Krasnogruda nr 6. LESZEK A. MOCZULSKI.

Krasnogruda nr 6. LESZEK A. MOCZULSKI.

Moja cisza pozdrawia twoją ciszę 

Słuchowisko 

Osoby: 
Narrator 
Ktoś z ulicy 1 
Ktoś z ulicy 2 
Przybysz 
Chór 
Głosy
 

Scena I 
Chór: Zapala się światło, gaśnie 
Zapala się światło, gaśnie 
Noc, dzień 
Noc, dzień 
Noc...

Narrator: Moja cisza pozdrawia Twoją ciszę Zdravko... Jest noc. Od czasu do czasu suną w deszczu auta, w dole na ulicy... Dzień jest nieobecny. Co za ulga. U Ciebie Zdravko także dzień jest nieobecny. Co za ulga. Ciekawe czy tam u Ciebie pada deszcz? Auta u Ciebie niespokojne, więc trudniej uciszyć się przy lampie... Lampa jak okno... I Ty, i ja palimy lampę. To tak jakby gdzieniegdzie w ciemności paliły się lampy na całym świecie. I pozdrawiały się... Świat jest mały. Wszędzie samotność jest ta sama. I cisza jest ta sama. Jak to ostatnio napisałeś do mnie? "U mnie, w moim mieście jest czwarta nad ranem, gdy notuję te słowa... Ani śpiewać, ani sławić, ani się modlić... Wstaje ranek nad moim miastem." A jaki był wtedy mój ranek?... Ranek to stawianie się dnia. Dzień otwiera usta. I musisz mówić, mówić, mówić. Biegać, biegać biegać... A teraz jest cisza. Moja cisza pozdrawia Twoją ciszę Zdravko. Napisałeś, właściwie dopisałeś w rogu kartki "Ani śpiewać, ani sławić, ani się modlić"... Miało być czysto, prosto. Miał być pot, ale niebo, jeziora i góry miały być czyste. Co u mnie? Czy sławię, czy wierzę?... Naruszam ciszę, aby do ciebie Zdravko mówić, a to nie jest bezkarne. Noc... węże... Cisza, spokojna noc. Moi już śpią. Twoi pewnie też śpią. Witaj Zdravko. Kiedyś solidarność, teraz samotność - parafrazując poetę. Pali się nocna lampka przy moim stole. Pali się nocna lampka przy Twoim stole. Cisza uważnie śledzi nasze wargi. Płyńmy swobodnie, cisza to wielka rzeka... Stoję na brzegu. Nie ma dnia. Dzień na szczęście jest już nierzeczywisty. Leży gdzieś na dnie dolin albo w morzu. Coraz więcej ciszy na mojej ulicy, coraz rzadziej słyszę auta. Pytasz co u mnie? Muszę przeglądnąć moje kartki. Na jednej z nich takie wyłowiłem słowa do Ciebie... a może raczej do samego siebie: 
węże - a to wolność 
ryczący lew - a to dzień, który zależy wyłącznie od Ciebie 
jak ostra brama - ranek twój, i ludzi 
twój pusty dom pełen uciekinierów przez góry 
dziecko - albo będzie twoje, albo zaprzesz się go 
demokratycznie w sumieniu 
milczy sprawiedliwość i Bóg, w łoskocie pędzącego powietrza, 
zakryte te miejsca, gdzie Ktoś umiera za ciebie. 
widzisz tylko lampkę 
jesteś wolny 
Ile to lat temu patrzyłeś na moje jeziora? Potem kiedyś ja patrzyłem na Twoje góry. Pamiętam tylko jasną smugę. Dnia, gór, wiejskich kościółków, jakiejś apteki, w której szukaliśmy lekarstwa. Znika i pojawia się ten dzień. I widzę tylko stare kobiety, jak idą uważnie wiejską drogą. Wszystko to takie uroczyste, gdy pojawia się przed moimi oczami. A życie jest przecież takie uroczyste. Jak tylko zjawia się życie zaraz śpiewają, tańczą albo biją w dzwony. Znika i pojawia się. A co zostaje? co zostaje... Na kartce piszę do Ciebie Zdravko te słowa: 
dzień zaczyna się nagle 
dzień znika nagle 
życie zaczyna się nagle 
życie kończy się nagle 
zostaje miłość 

Scena II 
Ktoś z ulicy 1: Noc, dzień 
noc, dzień 
zapala się światło, gaśnie 
zapala się światło, gaśnie 

Ktoś z ulicy 2: O czym ty mówisz? 

Ktoś z ulicy 1: Widzisz tych trzech? 

Ktoś z ulicy 2: Nie widzę. 

Ktoś z ulicy 1: No tych trzech. Wyglądają na to, że szukają drogi... 

Ktoś z ulicy 2: Tych trzech Cyganów? 

Ktoś z ulicy 1: Dla mnie oni wyglądają na królów... 

Ktoś z ulicy 2: Ja widzę trzech włóczęgów. Może zresztą nikogo nie widzę. 
Ktoś z ulicy 1: Zapala się drucik, gaśnie 
zapala się światło, gaśnie 
noc, dzień, noc, dzień 
zatrzymali się przy tej dziewczynie, co klęczy na Grodzkiej... 

Ktoś z ulicy 2: To jej prywatna sprawa, że klęczy... 

Ktoś z ulicy 1: Pytają ją może o drogę... śpieszą się gdzieś... 

Ktoś z ulicy 2: Kto? 

Ktoś z ulicy 1: No, ci trzej... 

Ktoś z ulicy 2: Widzę, że jeden z nich jest czarny. Murzyn. 

Ktoś z ulicy 1: No to jednak ich widzisz? 

Ktoś z ulicy 2: Kogo? 

Ktoś z ulicy 1: No, tych trzech... 

Ktoś z ulicy 2: Przysiądźmy lepiej... Kawa z widokiem na Rynek to jest to co lubię. Jeden lubi patrzeć na step, drugi - na pełne, otwarte morze, ja lubię patrzeć na Rynek. 

Ktoś z ulicy 1: Proszę, siadajmy... 
Zapala się światło, gaśnie 
zapala się światło, gaśnie 
noc, dzień 
noc, dzień... 

Ktoś z ulicy 2: Co tam mamrotasz pod nosem?... Poproszę dwie małe czarne. Dla ciebie ze śmietanką czy bez? 

Ktoś z ulicy 1: Dla mnie ze śmietanką... Gdzie ci trzej podążają? Dokąd idą? 

Ktoś z ulicy 2: Co tam znowu mruczysz? 

Ktoś z ulicy 1: Bardzo wczoraj pracowałem. Pies szczekał pod drzwiami. Co mnie to obchodzi, pomyślałem. Ktoś z domowników zawołał z głębi mieszkania - "stukają do drzwi". Otworzyłem. Nikogo. Wyrwany jak ze snu, półprzytomnie patrzę - klatka schodowa pusta. Wyszedłem na klatkę. Piętro niżej, na schodach siedziała dziewczynka, dziecko. Nie widziała mnie. Była bardzo smutna. Siedziała w kąciku na schodach, a chyba starsza siostra dobijała się do pustego mieszkania sąsiadów... Gdzie ci trzej podążają. Dokąd jadą?... 

Ktoś z ulicy 2: Ja ich nie widzę. 

Ktoś z ulicy 1: Jest ich trzech, rozpytują o drogę... 

Ktoś z ulicy 2: Ja potrzebuję coś swojskiego. A to trzej obcy. Jeden z nich wygląda na Murzyna. Ten drugi to też jakiś przybłęda. Taką twarz widziałem u tych co się wylewają z pociągów z Siedmiogrodu. Zresztą oni wszyscy trzej są na pewno Cyganami. Po prostu się włóczą. 

Ktoś z ulicy 1: Oni może pytają tylko o drogę. Jadą dalej. 

Ktoś z ulicy 2: Słuchaj, dlaczego ta młoda dziewczyna klęczy na Grodzkiej? Idę Grodzką. O niczym nie myślę. To moja sprawa czy idę do sklepu, do pracy czy do kościoła. W samo południe. To moja, zupełnie moja prywatna sprawa, ja idę Grodzką, a ona przede mną klęczy. 

Ktoś z ulicy 1: Tych trzech z dalekich krajów widziałem na Grodzkiej. Może z nią rozmawiali? 

Ktoś z ulicy 2: Tych trzech Cyganów? Tych trzech włóczęgów? 

Ktoś z ulicy 1: Nie znali drogi. Pytali... 

Ktoś z ulicy 2: Dlaczego ta dziewczyna na Grodzkiej klęczy przede mną? Ja jestem zupełnie prywatnym człowiekiem, a ktoś klęczy przede mną... A jak ona zrozumie kim jestem, że jestem zupełnie prywatną osobą, to jak się ona zachowa? Widzę w telewizji, co potrafią zrobić ci, którym odbiera się wyobrażenie o ludziach... Bądźmy dla siebie prywatnymi ludźmi. Ja z tą dziewczyną co klęczy na Grodzkiej chciałbym porozmawiać, zapytać czy widziała góry o wschodzie słońca. Przecież teraz wszystko wolno. Wolno nawet patrzeć na góry i jeziora. 

Ktoś z ulicy 1: Ci trzej uparcie szukają drogi. Jadą daleko... 

Ktoś z ulicy 2: Ci Cyganie z Siedmiogrodu? 

Ktoś z ulicy 1: Może przejeżdżali przez Siedmiogród... 

Ktoś z ulicy 2: Turyści? 

Ktoś z ulicy 1: Jednak porzucili swoje domy i wybrali podróż. Wyglądają na takich, którzy mieli wszystko. Rodzinę, pieniądze, spokój, sławę... Swój kraj, swoich sąsiadów... może nawet szczęście... a wybrali podróż. 

Scena III 
(głos samotnego śpiewaka - ściszony, przy akompaniamencie początek piosenki Bułata Okudżawy "Dopóki ziemia kręci się"... głos wygasa) 

Chór: Zapala się światło, gaśnie 
zapala się światło, gaśnie 
na Grodzkiej dziewczyna klęczy przed tobą 

Protagonista: Jak ci nie wstyd, że ta dziewczyna klęczy przed Tobą jak przed Panem Bogiem... 

Antagonista: Jak można uklęknąć przed człowiekiem. Klęczy się tylko przed Bogiem. 

Protagonista: A jeżeli ona woła jak tylko potrafi "ratunku" 

Antagonista: A jeżeli ona nie chce walczyć... 

Protagonista: A jeżeli ona tylko potrafi dzisiaj. Dlaczego jej nie wierzyć? 

Chór: Rozmawiamy jak w banku, poruszamy się jak w banku, patrzymy jak w banku 

Antagonista: Niech się nią zajmie państwo, opieka społeczna... 

Głos z automatu: Wrzuć monetę, wrzuć monetę, wrzuć monetę... tylko nasza firma ubezpiecza spokój na całe życie. 

Głos kobiety: Jednemu dziecku z Siedmiogrodu daję banknot, natychmiast wyrasta sfora dzieci z Siedmiogrodu 

Głos z automatu: coś za coś, coś za coś, wrzuć monetę 

Głos kobiety: To proszę pani jest nie-roo-związy-walne... 

Głos mężczyzny: Jestem za przywróceniem tabliczek "mieszkańcy tego domu płacą regularnie na Caritas, żebrakom i obcym wstęp wzbroniony" - tak jak było przed wojną. 

Głos z automatu: wrzuć monetę, wrzuć monetę, wrzuć monetę... u nas ubezpieczysz się na całe życie. 

Głos mężczyzny: Jestem za tym, żeby karać (oklaski), niech parlament przegłosuje, chcę spokojnie spać, od tego mam wybory. 

Głos z automatu: wrzuć monetę, wrzuć monetę, wrzuć monetę 

Głos kobiety: Proszę pani, to są rzeczy, powtarzam, nie-roo-związy-walne 

Głos: widziałam jak starszy mężczyzna uderzył samotne skulone dziecko cygańskie przy Plantach pięścią w piersi... 

Głos: Postaliśmy, postaliśmy i poszliśmy... 

Głos kobiety: Powtarzam proszę pani, to są rzeczy nie-roo-związy-walne 

Głos: widziałem przy Mariackim jak jedna pani prosiła, aby żebraczka weszła do przedsionka, bo było bardzo zimno, wiatr i deszcz na zewnątrz 

Chór: Zapala się światło, gaśnie 
zapala się światło, gaśnie 
zapala się światło, gaśnie 

Głos kobiety: Powtarzam pani, chyba to są rzeczy nie-roz-wiązywal-ne 

Chór: Jaki jest sens naszego życia... kim jesteśmy?... jesteśmy przeznaczeni do szczęścia (gwizdy, oklaski, takt muzyki samotnego śpiewaka) 

Głos starej kobiety: zapala się drucik, gaśnie... przepalił się drucik syneczku, wszystko zgasło... chciałabym umrzeć jak ten nasz organista, trzydzieści sześć lat śpiewał w naszym kościele, słyszałeś o nim, znaleziono go po nocy w zeszły piątek, tak chciałabym odejść... nawet do apteki tak ciężko mi się idzie o lasce, za tę maść na nogi zapłaciłam sto dwadzieścia tysięcy, jak ja pójdę z tymi nogami po receptę... 
(głos samotnego śpiewaka - zakończenie piosenki Bułata Okudżawy "Dopóki ziemia kręci się"... akcent pada na słowa "i mnie w opiece swej miej") 

Scena IV 
(scena rozgrywa się na tle ludowej muzyki bałkańskiej) 

Przybysz: Proszę państwa, jestem przybyszem z daleka. Bardzo dziękuję za przybycie na to spotkanie. Moja wioska już nie istnieje. Żyję w wolnym kraju, ale jestem emigrantem. Mówię do państwa, ale jako człowiek, który widzi się z wami może po raz ostatni w życiu, bo w mojej wiosce jest wojna. Nie wiem, zupełnie nie wiem... Kiedyś, kiedy byliśmy jeszcze jednym krajem, uchodziłem za jednego z najlepszych ekspertów od tego kraju... Jeżeli literatura polega na tym, że wyprzedza przyszłość, to poniosłem w swoich napisanych i wydanych książkach kompletną porażkę. Po prostu dzisiaj nic nie wiem. Uciekłem ze swojej wioski, czy wyemigrowałem to jest właściwie to samo... Choć żyję teraz w wolnym kraju, to gdybyście mnie zapytali kim jestem, muszę odpowiedzieć, że jestem emigrantem. Proszę mnie nie pytać o politykę, porozmawiajmy o literaturze... 

Głos: Czy mógłby nam pan powiedzieć kim jest ten człowiek, który przepędził takich jak pan z tej wioski? Widzimy go codziennie prawie w naszej telewizji. Raczej w cywilnym ubraniu, na konferencjach z politykami i dziennikarzami. Tydzień temu był w mundurze wojskowym, ale to wyjątkowy przypadek... 

Przybysz: On jest w stanie wojny z moim narodem, więc jest moim wrogiem. Tam w mojej wiosce giną ludzie, tam trwa wojna. A ja nie mogę o nim mówić tylko źle. Mogę mówić to, co sam o nim wiem. Kiedy byliśmy jeszcze jednym wielonarodowościowym państwem, byłem w jury, które przyznało mu nagrodę za jego tom poezji. Więc muszę powiedzieć, że jest niezłym poetą. Jest także wziętym autorem książeczek dla dzieci. 

Głos: Kim on jest z zawodu zanim został politykiem? 

Przybysz: Jest psychiatrą. Zanim stał się politykiem był bardzo popularnym psychiatrą. Zanim doszedł do władzy był także biznesmenem. Tutaj nareszcie mogę powiedzieć coś niemiłego. Był wplątany w jakieś ciemne kombinacje finansowe. Zrobił fortunę na jakichś ciemnych interesach. Żartobliwie muszę powiedzieć, że jest nazbyt wielostronny. Brakuje mu skupienia. Dziękuję państwu za przybycie na spotkanie ze mną. (muzyka nasila się i wycisza) 

Scena V 
Ktoś z ulicy 1: Tym trzem będzie trudno wracać do swojego kraju. 

Ktoś z ulicy 2: Tym trzem Cyganom z Siedmiogrodu? 

Ktoś z ulicy 1: Widziałem taką scenę w telewizji. Młody człowiek opowiadał o sobie. Mieszkał w górskiej wiosce. Jego ojciec i matka bardzo dobrze żyli z sąsiadami. Jak zaczęła się wojna w ich wiosce, ten najbliższy sąsiad, ponieważ był innej narodowości, zamordował mu ojca. Siekierą. Ten młody człowiek z matką kilka dni przeleżeli gdzieś w słomie w oborze, więc ich nie znaleźli. Dom spalili. Jak zabijanie się skończyło wioska przeszła w inne ręce. Żołnierze przyprowadzili tego sąsiada i pytają matkę chłopaka "Zabił pani męża?", "zabił mego męża" - odpowiada. "Mamy go na miejscu rozstrzelać?" "nie" - odpowiedziała matka. "Nie zabijajcie go, zabijanie nie daje życia. Potwierdziłoby tylko śmierć mojego męża. Ta śmierć nigdy by się dla mnie nie skończyła. Ani dla was, ani dla mojego syna. Ani dla nikogo. Ani tym blisko, ani tym daleko. Jest wojna, ale nie zabijajcie go. Ja mu przebaczyłam." Opowiadał to wszystko jej syn w telewizji, że matka nauczyła go przebaczać. Właściwie chyba go urodziła po raz drugi. W kompletnej ciemności, w kompletnym zimnie, leżąc przez trzy dni i noce tam w słomie w oborze. 

Ktoś z ulicy 2: To taka anegdotka. Kto tego dziś słucha? Nie kompromituj się. 

Ktoś z ulicy 1: Ja myślę, że tym trzem będzie ciężko wracać. Zobaczyć coś, co się w śmierci narodziło, to tak jakby umrzeć.

Ktoś z ulicy 2: O czym ty opowiadasz? 

Ktoś z ulicy 1: O narodzinach. 

Ktoś z ulicy 2: Jakich narodzinach? 

Ktoś z ulicy 1: No wiesz, kompletna ciemność, ból nie do wytrzymania, nie do zniesienia. I ta radosna wiadomość - ktoś się rodzi. Zaraz otworzy oczy, zaraz światło zobaczy. Powietrze. Matkę. Dom. Chmury. Świat. 

Ktoś z ulicy 2: Ja tego nie pamiętam. Wątpię, czy to widziałem. W końcu... to bardzo prywatny fakt, że się narodziłeś. To twoja sprawa, że żyjesz. Pstryk. Trzeba ci zrobić zdjęcie do albumu rodzinnego. Przynieść prezent szczęśliwej matce i uradowanemu ojcu. Natychmiast magazyny pracują całą parą: kup u nas, wybierz ten prezent... czekoladki, misie, butelka wina. No, po prostu feta, bal, szampańska zabawa... święta, święta... 

Ktoś z ulicy 1: A ja myślę, że tym trzem jeszcze trudniej będzie się wracało. Wracają przecież do swojego kraju, do rodziny. Co im powiedzą? Jak powrócą do swoich codziennych zajęć? Przecież wyjeżdżając każdy z nich miał ułożone życie. Wszystko było jak w komputerze. Praca, zabawa, odpoczynek. Byli nawet w tym może szczęśliwi. A teraz wracają tą samą drogą, a wszystko kompletnie inne. Niby wszystko jest takie samo, ale zupełnie inne, wręcz obce. Bo oto widzieli kobietę, która przebaczyła zabójcy swego męża. Nie poddała się śmierci. W imię syna, nas, bliskich, dalekich - przebaczyła. Śmierć i narodziny. Co ci trzej powiedzą jak wrócą? 

Ktoś z ulicy 2: Że są prywatnymi ludźmi. Co widzieli, to wiedzieli, ale widzieli prywatnie. Na swój prywatny użytek i nie każdego to interesuje. 

Scena VI 
Narrator: Zdravko. Ścieżkę może wyprostować tylko cisza. Góry, doliny, kręte drogi, zawiłości i to, co Ty i Twoi przeżyli. O czym się nie da nawet pomyśleć, wyobrazić. To, co się ogląda w telewizji jest jakby opakowaniem. Widać obrazki, nie widać środka. Opakowanie. Jak wszystkie opakowania. Bez różnicy, co w środku. Co w środku powie cisza. Jeżeli powie. Wierzę, że mówi. 
lecą wióry z pagórków 
czarne dziury z dolin 
prostujemy ścieżkę 
a prostata boli 
To jest wieczór. Naprawdę rozmawia się późną nocą. Jak ochłoną te ulice, rozgrzane domy od obrazków z telewizji. Jak przygasną biura i fabryki, pójdą spać gazety, obudzą się książki, lampki na nocnych stolikach. Ustoi się dzień jak wzburzona woda i stanie się taki przezroczysty, że widać będzie jego czyste dno. Na razie wieczór... idę oglądać wieczorny dziennik telewizyjny... 

Scena VII 
(scena rozgrywa się na tle muzyki cerkiewnej, ale nie artystycznej, wysmakowanej. Jak śpiewają ludzie, którzy przychodzą zwyczajnie do cerkwi) 

cudze oczy są w tobie 
nie uciekniesz przed nimi 
spadają listopadowe liście 
cudze wyciągnięte ręce 
nie, nikt cię nie dotyka 
ani w górach Kaukazu 
ani na przedmieściach 
nie twojego Sarajewa 
dotyka cię tylko twoje serce 
ledwie wyczuwalny puls 
i cisza co jak potok spada 
na twe serce wszędzie 

(nasila się śpiew cerkiewny pomieszanych głosów ludzkich i gaśnie w przestrzeniach nocy) 

Scena VIII 
Narrator: Noc dzisiaj nie daje mi spokoju. Patrzę na ciemne okno. Jest cicho. Ale ta cisza nocnego miasta za oknem - nie jest ciszą we mnie... 
Na moim stole leży kolorowe pismo. Na okładce dziecko przy zapalonej świecy patrzy. Ten jego wzrok. Jego oczy mnie onieśmielają. To dziecko z okładki jakby widzi wszystko z góry. Trochę nieufnie patrzy, ale patrzy spokojnie... Chciałbym też zapalić - jak ono - świecę w tę noc... 

Spadają ze skalnych pagórków 
strumieni czyste nurty 
są jak majowe deszcze 
jak czyste pocałunki 

Jak pomóc? Nie wiem, nie wiem 
a wciąż o tobie myślę 
i z Medjugorie płyną 
dla wszystkich wody czyste 

Te góry są zmęczone 
tak jak zmęczony człowiek 
niech płyną czyste wody 
i dotkną naszych powiek 

Choć zimno, chociaż deszcze 
choć świata wciąż nie widać 
będziemy ciągle wstawać 
będziemy wciąż się witać 

grudzień 1994

Krasnogruda nr 6, Sejny 1997, Pogranicze.