Część rumuńskich "nosorożców" skończyło marnie. W nocy z 29 na 30 listopada 1938 roku założyciel "Legionu Michała Archanioła", Corneliu Codreanu (wywodził się z polskiej rodziny), został aresztowany wraz z trzydziestoma legionistami. Wszyscy zostali skrytobójczo zamordowani przez oprawców działających na zlecenie rumuńskich władz. Najpierw ich uduszono, następnie zwłoki dla pewności przestrzelono, aby w końcu oblać je kwasem siarkowym i pod warstwą wapna palonego zakopać daleko w lesie. Groby zalano betonem, przykryto ziemią i mchem. To jednak nie był koniec. Pozostali legioniści dopuścili się w odwecie okrutnych czynów - między innymi mordowali Żydów. 14 września 1940 roku udało się legionistom przejąć władzę i proklamować Rumunię jako Narodowe Państwo Legionowe. Kres pochodu nosorożców przez ulice rumuńskich miast przerwał dopiero pochód innych bestii, które przybywszy ze Wschodu przyniosły ze sobą kolejną zarazę - komunizm.
Intelektualiści przemienieni w bestie
Należy się wystrzegać wyciągania pochopnych wniosków i upraszczającego poszukiwania analogii między tamtymi czasami a współczesnością. Nikt dzisiaj nie morduje Żydów, nikt nie zabija skrytobójczo politycznych przeciwników w lesie. Jeśli jednak wyłączymy z tej analogii radykalizm rumuńskich "nosorożców", które mordowały ludzi, to szukając podobieństwa zobaczymy ciekawą rzecz - elity mają zadziwiającą tendencję do parszywienia. Co sprawia, że ideologiczne skażenie staje się przyczyną zła? Od Platona zaczynając, na współczesnych myślicielach kończąc, zobaczyć możemy owo niepokojące zjawisko. Platon miał swoje Syrakuzy, gdzie próbował wdrożyć w życie plan budowy idealnego państwa, które dzisiaj rozpoznajemy jako prototyp systemu totalitarnego. Martin Heidegger, jeden z największych umysłów współczesności, miał swoje niesławne przemówienie inauguracyjne na uniwersytecie we Fryburgu, gdzie jako nowo mianowany przez nazistowskie władze rektor, pokazał swoje mroczne oblicze. Widzimy wspomnianych wcześniej Eliadego i Ciorana, a także Carla Gustawa Junga - psychiatrę, filozofa, który swego czasu przeżywał fascynację nazizmem. Mamy wreszcie naszych rodzimych intelektualistów, skupionych wokół stowarzyszenia PAX, na czele z Bolesławem Piaseckim, którzy przystali w 1968 roku do fanatycznej frakcji PZPR, tzw. "partyzantów", i razem pozbawili Polskę żywotnej substancji, zmuszając brutalnie do emigracji kwiat inteligencji pochodzenia żydowskiego. Są wreszcie dzisiejsi intelektualiści, dziennikarze, politycy, filozofowie, prawnicy i duchowni, którzy potrafią zręcznie uzasadniać konieczność łamania ludzkich umysłów, gnębienia opozycji. Prześladują gejów i uchodźców, obrażają i pomawiają Żydów a nawet dawnych, solidarnościowych dysydentów, do tej pory uważanych za autorytety. Z telewizyjnych ekranów, niektórych katedr uniwersyteckich, kościelnych ambon i partyjnych konferencji wypełza obrzydliwe zło. Na poziomie państwowości budowany jest powoli, aczkolwiek systematycznie, aparat kontroli i represji. Tworzy się państwo naszpikowane podsłuchami i kamerami. Kreuje się społeczeństwo pełne donosicieli i tajnych agentów. Kłamie się w mediach. Manipuluje sie historią i wartościami tak, aby sankcjonowały niegodziwość. Jeszcze chyba nigdy w polskiej historii polityka nie była tak parszywa.
Zatruta przestrzeń publiczna
Podtrzymując poczynione zastrzeżenie, o nie wyciąganiu pochopnych wniosków z historycznej analogii, trzeba zapytać co się stało z naszą przestrzenią publiczną. Wyłączając mordy i gwałty - które dzisiaj, ze względu na nowe warunki (prawa człowieka, oświeceniową humanizację) przynajmniej w naszym zachodnim świecie póki co są niemożliwe - jesteśmy świadkami nosorożyzacji polskiej polityki. Czy trzeba być szczególnie wrażliwym, aby dostrzec ewidentny fakt, że w naszej przestrzeni publicznej zadomowiło sie zło? Czym ono jest? Przede wszystkim jest sprzeniewierzeniem się jednej z zasad etycznych, która nakazuje traktować człowieka zawsze jako cel, nigdy jako środek jego osiągania. Jest to zasada etyki kantowskiej - przemawiającej do świeckiej części społeczeństwa. Ale również od strony etyki chrześcijańskiej jest to deptanie ludzkiej godności pod pozorem chronienia wartości religijnych i narodowych, co wydaje sie być wyjątkowo perfidną praktyką. Jak bardzo trzeba być zepsutym moralnie, aby przekonywać ludzi do czynów, które są złe z punktu widzenia praktycznie każdego systemu etycznego - nieważne czy świeckiego czy religijnego? Elity, te które jeszcze się nie poddały nosorożyzacji, debatują, złorzeczą, ale tak naprawdę nie robią zbyt wiele aby pomóc innym w dostrzeżeniu faktu, że demokrację, która sama w sobie jest tylko neutralnym narzędziem sprawowania władzy, uczyniono orężem niegodziwości czynionej jawnie i publicznie.
Ekonomia dla idiotów
Kto ma dzisiaj odwagę stanąć na dachu kamienicy i krzyknąć, że chce pozostać człowiekiem? Ludźmi jesteśmy dzisiaj już tylko w domach, prywatnie. W przestrzeni publicznej zamieszkały bestie. Kto pamięta, że u zarania naszej cywilizacji, w antycznej Grecji, ludzie żyli w "polis" - mieście, państwie, gdzie obywatele, jako wolne istoty, sprawowali władzę poprzez współkreowanie przestrzeni publicznej? To od "polis" wzięła nazwę polityka. Polityka jest domeną osoby wolnej. Wolnym, według Greków, można było być tylko w przestrzeni publicznej. Domostwo było "oikos" - stąd nazwa ekonomia, czyli zarządzanie sprawami domowymi, bytowo-materialnymi. Dla Greka bycie człowiekiem równało się byciu obywatelem. Życie to był udział w "polis". Prywatna wolność, ograniczona do "oikos" to "privatio" czyli ułomność polegająca na pozbawieniu się kontaktów z przestrzenią publiczną. Ktoś, kto nie brał udziału w życiu publicznym, był "idiotes" (stąd słowo "idiota") - ignorantem zainteresowanym wyłącznie swoimi sprawami. Ktoś, kto pilnował tylko ekonomicznej strony swego żywota, był dla Greka idiotą. A my, Europejczycy, Polacy, pod względem kulturowym i cywilizacyjnym jesteśmy przecież Grekami.
Choroba nosorożcowa
Analogia do nosorożców jest zapewne krzywdząca dla tych pięknych i zagrożonych wyginięciem zwierząt. Jednak nosorożec jako metafora to obraz człowieka gruboskórnego, agresywnego, prącego za wszelką cenę do przodu. Jego narośl na nosie to maska, za pomocą której krzywdzi on innych. To porównanie Eugene�a Ionesco pozwala sformułować hipotezę o niesamowitej "chorobie nosorożcowej". Jakie są jej objawy i przyczyny? Dawni filozofowie zapewne by powiedzieli, że jest to rodzaj gorączki ogarniającej człowieka, który nadmiernie wpatrzony w świat idei, utracił kontakt ze światem zjawisk. Gorączka ta sprawia, że ktoś, w imię słusznych nawet postulatów, za wszelką cenę stara się dopasować świat do przyświecającej mu idei. Staje się fanatykiem. Przy czym nie ma znaczenia czy jest to człowiek z lewa czy z prawa. Choroba ta dotyka w takiej samej mierze konserwatystów, liberałów i socjalistów; ludzi religijnych i ateistów. Pojawia się w wyniku zbyt długotrwałej kontemplacji świata idealnego i utraty kontaktu z "Innym" - drugim człowiekiem, który przestaje się jawić jako etyczne wyzwanie ku budowaniu porozumienia, a zaczyna być przedmiotem, zawadą, wrogiem, którego należy zwalczać. Pojawia się wtedy stan umysłu pozbawionego wątpliwości - jedna z najgorszych i najniebezpieczniejszych przypadłości mentalnych.
Dawniej stosy, szafoty, sale tortur i lasy były miejscem rozliczania się z przeciwnikami. Dzisiaj jest to przestrzeń kontroli, biopolityki, sprawowanej przez rozrastający się w zastraszającym tempie aparat kontroli i represji. Prowokacje, nadużycia, pomówienia są sposobem niszczenia ludzi, tak od strony politycznej, jak i moralnej. Wklucza się ludzi ze sfery publicznej niszcząc ich na wiele sposobów. W rozumieniu politycznym jest to zadawanie śmierci. Z pozostałych obywateli robi się idiotów, zaganiając ich do sfery prywatnej, gdzie zmuszeni są do zajmowania sie wyłącznie ekonomiczną stroną swego życia. W świecie polityki i administracji szaleje korupcja, porastająca przestrzeń publiczną niczym pleśń. Sami politycy i urzędnicy stają się idiotami, dbającymi jedynie o swoje interesy.
Lekarstwo
"Choroba nosorożcowa" jest niebezpieczna, bowiem upośledza trwale zmysł moralny. Zabija sumienie, ten wewnętrzny dialog, rozmowę ze samym sobą pozwalającą przyjrzeć się sobie, jak lustrze. Nosorożyzacja niszczy myślenie, wypełnia świat społeczeństwa demagogią i sofistyką, a coraz częściej pospolitym, prymitywnym chamstwem. Na lewicy i prawicy są ludzie, którzy stali się bestiami. Nie sposób już im ufać, nie można na nich polegać. Raz zarażeni, nigdy już prawdopodobnie nie staną się na tyle zdrowi, aby móc rządzić. Czy jest lekarstwo na tę straszną chorobę, która niszczy tkankę społeczną i przemienia wrażliwych intelektualistów, politycznych idealistów w potwory? Może nim być po prostu drugi człowiek, "Inny", który poruszając serce, sumienie, pozwala dotrzeć do niezepsutej tkanki własnego człowieczeństwa i podjąć proces leczenia polegający na codziennym trudzie wychodzenia w przestrzeń publiczną, w sferę wolności, aby podejmować dialog. Wystarczy odrobina uwagi i współczucia. Świat potrzebuje przecież idealistów i polityków - spierających się obywateli. Nie trzeba prawić sobie pochlebstw, ale powinno się, w postawie pełnej uważności, słyszeć drugiego człowieka. Ta postawa nazywa się przyzwoitością, pozwala nie rezygnować z własnych przekonań jednocześnie dając "Innemu" prawo do życia i działania w przestrzeni wspólnej wolności.
Mirosław Miniszewski miniszewski@onet.eu 17 lipca 2007
Copyright (C) by Wojciech Jóźwiak 1997-2005
Rozpowszechniane niniejszego tekstu lub jego części, zarówno
w zapisie elektronicznym jak i na papierze, wymaga zgody Wydawcy.
Mihail Sebastian, Dziennik 1935-1944, Sejny 2006, Pogranicze.