Tak w Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego Adam Mickiewicz pisał o Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Widział w niej zapowiedź zjednoczenia Europy i zjednoczenia ludzkości. Nie mitologizował. Nie lekceważył realiów bolesnej dla dziedziców WKL dziewiętnastowiecznej rzeczywistości. Zdawał sobie sprawę, że – jak pisał w Przemowie do Konrada Wallenroda – „Litwa, jest już całkiem w przeszłości...”. Kiedy był młody i szykował się na wieszcza, nie ukrywał radości z dystansu do tej rzeczywistości minionej bezpowrotnie, dystansu, którego beneficjentem niezmiennie pozostaje sztuka: „jej [Litwy] dzieje – pisał dalej w Przemowie – przedstawiają z tego względu szczęśliwy dla poezji zawód, że poeta, opiewający ówczesne wypadki, samym tylko przedmiotem historycznym, zgłębieniem rzeczy i kunsztownym wydaniem zajmować się musi, nie przywołując na pomoc interesu, namiętności lub mody czytelników.”
Jak dobrze jednak wiemy, Mickiewicz złamał pióro, by czynem obywatelskim i walką mierzyć się ze światem mu współczesnym. Przesłanie Friedricha Schillera, niby nakaz przywołane w młodzieńczym Konradzie Wallenrodzie – Was unsterblich im Gesang soll leben, / Muss im Leben untergehen [Co ma ożyć w Pieśni, zaginąć powinno w rzeczywistości]” – w wieku dojrzałym odczytał inaczej, pieśni pozwalając zamilknąć i udając się na poszukiwanie tego, co żywe, w rzeczywistości.
Mickiewicz rozumiał Wielkie Księstwo Litewskie i jego unię z Rzeczpospolitą – to „wydarzenie najdonioślejsze, najbardziej przełomowe w dziejach Północy” – jako zapowiedź prawdy w dziejach, która zbliża nas do rzeczywistego, co u autora Zdań i uwag zakorzenione jest w duchowym. Zgoda, to tylko zapowiedź. Realia unii były inne. Nie można pominąć całej faktury wewnętrznych i zewnętrznych uwarunkowań, dyktowanych interesem politycznym lub czysto materialnym, zagrożeniem zewnętrznym czy zwykłą żądzą dominacji. Nie można pominąć faktu, że byli wówczas równi i równiejsi, że siła i przebiegłość nie w imię dobra wyłącznie działały. Nie można wreszcie pominąć i tego, że Rzeczypospolita Obojga Narodów miała swój kres, i to gorzki. Tego wszystkiego nie można pominąć, a zwłaszcza zmitologizować. Wtedy dopiero oddalilibyśmy się od prawdy! Ale prawdziwy mit tego przełomowego „wydarzenia” skrywa się gdzie indziej, głębiej, pod fakturą historycznych determinant. Polska połączyła się z Litwą. Odczytajmy to dokładniej: połączyli się Polacy, Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Żydzi i wiele innych narodowości we współczesnym słowa tego rozumieniu; połączyli się prawosławni, katolicy, grekokatolicy, protestanci, żydzi i muzułmanie; Wschód otworzył się ku Zachodowi, Zachód ku Wschodowi. Ale nie ilość wymienianych wiar i narodowości jest tutaj najistotniejsza. Ważne jest, że gospodarz połączył się z innym, sąsiadem, obcym, innojęzycznym, innowiercą... I to tak, że bez tego drugiego nie mógł być już w pełni gospodarzem, a więc sobą. Oto jak Polska połączyła się z Litwą – „jako mąż z żoną, dwie dusze w jednym ciele”. Nie bez powodu Mickiewicz temu wydarzeniu Boga przypisuje za sprawcę, bo w istocie jest to rzecz duchowa.
Historycy, politycy, działacze narodowi z łatwością odnajdywali i odnajdują w unii polsko-litewskiej rozmaite mankamenty: pozbawienie WKL ukraińskich palatynatów na rzecz Korony; odmówienie Polakom możliwości sprawowania władzy i nabywania ziemi na terenie WKL; walki w obrębie wspólnego Polakom i Litwinom Kościoła katolickiego o nominacje biskupów i zakaz używania tytułu „prymas Litwy” w stosunku do biskupów litewskich; dominacja magnaterii i uzależnienie od niej szlachty, która w rezultacie nie mogła się rozwijać na miarę modernizującej się Europy; wyciągnięcie Polski z orbity zachodniej i wplątanie jej w układy zależności i nieustanne wojny na wschodnich rubieżach; powstrzymanie procesu jednoczenia się Słowian Wschodnich pod duchowym przewodnictwem Cerkwi prawosławnej; utrata suwerenności przez Litwę i asymilacja jej elit do kultury polskiej; decentralizacja, która mogła ułatwić rozbiory Rzeczypospolitej; rosnąca dominacja języka polskiego, skutkująca stopniowym ograniczaniem zasięgu języków litewskiego czy białoruskiego do społeczności wiejskich. Listę tych mankamentów można by jeszcze wydłużać. Zawsze było i ciągle jest łatwiej o nich pisać, a przede wszystkim bezpieczniej – można dzięki temu uniknąć zarzutów o zdradę różnych partykularnych interesów, którymi zdominowane jest nasze życie, a także zarzutów – szczególnie dotkliwych w środowiskach naukowych i politycznych – o idealizację czy mitologizację. Przyznajmy także, że od chwili swego kresu, zarówno WKL jak i Rzeczpospolita Obojga Narodów znajdowały się nieustannie na ostrzu krytyki ideologicznej wrogich im władców i systemów władzy – najpierw oszczercza kampania carycy Katarzyny II i kolejnych carów, potem „gorzka wojna słów” o historyczną schedę po Wielkim Księstwie między polskimi, litewskimi i białoruskimi nacjonalistami, która zdominowała dyskurs na przełomie XIX i XX wieku oraz w całym dwudziestoleciu międzywojennym; wreszcie reżim komunistyczny, czyli mieszanka sowieckiej ideologii z rosyjskim szowinizmem, dla których hasła takie jak „unia parlamentarna” musiały brzmieć tyleż złowrogo, co niezrozumiale. Dopiero w okresie dwóch ostatnich dekad jesteśmy świadkami i podmiotami krystalizowania się nowego podejścia do tego wspólnotowego, giedyminowego i jagiellońskiego, europejskiego dziedzictwa. Odkrywamy nowe źródła, tworzymy sieć nowych relacji i przedsięwzięć kulturowych, piszemy nowe podręczniki, a przede wszystkim szukamy nowego języka wyrażającego tamte wydarzenie dziejowe, języka na miarę wyzwań tej rzeczywistości, w której przyszło nam żyć.
Dla poszukującego prawdy w dziejach na progu drugiego tysiąclecia po Chrystusie, myśl Mickiewicza o Rzeczypospolitej Obojga Narodów na nowo silnie rezonuje z jego wewnętrznym odczuciem i niepokojem zarazem. Powtórzmy – wiele można wskazać mankamentów tej niedoskonałej acz niebywałej państwowej formacji. Nie wykluczają one jednak prawdy o tym, że połączenie Polski z Litwą było niezwykłym dla mieszkańców tego europejskiego pogranicza otwarciem, stwarzającym zupełnie inną dynamikę dziejową i inne doświadczenie kulturowe. Przecież nie musiało się ono zdarzyć. Granice mogły zostać uszczelnione, sojusze z kim innym zawarte, choćby z Szwecją albo Rosją (próby takie były przecież podejmowane podczas trwania unii, na boku, przez magnatów i książąt, na krótko, bez powodzenia). A jeśli nie sojusze, to doktryna zamknięcia – pan na włościach, jedyny, wyłączny suweren. Po co „dwie dusze w jednym ciele”? A jeśli już się zdarzyło, to dlaczego tak długo trwało? Historyk brytyjski, Robert Frost pyta: „Dlaczego unia nie rozpadła się w roku 1572, kiedy Polacy wybrali Henryka Walezego zamiast preferowanego przez Litwinów kandydata moskiewskiego czy habsburskiego? Czemu nie miało to miejsca w roku 1574, kiedy to Henryk opuścił tron? Dlaczego nie rozpadła się w 1576 roku, kiedy to Polacy wybrali na króla Stefana Batorego, czy w 1587 roku, wraz z elekcją Zygmunta Wazy?”1.
Frosta intryguje historyczna trwałość unii, tego „bardzo długiego eksperymentu”: „Trwał 410 lat, podczas gdy „prawdziwa” czy „parlamentarna” unia trwała 226 lat. Dobrze wypada ona w świetle unii portugalsko-hiszpańskiej (85 lat), unii kalmarskiej [szwedzko-duńskiej] (126 lat), czy też unii brytyjskiej (do dziś 398 lat). Prawdą jest, że brytyjska unia parlamentarna trwała 294 lata, ale unia parlamentarna z Irlandią przetrwała jedynie 120 lat.” Dodając do tego fakt, że unia polsko-litewska została zerwana siłą zewnętrzną, nie zaś „jak miało to miejsce w przypadku Irlandii w roku 1921, za obopólną zgodą”, i mając świadomość, że najbliższy jej ekwiwalent wczesnego okresu nowożytnego, Imperium Rzymskie nie było podobnego typu unią polityczną, Frost konstatuje: „nie istniało żadne podobne wspólnocie Polski i Litwy zjawisko w obrębie Europy”. Przypomnijmy Mickiewicza: „A nie było nigdy przedtem tego połączenia narodów”.
W istocie trwałość historyczna Rzeczypospolitej Obojga Narodów jest zadziwiająca, zważywszy zwłaszcza na „szorstkie zaloty” – używając za Frostem szkockiego określenia początków unii brytyjskiej – w jakich się rodziła. Dla nas jednak nie to jest najistotniejsze, a fakt, że ta ciągłość historyczna – przezwyciężanie częstych kryzysów elekcyjnych, zdrad, nielojalności, sprzecznych interesów etc. – stworzyła szansę na długie trwanie Polski połączonej z Litwą, tego wydarzenia zapowiadającego prawdę w dziejach. Wyzwoliło ono sytuację otwarcia, w której – dzięki wystarczającej ilości czasu i nawarstwiającej się wraz z jego upływem materii egzystencji – możliwym się stało podskórne, niezależne od dobrej lub złej pogody na powierzchni zjawisk (w tym wspominanych wcześniej mankamentów), czynienie pracy duchowej budującej rzeczywistą tkankę cywilizacyjną. W ten sposób na fundamencie pogranicza światów polskiego, litewskiego, ruskiego i żydowskiego, na który nakłada się jeszcze trójstyk Bizancjum, Rzymu i Stambułu – osadził się trwały paradygmat kulturowy. Jego istotę wyraża „wydarzenie połączenia”, a w ślad za tym gospodarz, który nie mogąc już być sobą bez Innego, staje się współ-gospodarzem, oraz wspólnota wyrażająca się we współ-obco-waniu. Na tym wzorcu kulturowym kształtował się etos pogranicza, próbujący przenicować do codziennego obyczaju i form życia duchowego te wartości, które o nim stanowią: tolerancji, dialogiczności, wzrastania ponad podziały, obywatelskiego i sąsiedzkiego patriotyzmu, uniwersalizmu, wolności/odpowiedzialności, autokrytycyzmu, otwartości na świat, nie zapominania.
Etos pogranicza, ani w dobie unii polsko-litewskiej ani nigdy później, nie stał się dominującym w naszym stylu życia czy też filozofii działania. Każda kolejna epoka znajdowała swoje argumenty na rzecz jego nieużyteczności – był anachroniczny, albo jeszcze nie przyszedł na niego czas; był utopijny, albo nie przystający do fantazmatycznej rzeczywistości panujących ideologów; przekraczał zastrzeżone granice albo stawiał zbyt wysoko poprzeczkę; zagrażał kosmopolityzmem i wykorzenieniem, albo budował dom zbyt przestronny i niejednorodny. W każdej z tych epok ludzie pogranicza mieli wiele powodów by czuć się bezdomnymi. A jednak to przecież nie cała prawda o nich. Zadziwia trwałość i żywotność tego etosu. Pomimo wszystko. Nieprzerwanie stanowi punkt odniesienia i inspirację dla kolejnych pokoleń ludzi przekraczających granice, budujących mosty, gdziekolwiek by żyli na tym pograniczu czujących się jedynie – czy też aż – współ-gospodarzami. Kłopot stanowi trudność w uchwyceniu tej tradycji, bo nie poddaje się ideologizacji i instrumentalizacji. Nie tylko nie ma jej w źródłach historycznych, przynajmniej w formie podanej eksplicite, ale też język, którym władamy, przysposobiony jest do nazywania innej niż ta tradycja rzeczywistości. To jednak tylko potęguje przeczucie, że gdzieś pod powierzchnią zjawisk historycznych i towarzyszącej im narracji, skrywa się inny zapis naszej pamięci kulturowej. Pozostaje on w związku z paradygmatem połączenia, przechowuje kodeks wartości stanowiących o etosie pogranicza. Jest ukrytą Xięgą połączenia Polski z Litwą. Jeśli do dzisiaj mówimy o obywatelach Wielkiego Księstwa Litewskiego (wprawdzie „ostatnich”, ale przecież nieustannie pojawiają się nowi „ostatni obywatele”), to mówimy o obywatelach tej właśnie Xsięgi, nosicielach „dwóch dusz w jednym ciele”. I tak, jak legendarni knygnešiai, litewscy nosiciele książek pracowali nad przetrwaniem języka i kultury litewskiej, tak nosiciele Xięgi pracują nad żywą pamięcią o zapowiedzi prawdy w dziejach jakim było „wydarzenie połączenia”. Myliłby się ten, kto uznałby, że knygnešiai zajmowali się czymś innym – może nawet przeciwstawnym – niż obywatele Xięgi. Myliłby się także i ten, kto pod pojęciem „ukrytej Xiegi” rozumiałby jej niedostępność, albo dostępność darowaną tylko wybranym. Jej ukrytość znaczy tylko, że sięgać po nią trzeba pod powierzchnię, głębiej, czasem odważniej, ale to przecież nie wyklucza faktu, że ona zawsze jest w zasięgu ręki, i to ręki każdego. Podobnie każda cząstka tego, co zostało połączone, zwłaszcza gdy jej istnieniu zagraża destrukcja lub zapomnienie, stanowi skarb, o który trzeba walczyć w imię Xięgi, jak to czynili knygnešiai, chociaż na powierzchni i w krótkiej perspektywie czasowej zdawać by się mogło, że są misjonarzami paradygmatu oddzielenia i tylko litewskiej sprawy narodowej.
Mówimy o zapowiedzi prawdy, o niepraktykowanym w powszechnym wymiarze etosie, o ukrytej Xiędze. Musi działać tu jakaś autentyczna siła, sprawiająca, że mimo całej nie oczywistości i nie uchwytności, „wydarzenie połączenia”, korzeniami tkwiące w odległej przeszłości, tak jest trwałe, witalne i ciągle na nowo odczytywane. Świadom tej siły był Mickiewicz, dociekając w połączeniu Polski i Litwy wymiaru meta-historycznego, wykraczającego poza uwarunkowania polityczne czy społeczne. Jej źródło bije w przekroczeniu oddzielenia, homogeniczności czy osobności, które to określenia – zarówno w wymiarze osobowym jak i wspólnotowym – składają się na imię naszego wygnańczego losu i realność rozbitego świata, którym zamieszkujemy. W tym świecie akt połączenia zmierza ku prawdzie. „Ja” osobne, bez zaślubionego „Ty”, bez Innego, nie wyraża nas w pełni, nie jest ostateczną prawdą ani o człowieku ani o nas – Białorusinach, Litwinach czy Polakach. Unia polsko-litewska było wydarzeniem, które przywołało tą prawdę, jednym z tych niesamowitych aktów, które wydarzyły się na powierzchni zdarzeń, w przestrzeni politycznej. Mogła później zostać utracona, zapomniana, zepchnięta na boczny tor zdarzeń, ale paradygmat kulturowy tym wydarzeniem ustanowiony przecież trwał. Przychodząc tutaj na świat, niezależnie z której strony nowo wytyczonych granic, byliśmy pod działaniem jego mocy tellurycznych, nosiliśmy pamięć tego wydarzenia w sobie, choćby uśpioną, choćby zakłamywaną przez co rusz to nowych ideologów u władzy. Dlatego mamy tutaj ciągły problem ze znalezieniem swojego domu w kulturze i środowisku, które ograbiono z niektórych części składowych, z tożsamością, która by nas w pełni i prawdziwie wyrażała. Dzięki tej pamięci, często podświadomie czujemy, że coś utraciliśmy, i niepokoi nas tęsknota za duszą bliźniaczą, by przywrócone zostało jedno ciało. Ale ta tęsknota, brak i poczucie utraty, nieodrodne u obywateli Xięgi, to potężna energia duchowa skierowana ku przyszłości. W tym jest mickiewiczowskie „Ale potem będzie”, sformułowane w odpowiedzi na „nie było nigdy przedtem tego połączenia narodów”, na to, że i on w swoim czasie, i my w swoim ciągle nie możemy powiedzieć, że to połączenie narodów dokonało się tu i teraz. Może ponownie zbliżamy się do nowego „zdarzenia połączenia” w dziejach, może już jesteśmy jego uczestnikami jako nowi członkowie Unii Europejskiej – ponownie w „szorstkich zalotach” i warunkowani zewnętrznymi i wewnętrznymi zagrożeniami. Powinniśmy umieć odczytać ten moment dziejowy jako nowe uwolnienie otwarcia i czas dla obywateli Xięgi na wypracowywanie nowych narzędzi przenicowania etosu pogranicza w nowoczesną tkankę cywilizacyjną. Nie oczekujmy, że „zjednoczenie w Wierze i Wolności” to dla nas kwestia bliskiej przyszłości, ale też nie odrzucajmy słów Mickiewicza jako mrzonki, którą zrodziło zmitologizowane spojrzenie na przeszłość Rzeczypospolitej Obojga Narodów, skoro dotykają one w nas żywej ciągle pamięci kulturowej i wyrażają kodeks wartości, bez którego nie bylibyśmy w pełni sobą.
x x x
Zaimprowizowana przeze mnie, trochę w duchu romantycznym medytacja nad kilkoma wersami Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego Adama Mickiewicza, została wywołana przez lekturę testów składających się na Księgę Wielkiego Księstwa Litewskiego. Opowieść, którą ta Księga snuje, dotycząca zamierzchłych dziejów, jest najlepszym dowodem na to, że nie da się historii zamknąć w przeszłości. Czytamy ją, co zrozumiałe, z dzisiejszej perspektywy, i odnosimy do doświadczeń i problemów, które dla nas dzisiaj stanowią wyzwanie. Przede wszystkim jednak to sama opowieść objawia swoją nieprawdopodobną witalność, zaświadczając że w odniesieniu do WKL i jego unii z Rzeczpospolitą mamy do czynienia z żywą tradycją, która nie słabnie z czasem i ciągle silnie rezonuje z rzeczywistością ludzi urodzonych w dorzeczach Niemna i Wisły.
W Gramatyce cywilizacji Fernand Braudel, próbując wyjaśnić złożone relacje między przeszłością a teraźniejszością, wprowadza rozróżnienie na historię bliską, obejmującą wydarzenia nieodległej przeszłości, która „biegnie przy nas drobnymi kroczkami”, i historię odległą, która nie tym się różni od tej bliskiej, że pozostaje za nami w tyle, tylko że „sunie obok nas wolnym krokiem”. Dzięki niej mamy szansę wyjść poza szybki ruch historii i wkroczyć w obszar „długiego trwania”. „Cywilizacje – konstatuje nestor francuskiej historiografii – są dziwnymi osobistościami o niepojętej długowieczności. Niebywale stare, żyją w każdym z nas i żyć będą jeszcze długo po naszej śmierci.”
Refleksja poświęcona Wielkiemu Księstwu Litewskiemu, które już od tylu stuleci „sunie obok nas wolnym krokiem”, wprowadza w obszar długiego trwania, w tkankę cywilizacyjną, której włókna teraz my trzymamy w ręku, i następny supeł, kolejna kompozycja, dalsze połączenie, cała troska by nie zerwać, nie zaplątać – wszystko to jest już aktem naszego działania. Zapewne o tym myśleli patroni Księgi: Czesław Miłosz, Tomas Venclova i Andrzej Strumiłło, gdy – „powodowani obowiązkiem wobec przodków” – inicjowali jej powstanie. Kierując nasze spojrzenie ku przeszłości, uważnie baczyli co się wokół nas dzieje. A „trwogi pograniczne”, o których pisał Mikołaj Malinowski, poprzedzając „Wiadomością o życiu i pismach Stryjkowskiego” jego słynną Kronikę polską, litewską, żmódzką i wszystkiej Rusi z 1582 roku, jak były w owym czasie w Witebsku, tak i dzisiaj świat niepokoją. Trudno czytać Księgę i nie myśleć o współczesnych „trwogach pogranicznych”, podobnie jak o budowaniu nowego kształtu Europy i naszym podmiotowym w tym procesie udziale, o uporaniu się ze schedą po dwudziestowiecznych totalitaryzmach, o tym, że nie ma już granicy między Polską i Litwą, podczas gdy Białoruś i Ukraina nadal są nią mocno oddzielone.
Księga ma swoją integralną warstwę graficzną, jednorodną stylistycznie i świadomie rezygnującą z współczesnej fotografii na rzecz materii archiwalnej. Jest dziełem jednej, mistrzowskiej ręki – Andrzeja Strumiłły, który nie mało starań dołożył by zgromadzić materiał tak różnorodny, jak na to zasługuje bogactwo kultur Wielkiego Księstwa. W tym celu wiele podróżował i dokonywał kwerend archiwalnych między innymi w Wilnie i Mińsku. Takiej jednorodności nie posiada natomiast warstwa tekstowa Księgi. Tworzył ją zespół autorów z Białorusi, Litwy (zaliczam tu także, urodzonego w nowojorskim Brooklynie Dovida Katza, który w części mieszka i pracuje w Wilnie) i Polski. Spotykaliśmy się wspólnie w Sejnach i Szetejniach, a spotkanie w Nowogródku zostało jedynie zawieszone w czasie, w nadziei, że pojawimy się tam już na promocję Księgi. Nie było naszym zamiarem przygotowanie jednolitego, wspólnie zredagowanego tekstu, ani też takiego, który by przedstawiał zgodne odczytanie dziejów Wielkiego Księstwa i ich późniejszej recepcji. Jest to raczej księga pamięci dedykowana fenomenowi długowiecznej wspólnotowości państwowej i kulturowej na ziemiach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, w której każdy z autorów miał swobodę w doborze formy i tematu swojej „dedykacji”. Czytelnik łatwo zorientuje się, że teksty zamieszczone w Księdze różnią się formą (od obszernego szkicu naukowego po esej literacki, czasami nawet z domieszką dziennikarskiego reportażu), a i w treści nie przedstawiają jednego frontu. To nie jest Uniwersał Konfederacji Wielkiego Księstwa Litewskiego podpisany 19 grudnia 1915 roku przez bezimienną Radę Tymczasową Konfederacji WXL, który – choć napisany został w czterech językach: polskim, litewskim, białoruskim i jidysz – prezentował jedno wspólne stanowisko w sprawie przyszłości państwa litewsko-białoruskiego. Wprawdzie Księga także posługuje się czterema językami (z jedną tylko, acz znamienną różnicą – jidisz został zastąpiony przez angielski), to jednak trudno by było mówić w jej przypadku o jednym wspólnym głosie – mamy wielogłos różnych punktów widzenia, różnych opcji narodowych czy warsztatowych. Taka jest dzisiejsza rzeczywistość spadkobierców tamtego unijnego dziedzictwa. Nadaje to warstwie tekstowej Księgi szczególnej dynamiki, przypominającej dynamikę obszarów pogranicza – ot, chociażby pogranicze tekstów Alfredasa Bumblauskasa i Sokrata Janowicza, które aż iskrzy odmiennością punktów widzenia. O istotnych różnicach, problemach tożsamościowych, konfliktach na pograniczach narodowościowych, ale także polityki i kultury piszą Rūstis Kamuntavičius, Henryk Wisner i Siarhiej Dubawiec. Ale już styk tekstów Egidijusa Aleksandraviciusa i Hienadzia Sahanowicza ukazuje bardzo ciekawe zestrojenia i dopełnienia. Dotyczy to wiedzy o tym, jak ważne było i jest życie WKL po jego końcu (politycznym), dla budowania tożsamości i państwowości Litwy i Białorusi w wiekach XIX, XX i na początku XXI. „Wojna o książki historyczne”, zapoczątkowana tuż po unicestwieniu WKL przez Katarzynę II (Aleksandrawicius), trwa do dzisiaj i jest jednym z priorytetów reżimu Łukaszenki (Sahanowicz). Do dzisiaj tradycja WKL jest zasadnicza dla formowania się proeuropejskich lub antyeuropejskich trendów w polityce spadkobierców Jagiellonów, do czego nawiązuje również w swoim tekście Jerzy Kłoczowski. Natomiast o tym, że obszary te objęte były granicami Europy już w XIII wieku, traktuje tekst Olega Łatyszonka. Oczywiście takich dialogicznych odniesień znajdziemy w Księdze więcej. Choćby nałożenie na mapę odniesień rusko-litewsko-polskich znakomicie z nią korespondującej mapy żydowskiej Litwy litwaków. Zwłaszcza jednak odnajdziemy je w tekstach omawiających żywą tradycję Wielkiego Księstwa i zastanawiający fakt jej niesłabnącej aktualności – Tomasa Venclovy, Juliusza Bardacha, Aleksandra Fiuta, Broniusa Makauskasa, Andrzeja Pukszto, czy wreszcie Marka Karpa. Tekst tego ostatniego, podobnie jak esej Czesława Miłosza (oba już dużo wcześniej publikowane), został dodany do Księgi jako jeden z głosów jej duchowych patronów. Tragicznie zmarły Marek J. Karp był przyjacielem i towarzyszem podróży wielu „ostatnich obywateli” Wielkiego Księstwa, i choć nie było go w gronie sygnatariuszy listu inicjującego całe przedsięwzięcie, to jednak zbyt lekkodusznie ustąpilibyśmy pola złemu losowi godząc się na to, by nie było Marka pośród autorów Księgi.
Przygotowanie czterojęzycznej i bogato ilustrowanej edycji Księgi Wielkiego Księstwa Litewskiego to niemały wysiłek organizacyjny i edytorski, wymagający ofiarnego zaangażowania oraz – podkreślmy to – kompetencji międzykulturowej. Andrzejowi Strumille, spiritus movens całego przedsięwzięcia, pomagali pracownicy sejneńskiego „Pogranicza”. Zespołem, w skład którego wchodzili Jolanta Jurkunas i Norbert Hofmann, kierowała Małgorzata Sporek-Czyżewska. Asystowała im Ksenija Konopek-Moniuszko. Do grupy tej dołączył Zmicier Hierasimovich z Mińska, którego pomoc w zakresie kwerend archiwalnych okazała się nieoceniona.
Księga Wielkiego Księstwa Litewskiego jest dziełem polifonicznym, w którym współbrzmienia, dysonanse, kontrapunkty tworzą jedyną w swoim rodzaju harmonię. O jej autentyczności zaświadcza to, że wolna jest od przymusu jednomyślności czy też rygoru jednolitości. Wszyscy, którzy przyłożyli ręki do jej powstania, są obywatelami Xięgi. Przekraczali granice, bariery językowe i środowiskowe, przyjęli zaproszenie w imieniu patronów Księgi, o których wszyscy wiedzą jaka stoi za nimi tradycja. Nie to jest najistotniejsze w przypadku obywateli Xięgi, że pojawiają się między nimi różnice zdań, odmienne perspektywy, bolesne nawet zadrażnienia. Tak, jak to już jest na pograniczu, stanowią one jego żywioł i naturę. Istotne wydaje się natomiast to, czy jest w nas ten rodzaj mickiewiczowskiej dojrzałości, która nie godzi się na przesłanie Schillera płynące ze słów: „Co ma ożyć w Pieśni, zaginąć powinno w rzeczywistości”. Przekładając to na język spraw, którymi zajmujemy się w Księdze, zapytać powinniśmy: Czy, jako przynależne odległej przeszłości jedynie, zaginąć powinno w rzeczywistości to „wydarzenie połączenia” na ziemiach naszych, zapisane w Xiędze? A jeśli nie, to czy zdolni jesteśmy „złamać pióro”, czyli wyrzec się tego komfortu dystansu jaki posiada poeta piszący o rzeczach tak dawno minionych, że już nierealnych, i pójść pod prąd, zrywając zależności, w które uwikłał nas porozbijany na osobne części świat, zmierzając tam, gdzie „dwie dusze w jednym ciele”?
Krzysztof Czyżewski