Kiedy w relacjach sąsiedzkich zaczyna brakować codziennych, praktycznych działań, tworzących organiczną tkankę kontaktów, budzą się demony przeszłości.
Grzegorz Nurek: Wiosną 2011 r., przy pogarszających się polsko-litewskich relacjach intelektualiści obu krajów upublicznili listy wzywające do podjęcia dialogu. Zebrano ponad 120 podpisów na Litwie i tyleż samo w Polsce. Jest Pan jednym z sygnatariuszy listu. Jak dzisiaj ocenia Pan relacje między Polską a Litwą?
Krzysztof Czyżewski: Listów było kilka: pierwszy wyszedł ze strony intelektualistów litewskich, potem w Sejnach był zainicjowany list historyków litewskich i polskich, potem list Forum Dialogu Obywatelskiego. Są one odpowiedzią na zaognione relacje między naszymi krajami, zwłaszcza na wzrost napięcia wokół polskiej mniejszości na Litwie. Wydawało się, że relacje między Polakami a Litwinami będą się z każdym rokiem polepszały, a tymczasem po 20 latach sytuacja nas zaskoczyła. Chociaż mnie, człowieka żyjącego na pograniczu, to nie dziwi. Wiedza, którą się tam zdobywa, uczy, że nie da się unormować stosunków raz na zawsze, że trzeba nad nimi pracować, na co dzień przeciwdziałając nie tylko bolesnej pamięci, ale także nowym napięciom.
Sygnatariusze listu apelowali o podjęcie działań, jakie wyznacza sobie od lat Ośrodek Pogranicze w Sejnach, którego jest Pan twórcą.
Dopowiadając: kryzys w stosunkach polsko-litewskich wiąże się również z tym, że pomysły, narzędzia współpracy wypracowane z początkiem lat 90. wyczerpały się. Polsko-litewska Izba Gospodarcza, niegdyś prężnie działająca, zamarła. Euroregion Niemen z całym szeregiem ciekawych projektów jest dziś mniej aktywny. Tracimy narzędzia do wielopłaszczyznowej współpracy. Polsko-litewska Fundacja im. Adama Mickiewicza, założona przez prezydentów Aleksandra Kwaśniewskiego i Algirdasa Brazauskasa, wspierająca przez przyznawanie grantów ciekawe inicjatywy – też jest ciałem martwym. Gdy zaczyna brakować codziennych, praktycznych działań, tworzących organiczną tkankę kontaktów, budzą się demony przeszłości. Praca Ośrodka Pogranicze jest tworzeniem normalności na pograniczu, bez spektakularnych akcji protestacyjnych. Stanowi próbę odbudowania etosu wspólnotowości, tożsamości pogranicza. Można powiedzieć, że tworzymy warsztat trudnej sztuki współistnienia, w którym dyplom zdobywa się nie po kilku latach, lecz każdego dnia do końca życia. Nawiązujemy w ten sposób do naszych tradycji cywilizacyjnych, jednak Sejny i okolice były też obszarem, gdzie przez lata trzeba było się opowiadać po jednej ze stron konfliktu: orzec, czy się jest Polakiem czy Litwinem. Wtedy w rodzinach mieszanych narodowościowo następowały pęknięcia. Często jeden brat wybierał opcję polską, drugi litewską. Bywało, że zacierano w pamięci ślady polskości lub litewskości. Co ciekawe, Kościół katolicki, który powinien być wspólny dla Polaków i Litwinów, stał się w XIX i XX w. polem bitwy o narodowy język liturgii i po obu stronach wspierał postawy nacjonalistyczne. Lata 70. to walka o msze w języku litewskim w bazylice w Sejnach. Trzeba było Jana Pawła II i jego prośby do biskupa łomżyńskiego, aby nasi Litwini mogli się modlić w rodzimym języku. Przyjeżdżając do Sejn, spostrzegliśmy, że wielu młodych nie przyznawało się, że są Litwinami. Chcieliśmy sprawić, aby to, co wstydliwe, zaczęto traktować jako ciekawe. Pojawiając się w Ośrodku Pogranicze, młodzi Polacy, Litwini, staroobrzędowcy znajdowali przestrzeń do wyrażenia odrębności i byli za to szanowani, bo ze strony innych padały prośby: „naucz nas swojej pieśni, tańca, języka”, „opowiedz nam o swoich obrzędach, rytuałach”. Na pograniczu droga do tego, co wspólne, nie wiedzie przez zacieranie odrębnych tożsamości i homogenizację, lecz przez sztukę życia w różnorodności, i to sztuka właśnie czyni wspólnotę. Nasze działania kulturowe próbują budować dla niej tkankę łączną, wspólną opowieść, taką jak „Kroniki sejneńskie”, spektakl grany przez kilka już pokoleń dzieci.
Czy te działania na samym początku nie budziły niechęci, nieufności?
Jednym z pierwszych zrealizowanych pomysłów były Młodzieżowe Dialogi o Tolerancji. Uczniowie zostali zaproszeni do napisania prac o tolerancji. Autorzy najlepszych esejów spotkali się później w Białej Synagodze z intelektualistami. I w pewnym momencie zaczęło iskrzyć. Jeden z chłopców, autor wyróżnionego eseju o tym, jak dobrze rozwijają się kontakty handlowe między Polską a Litwą, powiedział, że nadał taką wymowę esejowi, aby zostać nagrodzonym, a naprawdę myśli jak najgorzej o Litwinach, bo oni wyrządzili jego rodzinie wiele krzywd w konflikcie z 1919 i 1920 r. w Sejnach. Dla nas, ludzi Pogranicza, to była ważna lekcja, okazało się że ten rodzaj żalu przekazywany jest z pokolenia na pokolenie i nie dotyczy tylko starszych osób, świadków historii. Młodzi stali się naszymi partnerami w pracy nad obolałą pamięcią. Sytuacja była dla nas o tyle trudna, że przecież to my byliśmy tymi obcymi. Ale to miało też swoje dobre strony, ułatwiło zajęcie się trudnymi sprawami. Był rok 1989, mówiliśmy o Europie, o wielokulturowości, otwartości na świat i zmiany. Ta narracja nie była dla mieszkańców Sejn czymś nowym: dziedziczyli nie tylko pamięć konfliktów, ale także długą tradycję współistnienia Polaków i Litwinów na tym terenie. Siedziba Ośrodka została usytuowana w kwartale żydowskim miasteczka, który zawsze przynależał do Innych. Na początku sejneńczanie nie do końca wierzyli, że traktujemy ich poważnie, może myśleli: przyjechali artyści, pobędą parę miesięcy i pojadą z tym swoim teatrem dalej. Dzięki temu, że zostaliśmy, spotkaliśmy się z akceptacją. Praca Pogranicza w pierwszym etapie polegała przede wszystkim na słuchaniu. To też pomogło zbliżeniu. Dzisiaj znajdujemy się na kolejnym zakręcie: narastają napięcia kulturowe, wzbiera brunatna fala, jest pogoda na polityków rozdających tłumom opium radykalnych ideologii.
Nacjonalizm zastępuje patriotyzm...
Pojmowanie patriotyzmu to temat, który nieustannie pojawiał się podczas spotkań i dyskusji w Pograniczu. Na początku, jako wykształcony człowiek z Poznania, miałem tendencję do określania niektórych ludzi z Sejn mianem nacjonalistów, troszczących się o narodowe dziedzictwo i tożsamość, ale określająch je w konfrontacji do sąsiadów – Polaków czy Litwinów. Z czasem okazało się, że są wśród nich ludzie o ogromnej wiedzy i gotowości, by przyjąć argumenty różne od wizji świata upowszechnianej przez narodowe mitologie. Zaczęliśmy pytać siebie wzajemnie: co znaczy być dzisiaj patriotą w Sejnach? Czy oznacza to postawę konfrontacyjną, jak sto lat temu, czy też pracę nad porozumieniem między narodami, wykorzystaniem potencjału pogranicza dla rozwoju naszej małej ojczyzny. Pamiętam, jak się to przewartościowanie patriotyzmu dokonywało podczas Zaduszek w Białej Synagodze – uroczystości, podczas której mieszkańcy gromadzą się przy wielkim stole i rozmawiają, wspominają zmarłych. Starsze osoby wstawały i przyznawały, że chcą zmienić swoją postawę: nie warto pielęgnować pamięci o konfliktach, warto budować coś razem. W odróżnieniu od Polski, Litwa to kraj wielonarodowy. Trudno nam zrozumieć dzisiejszych mieszkańców Wilna. Gdyby w podobnej proporcji Rosjanie, Niemcy czy Litwini zamieszkiwali Warszawę, myślę, że mniej bohatersko wypinalibyśmy pierś, jak to czynimy teraz wobec Litwinów.
Przypomnijmy, jakie były główne powody pogorszenia się międzypaństwowych relacji. Największe kontrowersje wśród Polaków na Litwie budzi ustawa oświatowa zrównująca wymagania podczas egzaminów maturalnych w języku litewskim dla wszystkich rodzajów szkół, zamykanie szkół polskich, kwestia pisowni polskich nazwisk, litewski opór przed dwujęzycznymi tablicami nazw miejscowości. W sondażach wzrosła niechęć wobec Polaków: pięciokrotnie więcej Litwinów niż kilka lat temu nie chce Polaka za sąsiada. Tadeusz Mazowiecki, który odwiedził Sejny, powiedział, że pogorszenie relacji to zasługa głównie polityków. Uznał jednocześnie tę sytuację za absurdalną.
Pamięta pan, kiedy w Polsce wprowadziliśmy dwujęzyczne tablice? Bo nam się czasem wydaje, że mieliśmy je od wieków. Dopiero w 2009 r. W kraju, w którym mieszka niewiele ponad procent mniejszości narodowych, aby zdobyć się na ten „akt odwagi”, potrzebowaliśmy 20 lat. W odniesieniu do Litwy sprawę tablic traktujemy tak, jakby mieli zapóźnienie cywilizacyjne. Wprowadziliśmy pisownię nazwisk litewskich w dokumentach tożsamości, ale tylko dla mężczyzn. Kobiet nie obejmują te prawa. Prawo oświatowe, którego się domagamy od Litwy, w Polsce nie funkcjonuje. Trzeba najpierw uderzyć się we własne piersi, zanim podobne oczekiwania zacznie się mieć wobec innych. Sztuką jest być większym, silniejszym. Historycznie niemal zawsze byliśmy ofiarami mocniejszych, to nam należało się wyrównanie krzywd, taki język narracji trudno zachować w stosunku do Litwy, musimy uczyć się także ustępować, pozbywać strachu wobec innych. Paradoksalnie istnieją politycy, którzy są w stanie straszyć Polaków Litwą. Dwujęzyczne tablice, zachowanie języka i tożsamości narodowej to niezbywalne prawa mniejszości, nasz europejski standard. Ważne tylko, aby potrafić to dobrze wprowadzić w życie, do czego potrzebne są dwie strony. Nacjonaliści nigdy nie będą potrafili tego zrobić. Jeśli wybieramy na liderów tych, których kryzys czy konflikt żywi, nie spodziewajmy się, że będą dążyli do ich przezwyciężenia.
Powiat sejneński to największe skupisko Litwinów w Polsce. W S ejnach istnieje między innymi Zespół Szkół litewskich Žiburys. Ma Pan dość często okazję wsłuchiwać się w głosy i potrzeby Litwinów w Polsce. W czym państwo polskie mogłoby pomóc mniejszości litewskiej?
Niepostrzeżenie w Polsce (niewiele się o tym pisało w prasie) zamknięto kilka szkół litewskich. To też wynik sytuacji finansowej czy demograficznej. Powinniśmy zatroszczyć się, by litewski w Polsce pozostał naprawdę żywym językiem. A grozi mu zanikanie. Kolejne spisy ludności pokazują, że Litwinów w naszym kraju jest coraz mniej. Powinno nam zależeć na utrzymaniu bogactwa kulturowego pogranicza. Przez lata rodzice litewskich dzieci nie chcieli zgodzić się na powstanie osobnych litewskich szkół. Rozumowali, że odbiera to ich dzieciom możliwość kariery, równego startu w Polsce. Dużym wysiłkiem liderów mniejszości litewskiej było przekonanie, że może być inaczej, przy czym język litewski nie będzie zamierał. Szkoły Žiburys powstały i sprawują pieczę nad tożsamością litewską. Może z naszej, pogranicznej perspektywy, lepiej byłoby, aby Polacy i Litwini mieli wspólną szkołę, ale skoro równoprawna obecność w niej języków, historii i kultury nie jest na tym etapie możliwa, to zadaniem takich ośrodków jak nasz jest tworzenie dla nich przestrzeni do spotkania.
Ważną częścią Pana aktywności jest działalność wydawnicza: wydawanie książek (w tym pisarzy litewskich) oraz czasopisma „Krasnogruda”. Był Pan też wykładowcą na Uniwersytecie Wileńskim, członkiem Rady Polsko-Litewskiej Fundacji im. Adama Mickiewicza, a także Zarządu Fundacji im. Czesława Miłosza na Litwie. W 2001 r. za wkład w rozwój współpracy między naszymi narodami otrzymał Pan Order Giedymina – jedno z najwyższych litewskich odznaczeń państwowych. Jak te doświadczenia wzbogaciły Pana wiedzę o sąsiadach?
W tym wszystkim jest moja miłość i fascynacja Wilnem i Litwą. Jeszcze w czasach PRL-u czytałem w Poznaniu podziemne czasopismo „Lithuania”. Mieliśmy Litwinów za bohaterów, to najbardziej zbuntowany w ZSRR, obok Gruzinów, naród. Także wiele z tego, co dla mnie najbardziej wartościowe w kulturze polskiej, łączy się z tym pograniczem. Wszystkie działania, które prowadziliśmy po 1989 r., staraliśmy się czynić w duchu paryskiej „Kultury”. Dlatego zaskoczeniem dla mnie były napisy na murach w Sejnach (np. „Litwini do gazu”), młodzi ludzie mówili nam, że powiedzenie „Ty Litwinie” było traktowane jak obelga. Z tym trzeba było się zmierzyć. Przy czym działania kulturalne na rzecz dobrosąsiedztwa nie mogą wynikać z przymusu. Musi pojawić się miłość, która sprawi, że gdy pojawią się cięższe próby, razem przetrwamy. Oczywiście to nie tak, że nie może czasem iskrzyć na pograniczu, tak jak w każdej prawdziwej miłości. Ważne, aby nie przekroczyć granicy między napięciem kulturowym, rywalizacją i twórczym sporem, które stanowią o potencjale duchowym i rozwojowym pogranicza, a postawami nienawiści, zakłamania i poniżania, niechybnie prowadzącymi do destrukcji i spustoszenia. Ważne jest także, aby nie poprzestawać na kulturze, edukacji czy religii. Trzeba jeszcze głosować na pragnących zgody liderów, obdarzać mandatem polityków budujących partnerstwo.
Tomas Venclowa apelował o zwracanie większej uwagi na treści przekazywane w podręcznikach do nauki historii, a także o rzetelność dziennikarską w relacjonowaniu trudnych dla nas spraw. Wizerunek medialny Polaków czy Polski na Litwie nie należy do najlepszych.
To, o czym przypomina Venclowa, jest bezdyskusyjne. Co ciekawe, znajomi Litwini przyjeżdżający do nas z wizytą też nie rozpoznają się w polskich przekazach medialnych. W debacie o sytuacji Polaków na Litwie prawie nie pojawiał się głos Litwinów. Niedawno uczestniczyłem w Warszawie w polsko-litewskim kongresie młodzieży, który świętował swoje dziesięciolecie. Młodzi Litwini opowiadali, dlaczego wybrali współpracę z Polską. Dużo łatwiej byłoby im wybrać współpracę ze Szwecją, Francją, nic by ich to nie kosztowało. Narażali się w ten sposób w swoich lokalnych wspólnotach na ostracyzm – „a może ty zdrajcą jesteś?”. Ta postawa wyboru tego, co trudniejsze, bardzo mi imponuje. We wrześniu w Szetejnach z polską i litewską młodzieżą z Litwy realizowaliśmy spektakl teatralny „Dolina Issy”, który wcześniej przez wiele sezonów letnich graliśmy w Krasnogrudzie z udziałem młodych Polaków i Litwinów mieszkających w Polsce. Bardzo chcielibyśmy, aby podobne miejsce spotkań jak Międzynarodowe Centrum Dialogu w Krasnogrudzie, powstało także na Litwie. Dobrze by było, aby pod patronatem prezydent Litwy Dalii Grybauskaite i prezydenta Bronisława Komorowskiego reaktywowano Fundację im. Adama Mickiewicza.
Rozmawiał Grzegorz Nurek
KRZYSZTOF CZYŻEWSKI (ur. 1958 r.) jest eseistą, wydawcą, dyrektorem Ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów” w Sejnach oraz dyrektorem artystycznym Europejskiej Stolicy Kultury 2016 we Wrocławiu.