Uchodźcy. „Nie ma uchodźców – są ludzie”. Doskonale rozumiem tych, którzy – świadomi uprzedzeń ludzi do nie swoich – pragną sprowadzić ten dramat do podstaw humanizmu: potrzebujący pomocy są ludźmi takimi jak my. Dlatego na plakatach i podczas demonstracji apelują by w przekraczających polsko-białoruską granicę dostrzec ludzi, nie uchodźców. Nie zacierajmy jednak ich inności, nie bójmy się jej. Uchodźcy to brzmi dumnie. Cały tragizm ich ludzkiego losu mieści się w tym słowie. Tak mówimy o osobach, które uciekają przed prześladowaniami, są zmuszone opuścić swój kraj, bo ich życie, zdrowie i bezpieczeństwo zostały zagrożone. Nie wędrowcy, pielgrzymi czy bieguni, lecz wygnańcy, bieżeńcy, uchodźcy. Doświadczenie takiego losu to piętno na całe życie. Tak, są inni. Nie stanowią o sobie. Od chwili, gdy stają się uchodźcami, oddają swoje życie w ręce innych ludzi, zawierzają im swoich bliskich. Uchodźcy to ci, którzy życie zawdzięczają znalezieniu schronienia u obcych. Dlatego „Exsules sonat superbum”. Dlatego w europejskim źródłosłowie mamy „refugium”. Dlatego wspólnotę określa obcowanie, a nie „swojowanie”. Dlatego gościnność jest wobec innych, a nie swoich. Dlatego jesteśmy, bo udzielamy schronienia. Uchodźcy są w nas.
Ci, których życie jest w naszych rękach, trzymają w garści nasze sumienie.
Tak jest dzisiaj i tak było w czasach Hioba, dającego świadectwo swojej niewinności również tymi, spolszczonymi przez Miłosza słowami: „Obcy nie nocował na dworze, drzwi moje otwierałem podróżnemu.” Dopóki uchodźcy pukają do naszych drzwi, dopóty świat jest naszym domem. Od zarania xenia była świętym prawem, bowiem człowiek rozumiał, że nie potrafiąc jej sprostać dotknięty zostanie fobią, że niegościnność odbierze mu dom. Wciąż przytrafia się nam niegościnność i ludzką jest ta słabość. Aby ją przezwyciężyć, dobrze jest zdać sobie z niej sprawę, ale też zrozumieć tych, którzy słabości tej ulegają. W nas samych i wszędzie wokół nas narasta poczucie bezradności, bycia ubezwłasnowolnionym świadkiem, dezorientacji, niepokoju o przyszłość. Łatwo w takiej sytuacji przychodzi nam stawianie słabeuszy pod ścianą, jako ksenofobów. Zamykamy sobie w ten sposób drogę do przemiany. Zamiast posiadania dzisiaj racji lepiej pomyśleć, aby pojutrze możliwe było spotkanie z tymi, którzy kierowali się innymi racjami. To samo dotyczy tych, którzy angażują się na pierwszej linii frontu pomocy i tych, którzy angażują się inaczej (i coraz bardziej powątpiewają czy to ma sens) albo nie potrafią tego (jeszcze) zrobić. A z drugiej strony, w słabości swojej bronimy się piętnując ksenofilów za zdradę i rosnące zagrożenie ze strony cudzoziemców. Czynimy z nich, naszych krajan, obcych. Dlatego wciąż słyszymy błagalny lament psalmu dawidowego na nutę szoszanim i słowo w Miłoszowym przekładzie: „Obcym się stałem dla braci moich, cudzoziemcem dla synów mojej matki”. Ale to król Dawid pozostaje strażnikiem naszego królestwa.
Naszą przyszłość określa zasada nie zawracania. Łamiemy artykuł 33 Konwencji Genewskiej na całej szerokości od granicy amerykańsko-meksykańskiej, przez brzegi Morza Śródziemnego, po granicę polsko-białoruską i dalej; od Matamoros, przez Morię, po Usnarz Górny i dalej. Wzdłuż niej gromadzą się ludzie nadciągający z Południa. Stajemy twarzą w twarz z uchodźcami. Możemy odwrócić wzrok, możemy truchłem propagandowych pół-prawd, własnych lęków i uników próbować zasypywać pogranicze naszego współczucia i cierpienia innych, możemy użyć sztucznej inteligencji do wypreparowania roju robotów strzegących naszego terytorium. Nie sprawi to jednak, że granica ta przestanie być naszą wewnętrzną granicą, uwalniającą współistnienie. Tak, na tej granicy są ludzie jak my. I są uchodźcami. Dając im schronienie, ratujemy im życie i stajemy się, kim jesteśmy. Inaczej nasz dom zamieni się w urągowisko.
19 października. Krzysztof Czyżewski