Czarny pan, brązowa samica. Występujący wszędzie i skryty w krzakach. Niby co? Nie warto nas wysłuchać, bo park pełen jest ciekawszych ptaków? No to powiem, że się Państwo grubo mylicie. I wbrew pozorom to nasza historia zapiera dech w piersiach.
W związku z tym, że bardzo lubimy miejsca porośnięte gęstymi krzewami i drzewami, tuż obok terenów otwartych, oczywiste jest, że stare parki i ogrody to jest to, co każdy kos lubi najbardziej. W Krasnogrudzie nie jest inaczej. Tu takie miejsca są nawet w dwóch punktach – nad strumieniem i obok starych stawów rybnych. Ja mieszkam nad stawami, mój sąsiad nad strumieniem. Czemu tak? Bo jesteśmy terytorialnym gatunkiem. Zajmujemy i bronimy miejsc dających bezpieczne miejsce na gniazdo i dużą ilość pożywienia.
Oczywiście tłukę się z sąsiadem w ostateczności. Wolę bardziej wyrafinowane środki przekazu. Śpiewamy. I to jeszcze jak. Nasza piosenka to hymn wiosny. Jeśli w pierwszy ciepły wiosenny dzień idziecie na spacer do parku albo lasu i słyszycie wspaniały koncert, to właśnie jesteśmy my! A wraz z tym, jak wiosna przynosi coraz dłuższe dni, wieczory stają się nasze. W mojej melodyjnej, pełnej fletowych gwizdów i delikatnych treli piosence jest zawarta cała prawda o mojej skromnej osobie. Oczywiście, śpiewam o tym, jaki jestem wspaniały, jak silny, zaradny i jak bardzo nadaję się na ojca. Wspominam również o moim terytorium, skromie napomykam o tym, że jest to najlepsze miejsce dla kosiej rodziny na ziemi. Jak się postaram, to w potrafię i 30 dźwięków wpleść w swoją pieśń.
No i co ważne. Gdy się przysłuchacie mnie i memu sąsiadowi, usłyszycie pojedynek pełen emocji i pasji. Bo odpowiadamy sobie śpiewem, zwrotka za zwrotkę. Że pozwolę sobie tak się wyrazić.
Pamiętajcie, to ja mam rację, kos znad stawów, a nie wszystkie inne!
Rzadko się zdarza, że ptak mieszkający w takich miejscach jak ja śpiewa tak długie i skomplikowane pieśni. Reszta leśnych ptaków nie robi tego, bo wśród drzew i gęstych krzewów piękne i długie piosenki bardzo szybko przestają być zrozumiałe. A wszak śpiewa się, żeby być zrozumianym. My, skromnie mówiąc, znaleźliśmy na to sposób. Po prostu, wzbijamy się na wyżyny i to dosłownie. Śpiewamy ze szczytów najwyższych drzew, a czasem anten telewizyjnych. Bo gdy pieśń płynie ponad lasem, słychać ją w niezmienionej, pięknej formie bardzo daleko.
Mój śpiew, jak się okazuje, działa nie tylko na serca pań kosowych, ale również i ludzi. I to jeszcze jak! Tak nas potrzebowali i tęsknili za nami, że gdy odkrywali lądy, to bez pytania nas o zdanie zabierali nas ze sobą.
Podobno nasza obecność i nasz głos przypominał im dom. Wśród obcych drzew i ptaków przypominaliśmy o domu, o wiośnie, dodając otuchy i nadziei.
Tak trafiliśmy wraz z Anglikami do Australii, Ameryki Północnej i na południe Afryki.
Dlatego przepraszam, ale to ja, kos, jestem w tym parku najciekawszym i najbardziej światowym ptakiem. Cała reszta się nie umywa. Ale że się nie poznaliście na mnie i rozmawiacie ze mną na samym końcu, to proponuję, abyście się Państwo napchali głogiem lub innym owocem leśnym. Co szczerze polecam!