz pierwszy, a przecież sławne weneckie budowle od dawna są "już widziane", większe szanse ma zatem taki wysiłek hermeneutyczny w odniesieniu do peryferii, rzeczy drugorzędnych, anonimowych, tego, co eks-centryczne. Innej Wenecji, podobnie jak Brewiarzowi, patronuje zatem pewna intencja utopijna: wiara w możliwość dotarcia do pierwotnego przedmiotu, przebicia się przez nawarstwione interpretacje.
Aspekt literacki książki po części potwierdza, po części neguje takie dążenie. Dotrzeć do Wenecji, owej innej Wenecji poza przewodnikiem turystycznym i poza literaturą, można jedynie poprzez opisanie szczegółów, fragmentów, drobin, odpadków, resztek, bowiem nie całość jest nam dana, lecz fragment, jak wiedzą wszyscy pisarze końca ubiegłego stulecia, od Magrisa do Różewicza i Kapuścińskiego. Taką metodę zastosował już w olśniewający sposób Matvejević w Brewiarzu: szczegółowe, drobiazgowe wyliczanie nazw stwarzało nam efekt mozaiki, wiedzy niepełnej i cząstkowej, nagromadzenie nazw węzłów, zatok, wiatrów, fal, narzędzi, lin sugerowało zarazem dokładność i nieobjętość przedstawionego świata, mnożenie znaków nie eliminowało oporu rzeczywistości, która, choć precyzyjnie opisana, pozostawała wciąż migotliwa, zachwycająca i nieuchwytna. Ma tu Matvejević swojego wielkiego mistrza, o którym wspomina wprawdzie w obu książkach, ale chyba zbyt lakonicznie: chodzi o Itala Calvina i jego Niewidzialne miasta, a może, w jeszcze większym stopniu, o Palomara, którego bohater próbuje opisać poszczególne rzeczy tak, jak jawią się one naszemu doświadczeniu zmysłowemu, wyodrębnić pojedynczą falę, policzyć źdźbła trawy, opisać kształt serów w paryskim sklepie. Daremny wysiłek swojego bohatera Calvino streszcza w następujący sposób: Ktoś wyrusza w drogę, aby, krok po kroku, osiągnąć mądrość. Jeszcze nie doszedł. Czy postępując tak samo, Matvejević odkrył rzeczywiście inną Wenecję, ocenią czytelnicy, na pewno stworzył jej fascynujący, oryginalny obraz, który jest... kolejną interpretacją.
Z żelazną konsekwencją unika Matvejević opisu znanych miejsc, budowli, obrazów, bo, jak sam przyznaje, trud to daremny: Ten, kto znowu opisuje Bazylikę i Plac Świętego Marka albo Kampanilę, kościół Santa Maria della Salute, Ca d'Oro, Ponte dei Sospiri, tradycyjny krnawał, regaty historyczne, sławną galerię dożów Bucintoro i tak dalej, nie wie, na co się naraża: udaje się to rzadko, może raz na całe pokolenie, dwa, trzy razy na sto lat. Podobna myśl przyświecała ,i>Podróżom do Włoch Iwaszkiewicza, ale skutek był całkiem odmienny: wybór prozy skrajnie subiektywnej, autobiograficznej. Tutaj natomiast autor jest wprawdzie bohaterem książki, widzimy go, jak wędruje po placach i uliczkach Wenecji, płynie po Lagunie, słucha opowieści mieszkańców, ale mamy do czynienia z "ja" słabym i dążącym do anonimowości, będącym lustrem, które odbija, okiem, które patrzy. Intrygująca sieć ukrytych relacji łączy Inną Wenecję zeZnakiem wodnym Josifa Brodskiego: zamiłowanie do "gorszej" Wenecji, radość z obcowania z nią zamiast jej żałobnej wizji, jesienno-zimowa pora jako najwłaściwsza dla przebywania w tym mieście.
Można sobie wyobrazić idealnego czytelnika Innej Wenecji, który z książką w ręce wyrusza w miasto, omija starannie zatłoczone słynne miejsca, słyszy własne kroki na Cannareggio lub Dorsoduro, odczuwa zmysłową rozkosz, powtarzając: Rio dei Muti, Squero di San Trovaso, Santa Maria dei Derelitti... Na co zwróci mu uwagę taki przewodnik? Na drewniane pale, wyznaczające drogę do laguny, wskazujące, gdzie płynąć i gdzie skręcić, z drewna dębu, akacji, kasztanowca. Na algi pod powierzchnią wody, przypominające mech. Na warstwy rdzy i patyny, barwiące żelazne bramy, tablice, kraty ogrodzenia, klamki, klucze. Na ogrody weneckie, ukryte w ścieśnionej przestrzeni, często niedostępne. Na pomurnika albo pomurne ziele, rosnące wszczelinach miejskich murów. Tu trzeba otworzyć nawias, ponieważ rozdziały o tych roślinach są kwintesencją metody autora. Otóż rozdziały te stanowią symboliczną rehabilitację wszystkiego, co skromne, niepozorne, niewarte odnotowania w podręcznikach, niemal bezimienne, a czego istnienie zasługuje na uważność i czułość. Pyszna glicynia, azalia, hortensja przeciwstawione zostają lnicy, smagliczce, szalejowi, ubogim krewnym w świecie roślin, podobnie jak jak w końcowej partii książki Matvejević odda sprawiedliwość anonimowym twórcom reprodukowanych ilustracji, którzy nie podpisali swoich dzieł, pozostawiając sławę innym. Na obrazach Tintoretta, Carpaccia, Tycjana śledzić będzie obecność tych ziół, odwracając hierarchie i traktując arcydzieła sztuki jako świadectwo skromnej rzeczywistości.
Nie sposób wyliczyć wszystkich rzeczy, które opisuje Matvejević. O jeszcze jednym fragmencie chciałabym wspomnieć: o rozdziale poświęconym gospodom, którymi - jak pisze - historycy zajmowali się mniej niż trzeba. Tu również uderza precyzja nazw i szczegółów: umeblowanie wnętrz, szyldy, rodzaje wina, słynni bywalcy "Taverna della Fenice": Richard Strauss, Strawiński, Schönberg, Szymanowski, potrawy (austriackie, weneckie, żydowskie), ulubiona gospoda anarchistów "Al Colombo", gdzie zaglądał książę Kropotkin i za młodu Mussolini. Matvejević odnotowuje melancholijne znikanie nazw i familijnych określeń, zastępowanie ich obcymi słowami: bar, pub, snack.
Chociaż tak niechętny utrwalonym obrazom Wenecji, Matvejević, na swój sposób, z innego materiału, na własną modłę, buduje obraz rozpadu, zamierania, gnicia, wielkiego dzieła Czasu, tak często łączonego z tym miastem. Drewniane pale gnijące w wodzie, mury i schody pokryte cienką roślinną warstewką, która wyznacza granicę, dokąd dosięgła wilgoć, butwiejące stare deski, kloce pod fondamenta, polery na molo, wiosła, kruszące się rzeźby zewnętrzne, niszczone przez czas i złą pogodę, wyspy, które zatonęły w Lagunie, pokruszona wenecka ceramika, wmurowywana w ściany, wszystkie te resztki, szczątki, odpadki, skorupy, znikające w "szlamie i zapomnieniu", są niczym ślady dawnej cywilizacji, wydobywane przez archeologa, którym chce być autor.
Mieszanie się kultur i narodowości było jednym z głównych tematów Brewiarza. W wielkim śróziemnomorskim tyglu współistniały: Jerozolima, Aleksandria, Konstantynopol, Wenecja. Tym razem wątki kulturowe schodzą na plan dalszy, chociaż są dyskretnie obecne. Wenecja jawi się jako przestrzeń niekonfliktowego spotkania Bizancjum i Rzymu, jest Wschodem dla mieszkańców Europy Zachodniej, dla mieszkańców zaś Bałkanów i Bliskiego Wschodu jest Europą i Zachodem. Najbardziej sugestywną ilustracją wielokulturowej natury miasta jest rozdział o wypiekanych tam gatunkach chleba, począwszy od tradycji rzymskich po klasztorne, tureckie, sefardyjskie, francuskie, austriackie itd.
Trudno wyczerpać bogactwo wątków zawartych w tej niewielkiej objętościowo książce, trudno określić, do jakiego gatunku należy, jeszcze trudniej opowiedzieć o niej, tak dalece narracja jest rozproszona i odśrodkowa. Można chyba powtórzyć na jej temat to, co o Brewiarzu napisał w przedmowie Claudio Magris, a mianowicie, że jest to opowieść, która skłania rzeczywistość do mówienia i głęboko wnika w kulturę, uruchamiając nasze zasoby pamięci i grę wyobraźni.
Joanna Ugniewska "Przegląd Polityczny" 72/2005
Predrag Matvejević Inna Wenecja, tłumaczenie Danuta Cirlić-Straszyńska, Pogranicze, Sejny 2005.