Parku nie odwiedzam. Generalnie mało się ruszam poza moje trzcinowisko. Co prawda, nie jestem mały. Mam ostry dziób i potrafię się bronić. Ale już taki jestem – skryty i ostrożny. Cenię swoje bezpieczeństwo. Wiosną i latem to nawet nie latam. Bardzo niechętnie ruszam jedynie na jesienną wędrówkę.
Nie dziwę się, że mało kto wie, kim jestem. I że większości ludzi moja nazwa kojarzy się z hałasującym owadem, zabawką dla dzieci albo jeszcze czymś…
No to może opowiem trochę o sobie. A więc tak jak już mówiłem wyżej, lubię trzcinowiska – im większe, tym lepiej, i nawet nie musi być wokoło dużo wody. Liczy się roślinność, w której można się schronić.
Moje pióra w różnych tonacjach brązu doskonale sprawdzają się jako kamuflaż w warstwie suchych i gnijących łodyg trzcin. Do tego, w trosce o bezpieczeństwo, ruszam się tylko w nocy, w dodatku powoli i ostrożnie. Najchętniej bym się wcale nie ruszał, ale w takim przypadku rzadko można coś zjeść. Bo mimo wszystko, żeby schrupać jakąś żabę, rybkę albo dużego owada, trzeba się nachodzić.
Nie widać mnie, ale jestem słyszalny. Gdy wiosną lub latem o zmroku usłyszycie dźwięk przypominający ryk krowy dobiegający gdzieś z jeziora, to właśnie jestem ja.
Podobno słychać mnie z kilku kilometrów. Z uwagi na to, że mnie słychać, a nie widać, i że mój głos jest bardzo mało ptasi, miałem kiepską opinię.
Nikt nie traktuje mej piosenki jako wspaniałego i nastrojowego hymnu wiosny. Nie! Wszyscy myślą, że gdzieś tam siedzi jakiś duży zwierz albo licho. Bo tak myślano kiedyś. Nikt nie mówił, że w trzcinie mieszka niewielki i na pewno skryty i ciekawy ptak. Nie, w trzcinie siedzi strach, licho, demon albo diablik i to złośliwy, który czeka tylko, żeby straszyć, topić albo mamić.
I tylko flisacy pływający Bugiem docenili mnie i moich braci. Moja piosenka kojarzona była z pięknymi nimfami wodnymi – Bogunkami. I to jest prawda. Zaśpiewam ci i zobaczysz, że naprawdę kojarzy się to z piękną nimfą wodną. Bu, hu, hu, bu, hu…