Spektakl, trwający niedużo ponad godzinę, jest wykonywany przez świetną i utalentowaną grupę dzieci, które śpiewają, tańczą, grają tak na scenie jak i na instrumentach, ożywiając daleki świat, symbolizowany przez wielokulturowe miasteczko Sejny. Używają pieśni i historii z wcześniej wspomnianych kultur, a samo widowisko jest projektem pamięci opartym na opowieściach zebranych wśród ich rodzin (choć nie tylko) o życiu mieszkańców miasteczka przed Drugą Wojną Światową. Historie te podkreślają fakt, jak te wszystkie grupy etniczne nie były odizolowane od siebie nawzajem, jak prowadziły wspólną, zazębiającą się egzystencję, bez względu na język czy religię. Dopiero po Drugiej Wojnie Światowej region ten tak tragicznie „skamieniał” pod wpływem nacjonalistycznych tendencji. Dla przykładu, dopiero po Drugiej Wojnie Światowej Wilno stało się miastem w którym głównym językiem był litewski. Wcześniej głównymi językami były Polski i Jidisz.
Oczywiście treść była interesująca tak samo jak gra aktorska. Aktorzy zbierali się wokół glinianego modelu Sejn. Czasem podnosili kawałki miasta (kościół, dom) i używali tego drobnego gestu by umiejscowić nas w topografii miasta. Dawno nie widziałam tak nowatorskiego teatru i czułam się tak, jakby europejski festiwal teatralny przybył do Nowego Jorku.
Jedynym moim zastrzeżeniem do spektaklu było to, że część w Jidisz była tak skromna. A kiedy została wykonana pieśń w Jidisz, była to Mayn Rue Plats Morrisa Rosenfelda. W tym momencie odwróciłam się ze zdziwioną miną w kierunku mojego towarzysza podczas spektaklu, który, jak się okazało, także był zdziwiony. Co taka stereotypowa amerykańska pieśń robiła w spektaklu o Europie? Był tam nawet tomik poezji Morrisa Rosenfelda oparty o jeden z glinianych budynków.
W tym miejscu jednak muszę oddać honor. Rosenfeld, chociaż nie pochodzący bezpośrednio z Sejn, urodził się w pobliskim mieście Suwałki. I im więcej o tym myślałam, tym więcej Mayn Rue Plats miało sensu, przynajmniej z pewnego punktu widzenia. Melodia jest cudowna i kiedy słyszysz ją w kontekście Litewskich i Polskich pieśni, podobieństwo nastroju i melodii były nie do podważenia.
„Kroniki Sejneńskie” będą wystawiane jeszcze przez kilka dni. Warto wybrać się na nie póki jest taka możliwość i dowiedzieć się więcej na temat niesamowitej pracy wykonanej przez Fundację Pogranicze. Jako, że pracuję nad regeneracją kultury Żydowskiej, zawsze jestem poruszona faktem, iż takie odnowienie jest tak samo istotne dla nas jak i naszych byłych sąsiadów z Europy Środkowej.
Rokhl, Rootless Cosmopolitan blog, 18 kwietnia 2008
“Kroniki Sejneńskie”
20 stycznia 2011 15:25
Wczorajszego wieczora byłam na spektaklu „Kroniki Sejneńskie” w teatrze La MaMa. Widowisko zostało przygotowane przez Fundację Pogranicze. Fundacja
„została założona w 1990 roku przez Krzysztofa Czyżewskiego, Małgorzatę Sporek-Czyżewską, Bożenę i Wojciecha Szroederów, w Sejnach, niedaleko granicy z Litwą i Bałorusią. Razem z fundacją powstał Ośrodek „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów”, fundacja jest organizacją pozarządową, która ma na celu badanie i ożywianie wielokulturowości pogranicz wschodniej Polski, prawie doszczętnie zniszczonych przez dwie wojny światowe. Promuje edukację wielokulturową i zrozumienie wśród lokalnych społeczności.”
Jeśli jesteś zainteresowany wielokulturowością, wielonarodową czy też naturą przenikania się kultur w Europie Wschodniej (Litwinów, Polaków, Katolików, Starowierów, Romów, Żydów) to naprawdę powinieneś zobaczyć „Kroniki Sejneńskie”.