Dysydentem Noica jednak nie został. Odsunął się za to jeszcze bardziej - nigdy nie był nazbyt aktywny społecznie - od głównego nurtu życia. Postanowił stworzyć swoją Kastalię. Królestwo pajdei, nieskrępowanej, wolnej, humanistycznej myśli. Oazę wysokiej kultury, której miarą jest słowo. Dla Noiki wartość najwyższą miała filozofia. Nie odmawiał tez wielkości teologii, poezji, muzyce i plastyce - w tej kolejności.
On, który debiutował jeszcze przed wojną i już przed trzydziestką cieszył się zasłużoną sławą błyskotliwego interpretatora Heiddegera i Platona pod rządami "słońca Karpat"-Ceaucescu, poszedł w zupełne zapomnienie. Jednak Noica był osobowością tak silną i twórczą, że nawet pośród komunistycznej nocy odnalazł swoją ścieżkę - postanowił stworzyć ośrodek, prowadzony jednoosobowo, bez żadnej administracji i granitowej siedziby, szkolący intelektualne elity. Ale to dosłownie elity elit. Noica uważał bowiem, że w 22 milionowej Rumunii może się znaleźć najwyżej 22 odpowiednich kandydatów.
Szukał ich po uniwersytetach, wśród studentów filozofii, albo sami się znajdowali. Siebie Noica określał mianem duchowego trenera. Liiceanu był jednym z takich wybrańców. W Dzienniku z Paltinisu opisuje swoje przyjazdy do "kwatery" Noiki - ośmiometrowego pokoiku bez wygód, w niewielkiej górskiej mieścinie - Paltinisu zagubionego gdzieś w Transylwanii.
Wyobrażam sobie, jak genialny musiał być Noica, bo już jego uczeń Liiceanu jest dla mnie objawieniem. Oto bowiem otrzymujemy lekturę par excellance filozoficzną, traktującą o wszystkich najistotniejszych problemach współczesnej filozofii i niewytrawny, acz chętny czytelnik (czyli ja) jest w stanie zagłębiać się w meandry ontologii, peratologii i sein zum tode, jednocześnie otrzymując zajmującą powieść socjologiczno-biograficzną.
Wśród peanów na temat Dziennika nie może oczywiście zabraknąć słowa o tłumaczu - Ireneuszu Kani, który nie uronił jak sądzę ani jednej pysznej metafory, żadnego wielowarstwowego, poetyckiego znaczenia. Dziennik jest dla mnie książką tak pyszną i objawioną, że chyba wreszcie zastąpi na podium wysłużone stare lektury ze światowego kanonu, które trwały tam niewzruszenie od lat (nawet znakomita powieść holenderskiego autora H. Mulisha "Procedura" nie była do tej pory w stanie wyprzedzić w mojej ocenie Zbrodni i kary, Czarodziejskiej góry, Mistrza i Małgorzaty, Doktora Faustusa i kilku temu podobnych znakomitości. I chociaż Dziennik niby nie jest powieścią, ale jego walory literackie i narracyjne sprawiają, że może z powodzeniem z nimi konkurować - przynajmniej w moim odczuciu.
A swoją drogą to ciekawe ile kostek masła, albo "sztang papierosów" by trzeba było zapłacić na czarnym rynku za egzemplarz, gdyby Dziennik z Paltinisu ukazał się u nas tuż po pierwszej rumuńskiej publikacji, czyli w 1983 roku. W ojczyźnie Noiki były to cztery kostki - ale masło było towarem absolutnie deficytowym. Chyba podobnie jak genialna myśl. Z tą tylko różnicą, że deficyt idei to problem ponadczasowy - a z masłem w gospodarce wolnorynkowej jakoś sobie radzimy.
Anna Kaniecka-Mazurek, "Polityka - czytelnia", 2002.05.02
G.Liiceanu, Dziennik z Paltinisu, przekład I.Kania, Pogranicze, Sejny 2001