Przewagę mają szewcy, prezentujący na pomostach, w girlandach, w zwojach wszystkie odmiany obuwia. Więc wyplatane opanki, w dwóch barwach kombinowane, miękkie safjanowe papucie czerwone, wyściełane wełnianą pończochą, aksamitne pantofelki bez pięty, na wysokim obcasie, dające się jednym ruchem zsunąć z bosej stópki, wreszcie najtańsze - nanule drewniane, rzemykami przypinane. Sprzedawcy siedzą w kuczki po turecku, popijają kawę i uprawiają ze spokojem javašluk - czekanie na klienta. Wszyscy bez wyjątku noszą fezy, chociaż niekoniecznie są muzułmanami, przeciwnie większość ich - to Żydzi - Španjoli, potomkowie wygnańców z Hiszpanii. Zowią się oni "Sefardim" i poczytują za arystokrację, polskich żydów uważają za heretyków ("aszkenzim") i nie dopuszczają ich do swej synagogi. Zasymilowali się ze swym otoczeniem, używają języka chorwackiego (z pewnymi naleciałościami hiszpańskimi) i nieraz zaznaczali swą solidarność narodową z otoczeniem. Pozostała im tęsknota za utraconym rajem hiszpańskim, toteż do niedawna utrzymywali własne szkoły z hiszpańskim językiem wykładowym. Wznieśli sobie niedawno imponującą synagogę w Sarajewie. O kilka kroków od Čarsiji mieści się rozsławiony wśród całego islamu jeden z najwspanialszych meczetów, tzw. "Begova džamija" budowana przez Husrefbega (1530 r.), sturczonego szlachcica bośniackiego, świetnego wodza, którego Solinam Wspaniały uczynił paszą i wezyrem. Na dziedzińcu, przy fontannie obmywają wierni nogi przed modlitwą, po czym boso, w meczecie, zasłanym bezcennymi kobiercami lub też na galerii zewnętrznej, będą wybijali przepisane pokłony. Ale czekają jeszcze wezwania muezzina. Na ulicy tłumy Angielek spoglądają ku górze, wytężając wzrok w oślepiającym słońcu. Oto jest! Hen, wysoko, przylgnął do cienkiej iglicy minaretu, przyłożył dłonie wzdłuż twarzy i tęsknym głosem rzuca w cztery strony świata wezwanie. Zaraz też napełnia się džamija, i płyną chórem powtarzane Koranowe słowa uwielbienia. Na samym krańcu galerii złożono nosze, okryte czarnobłękitnym całunem. Wyszedłszy z džamiji, wyrzekł nad nimi mufti słów kilka z Koranu; chwycono za drążki i poniesiono w tłumie bezładnym zwłoki bezimienne. Raz wraz zmieniają się ludzie przy noszach, porzucają zajęcia, sklepy, chwytają za drążki, poniosą ka-wałek, by je znów podać innemu. I płynie trumna przez miasto, z rąk do rąk podawana, niesiona i eskortowana przez mężczyzn. Nie dojrzysz kobiet w orszaku pogrzebowym, one ją już w domu pożegnać musiały na zawsze. Tak dochodzi kondukt na cmentarz, gdzie miejsce przez czas pewien znaczyć będzie kamień grobowy - stela dla kobiety, słup z turbanem dla mężczyzny. Zarośnięty trawą, zapomniany kamień rychło się chylić zacznie i miejsce, prędzej niźli wspomnienie, zatrze się na cmentarzu.
Obok Begovej džamiji mieści się turbe jej fundatora, w jej bezpośrednim zaś sąsiedztwie - źródło pokus niebezpieczne - antykwariat, pełen wschodnich osobliwości. Co za kolekcja! Kobierce, tkaniny i szale, cyzelowane drobiazgi, broń rozliczna, ładownice i kałamarze polowe, pistolety, handzary, krucice i czekany; to znów fajki najprzeróżniejsze, biżuteria, bransoletki kute, dęte lub z jednej nitki uplecione, wreszcie wielkie, jak pięść, zegarki męskie, w kilku coraz to cieńszych i kosztowniejszych kopertach. Najpiękniejszym ze wszystkich chyba będzie zbiór muślinowych ręczników o złotym szlaku, owych "peskirów", używanych jako zasłona panny młodej oraz do otarcia dłoni przy tradycyjnym obmywaniu rąk gościa przed posiłkiem. Wyszywały to sobie niegdyś muzułmańskie bogate dziewczęta; szlaki te posiadają, podobnie, jak kobierce wschodnie, swoje znaczenie symboliczne, które ze zrozumieniem wykłada p. Hasonović, kupiec o oczach i duszy poety. Ze czcią przekłada lekkie tkaniny, żaląc się, że to już ostatnie, niknie bowiem owo bogate środowisko, w którym kobieta oddawałaby się marzeniu i haftowała dla zabicia czasu. To minęło bezpowrotnie, jak wschodni przepych sułtańskiego Stambułu, który dla Bośni przez tyle wieków był wyrocznią smaku i wykwintu.
A dalej to już Baš-Čarsija, plac targowy, zapełniony tłumem tak barwnym, niewspółczesnym, iż wypada się zapytać, czy nas też jakiś zaczarowany dywan nie przeniósł na zalany słońcem bazar Bagdadu. Wieśniaczki w cudacznych czarnych szarawarach i chuście czarnej na głowie, mężczyźni w swych charakterystycznych zawojach amarantowych, spływających niekiedy w biblijnych fałdach na ramiona, sprzedawcy "bozy" (kwas kukurydziany) z rzędem szklanek za pasem i przewieszoną przez ramię przedziwną konwią mosiężną, zdobną w dziobki, kółka i wieżyczki. Z wolna przesuwa się długi sznur osiołków, przynoszących z niedostępnych lasów drzewo opałowe na grzbietach. Tam sprzedaje jaja siwobrody staruszek z biało przewiązanym fezem na znak odbytego hadžiluku, tj. pielgrzymki do Mekki; ówdzie dama, osłonięta od główki, aż do pięt, w czarnej zasłonce na twarzy, nawet dłonie chowa w bawełnianej rękawiczce. Ze śmiechem przetańczyły przez plac, gubiąc nanule po drodze, zabawne dziewuszki w kwiecistych szarawarach i muślinowym baszorcie na głowie. A wszystko jakieś pogodne i wesołe, nawet szczelnie otulający niewiastę czarszaf jest jasny, pasiasty, i nie spotkasz tu ponurej, czarnej "buli" macedońskiej. Boczna uliczka zajęta jest obróbką mosiądzu i miedzi; wyklepuje się tu i gładzi kotły, tace i dzbany, przeróżne miednice oraz owe wdzięczne konwie o łabędziej szyjce i zgrabnej rączce. Gwar młotków wypełnia zaułek, daleko rozdzwaniając się pracowitym rytmem. Za gmatwaniną kramików męczyć nas zaczynają kręte i pochyłe uliczki, obrzeżone białymi domkami, w których wykusz, "muszebak", wychyla się pod ulicę, wyglądając ciekawie na ukos zakratowanym drewnianym "kafesem". Wnętrze takie, wierne tradycji zasobnych rodów bośniackich, olśniewa bogactwem kobierców, okrywających podłogę i sofy, biegnące dokoła ścian. Niskie rzeźbione stoliczki (wykonywane przez pasterzy - okolicznych) przypominają, że zwykło się tu siadać na ziemi; nargile oraz mangal, grzejący zimą rozżarzonymi węgielkami, również wyszły z pod dłoni artysty, okryte są arabeskowym ornamentem. Całej dzielnicy tureckiej patronuje na wzgórzu piękny gmach wyższej szkoły prawniczej "Šerijatu". Sarajewo posiada poza tym szereg doskonałych, jeszcze przedwojennych szkół zawodowych, pielęgnujących bośniacką sztukę wschodnią. Jest tu wielka pracownia dywanów ręcznych, posiadająca dwanaście filii po miasteczkach, wyrabiająca modlitewniki z najpiękniejszego jedwabiu, kopiująca wiernie wschodnie wzory i zatrudniająca przeszło 500 robotnic; jest szkoła cyzelerstwa, na obie strony jednakim, jest także męska szkoła cyzelerstwa, grawerstwa i inkrustacji metalowej gdzie wyrabiają owe złocone przybory do kawy, tace, dzbany i drobiazgi, a wszędzie witają gościa miłym uśmiechem i częstują nieustannie turską "kafą", której zwykło się tu łatwo wypijać po czterdzieści filiżanek dziennie, bez żadnego uszczerbku dla zdrowia.
I jeszcze jedno cudo: w ogrodzie botanicznym, rozkwieconym, jak w baśni, rozsiadło się wielkie muzeum, gdzie wspaniały dział etnograficzny uwięzi Polaka na pół dnia bez mała. Nie tylko plastycznym zobrazowaniem życia codziennego, scen sądu oraz wojskowych pamiątek po sławnych begach bośniackich, ale salą gromadzącą okazy zdobnictwa ludowego. To działa jak objawienie. Wszystko co tu w witrynach nagromadzono - krzyżyki, fajki, cybuszki, naszyjniki i nausznice, koziki i cygarniczki można zabrać do Lwowa i dołączyć do kolekcji huculskiej. A zarazem mnogość nazw tureckich, które do mowy bośniackiej przeniknęły, wyjaśnią nam dzieje niejednego polskiego wyrazu.
Krasnogruda nr 7, Sejny 1997, Pogranicze.