Od Autorki:
Lektura tekstu Jorge Schulte wygłoszony na konferencji Schulzowskiej na KULu w 2002 stała się bezpośrednim impulsem powstania cyklu "Kalendarz Pamięci wg Bruno Schulza".
Referat analizujący "Traktat o Manekinach", który według niego miał być zaszyfrowanym kalendarzem Żydowskim był wskazówką. Idąc tym tropem odkryłam iż święta kalendarza Żydowskiego odbijają się w tych 13 opowiadaniach odpowiednio do kart kalendarza żydowskiego. Po moim doświadczeniu rozważania, malowania, studiowania Tory, prostym stało się zbudować obrazy w taki sposób by były odbiciem każdego miesiąca, jego czytań i świąt. Użyłam też cytatów, rysunków i wpisałam w karty kalendarza teksty z tych opowiadań.
Rok temu współpracowałam jako scenograf z teatrem Duble Edge w Ameryce (Massachusetts), który przygotowywał spektakl na podstawie tekstów i listów Brunona Schulza. Pierwsze obrazy Kalendarza Pamięci namalowałam właśnie tam i pokazałam w przestrzeni spektaklu (Nowy Jork, teatr La Mama 2007). Tak oddałam hołd pamięci Schulza, pamięci wymazanego Pokolenia, w tym mego Ojca. Kiedy skończyłam ten cykl byłam wdzięczna Grzegorzowi Bralowi, że dał mi okazję pokazania tych obrazów w czasie Brave Festival 2007 w przestrzeni synagogi wrocławskiej. Kontakt z publicznością sprawił, że zaczęła mi powracać energia, która uszła w tej pracy, jakbym w tym hołdzie pamięci zatraciła się we współczuciu. Dlatego wdzięczna jestem za możliwość pokazania tych obrazów w przestrzeni Ośrodka "Pogranicze".
Z tekstu o wystawie autorstwa pani Małgorzaty Kitowskiej-Łysiak:
"Cykl Kalendarz Schulzowski Mira Żelechower-Aleksiun namalowała bezpośrednio zainspirowana współpracą z Double Edge Theatre – amerykańską grupą teatralną, która przygotowała spektakl oparty na lekturze prozy Brunona Schulza. (...) Mira Żelechower-Aleksiun została zaproszona do współpracy przez zaprzyjaźniony teatr, przygotowywała scenografię do wspomnianego Schulzowskiego spektaklu, ale zarazem powróciła do źródeł, czyli do lektury „Sklepów cynamonowych”. Projektując przestrzeń teatralną, zagłębiała się jednocześnie w wielowarstwową przestrzeń opowieści literackiej. Odnalazła w niej dobrze sobie znany rytm żydowskiego kalendarza, który przed kilkoma laty zauważył i przekonująco opisał w interesującym artykule młody niemiecki badacz Schulza, Jörg Schulte. Tekst nazywał się „Wielka kronika kalendarza”. Gwiazdy, żydowski kalendarz i mity astronomiczne w opowiadaniach Brunona Schulza. Z oczywistych względów trudno tu referować szczegółowe analizy autora, czytelników odsyłam zatem do lektury; powiem jedynie tyle, że u podstaw rozważań Jörga Schultego tkwiła świadomość, że przestępny rok hebrajski składa się z trzynastu miesięcy oraz obserwacja, że Sklepy cynamonowe zawierają trzynaście opowiadań (przy założeniu, że poszczególne części Traktatu o manekinach uznamy za osobne teksty). Badacz prześledził także wszelkie astronomiczne znaki w pozostałych opowiadaniach Schulza, łącznie z pozostającą poza dwutomowym kanonem Kometą (mam na myśli, oczywiście, fakt, że Kometa nie weszła ani do Sklepów..., ani do Sanatorium pod Klepsydrą). Pojawiająca się właśnie w tym opowiadaniu metafora trzynastego gwiazdozbioru noszącego nazwę „Cyklista” stała się – w interpretacji autora – jednocześnie metaforą hebrajskiego kalendarza, stanowiącą tym samym „klucz do ukrytych konstrukcji” obu zbiorów Schulzowskiej prozy. Jörg Schulte przeprowadził również drobiazgową, misterną analizę obrazów, które wyłania słowotwórcza inwencja pisarza.
Dla kogoś o tak skomplikowanym rodowodzie i takiej biograficznej drodze, jaką przebyła Mira Żelechower-Aleksiun, odczytanie prozy Schulza jako „wielkiej kroniki kalendarza” i, co więcej, zobrazowanie jej musiało być zadaniem oczywistym. Łatwo to jednak powiedzieć dzisiaj, kiedy malarka ma za sobą wędrówkę różnymi ścieżkami, dzięki czemu cykl Schulzowski stał się nieomal naturalnym zwieńczeniem jej duchowo-artystycznych poszukiwań, rodzajem życiowo-artystycznej klamry. Cykl ów należy, oczywiście, do szerokiego obszaru recepcji biografii i twórczości literackiej i plastycznej Schulza, ale zarazem robi wrażenie wizualnego podsumowania tożsamościowych doświadczeń samej autorki. Palimpsestowa struktura każdego z trzynastu obrazów, wymagająca skomplikowanej, intertekstualnej wykładni nie zaciera głębokiego związku przedstawień z jej własnym duchowym wtajemniczeniem.
Droga Miry Żelechower-Aleksiun do ostatecznego malarskiego efektu była tyleż wędrówką poprzez historię malarstwa drugiej połowy XX wieku, co podróżą w głąb siebie, a w efekcie – tożsamościową inicjacją. W latach 60.-70., a nawet jeszcze na początku 80. artystka uprawiała twórczość zaliczaną do szeroko rozumianej „nowej figuracji”. Czasami pisano, że uprawia „realizm magiczny”, co można uznać za przenikliwą antycypację jej dalszych prywatno-artystycznych losów. W tej perspektywie mieściłyby się także „karty” z Kalendarza Schulzowskiego. Co ciekawe, również dla określenia charakteru prozy Schulza używany jest niekiedy ten sam termin – „realizm magiczny”. W wielu przypadkach stanowi on rodzaj wytrycha, tutaj jednak, w obu wspomnianych przypadkach, Schulza i malarstwa artystki (dawnego i aktualnego), wydaje się całkowicie uzasadniony. We własnej „dawnej” sztuce Mira Żelechower-Aleksiun chętnie przekraczała sfery rozmaitych realności, łączyła codzienność z elementami odświętności. Posługiwała się – skądinąd bliską Schulzowi – poetyką groteski, której istotą jest, jak wiadomo, przekroczenie. Na jej płótnach, utrzymanych w brawurowo zestawianych, zgrzytliwych tonacjach, można było zauważyć wyraziście przedstawiane, ostro modelowane postacie i przedmioty, zwykle w prowokacyjnie, jakby surrealistycznie zaaranżowanych wnętrzach o niecodziennym klimacie.
Wiele lat temu artystka odeszła od pierwotnych motywów, ale rdzeń jej twórczości pozostał, jak mi się wydaje, nienaruszony: nadal interesuje ją współistnienie rzeczywistości zwyczajnej i niezwyczajnej. Po podróży do Izraela, którą odbyła pod koniec lat 80., sięgnęła do korzeni, do tradycji, do przekazu religijnego; mówiąc słowami Goethego, a za nim Schulza – zeszła do Matek, doznała, jak pisał Marek Rostworowski, „osobistego objawienia”. Od tej pory odwołuje się do Pisma – czasami nawet cytuje jego fragmenty w obrazach. Pismo – w podwójnym znaczeniu tego słowa – stało się dla niej znakiem, niekiedy samoistnym, niekiedy współgrającym z plastycznym wyobrażeniem z innego świata. W kompozycjach malarskich można dostrzec symbole biblijne, znaki kabalistyczne oraz na poły „etnograficznie” potraktowane, kojarzące się z dziełami Chagalla elementy codziennego żydowskiego świata. Drabina, słup ognia, ale także Góra Synaj, Ściana Płaczu, macewy na zrujnowanym kirkucie, Żydzi na małomiasteczkowym jarmarku itp. unaoczniają wizję świata oglądanego w całości, z ponadludzkiej perspektywy, wizję kosmiczną.
Mira Żelechower-Aleksiun snuje wielopoziomową narrację – obrazuje okruchy, ślady przeszłości i teraźniejszości, ukryte w rozmaitych niszach, wąwozach, skalnych rozpadlinach, które dopiero widziane z góry układają się w czytelne sekwencje. Sens ich wzajemnego przenikania oddaje także sposób malowania obrazów – drobnymi, pulsującymi migotliwie uderzeniami pędzla. Tonacja barwna jest zwykle wręcz roziskrzona, a nastrój – pełen wiary w urzeczywistnienie wizji. Prace powstałe pod wpływem wspomnianej podróży „od Ziemi Świętej do Ziemi Obiecanej” wyróżnia, jak pisał Wojciech Skrodzki, „polifoniczność znaczeń”. Główny bohater kompozycji z lat 70. – człowiek, będący przedtem zawsze w centrum zainteresowań autorki – po latach został ujrzany w odleglejszej perspektywie: już nie egzystencjalnej, a mitycznej. Postać ludzka zmalała, stała się tylko drobną częścią większej całości, kroplą w morzu czasu. Przez wiele lat Mira Żelechower-Aleksiun eksplorowała głównie własną świadomość zakorzenienia potocznej realności w powszechnym micie. Kalendarz Schulzowski robi wrażenie spojrzenia na ów mit, przeżycia go za pośrednictwem lektury (prozy Schulza), lektury lektury (prozy Schulza czytanej przez Jörga Schultego) oraz lektury obrazu (fotograficznych wizerunków Schulza, jego rysunków i rycin z Xięgi Bałwochwalczej, oglądanych przez samą artystkę). Zerwanie tej potrójnej zasłony nie jest łatwe. Intertekstualną zagadkę, którą artystka przedkłada widzowi, jak wspomniałam, trudno przeniknąć. Obrazów nie można minąć w pośpiechu. Trzeba się zatrzymać; być z nimi; wpatrywać się w nie, „czytać”, rozwarstwiając je i wmyślając się w ich sensy po wielekroć.
Trzynaście kart Kalendarza to cykl o precyzyjnie przemyślanej konstrukcji znaczeniowej; oglądamy konglomerat biblijnych symboli i astronomicznych metafor oraz „przebitki” postaci i scen znanych z prozy, rysunku i grafiki Schulza, z ojcem i „kobiecymi idolami” na pierwszym planie. Jest to także dzieło frapujące malarsko; autorka zderzyła bowiem dwie konwencje: rozedrganą, migotliwą tkankę swoich prac z ostatnich dekad z dość surowym realizmem modelunku postaci – wyobrażenia bohaterów Schulza to plastyczne cytaty z jego własnych kompozycji. Kalendarz to również dzieło niezwykłe w historii recepcji twórczości Schulza; niewątpliwie jedno z najwybitniejszych. Nie poprzestaje na warstwie ilustracyjnej, sięga głębokich źródeł Schulzowskiego oeuvre. Wyrasta z poczucia integralności Schulzowskiego świata, w którym konkret stapia się z wizją, słowo pisane z obrazem, archetyp z językowym nowatorstwem, świadomość utrwalonych w sztukach wizualnych ikonograficznych wzorców z odwagą ich transponowania, pozornie anachroniczna tradycja XIX-wiecznych realizmów z umiejętnością wykorzystywania nowoczesnych poetyk (surrealizm), odwagą oswajania jednych i drugich oraz prowokowania współczesnego widza. Wszystkie te aspekty determinują indywidualny ton wypowiedzi autora Sklepów...
O swoim doświadczeniu, w swoim imieniu mówi także Mira Żelechower-Aleksiun. Tym razem jej głos współbrzmi z głosem Schulza."
Małgorzata Kitowska-Łysiak