Ten dokument pokazuje ostrzelanie historycznego Starego Mostu przez artylerię chorwacką. Z każdym trafieniem star most coraz bardziej się chwieje aż wreszcie załamuje się. Niektórzy spośród widzów widzieli ten film już kilkakrotnie, trzy-, cztero-, nawet pięciokrotnie. Gdy na ekranie ostatnie fragmenty mostu spadają do Neretvy, niektórzy szlochają, inni patrzą tępo przed siebie; z otwartymi ustami, nieporuszeni spoglądają na przesuwające się obrazy. Jakby to symbol ich miasta ginął właśnie w tym momencie. Było to 9 listopada 1993 roku. W tym dniu los miasta został przesądzony, twierdzi wielu Mostarian.
Z pewnością nigdy Mostarianie nie będą zgodni co do tego jak rozpoczęła się ta wojna. Wielu mówi: Zaczęli inni. Tylko niewielu wzrusza bezradnie ramionami i przyznaje, że nie wie jak to się wszystko zaczęło i kto oddał pierwszy strzał. "Może byli to nawet nasi ludzie ?"- pytają. Niektórzy mieszkańcy miasta twierdzą, że wojna pomiędzy Serbami, Chorwatami i Muzułmanami zaczęła się właściwie już bardzo dawno temu, przed wiekami, gdy przyszli Turcy, czy też podczas drugiej wojny światowej, gdy popierani przez Niemców i Włochów chorwaccy ustasze bili tu serbskich czetników i partyzantów Tito. Wtedy ustasze wymordowali w Jugosławii tysiące Serbów, Cyganów i Żydów. Dokładna liczba ofiar nie jest znana, tak jak nieznana jest liczba ofiar krwawej zemsty, która po niej nastąpiła - i ten, kto dziś usłyszy Chorwatów, Muzułmanów i Serbów kłócących się gorzko o te cyfry, ten musi pomyśleć, że ta historia nigdy nie powinna była stać się prawdą historyczną.
Wielu mówi o cierpieniu swoich przodków, jakby wszystko zdarzyło się wczoraj, a to, co dzieje się dzisiaj było tylko nieodwracalnym skutkiem przeszłości. Każda rodzina tutaj ma swą własną prawdę, czasem nawet dwie - zwykle mówiące o cierpieniu, którego doznali bliscy. Dlatego też myślę, że nigdy nie będą zgodni co do tego, jak się to wszystko zaczęło. Ale gdy zapytamy o dzień, w którym umarło miasto, wielu daje tę samą odpowiedź. "Dzień, w którym został zburzony most, był dniem śmierci naszego miasta "- mówi chorwacki franciszkanin, ojciec Daniel. "Gdy lekarz obserwuje pacjenta na oddziale intensywnej terapii, szuka oznak potwierdzających, że pacjent jeszcze żyje. Bada czy bije serce. Takie same oznaki ma też miasto. Jedną z nich był Stary Most. Gdy runął, serce Mostaru przestało bić".
Wielu Chorwatów staje się podejrzliwymi, gdy pyta się ich o zburzenie mostu przez żołnierzy chorwackich. Dla usprawiedliwienia jedni wskazują na czyny drugiej strony, inni mówią o ostrzelaniu jako o militarnej konieczności. "Muzułmanie zaopatrywali swe wojska frontowe po stronie zachodniej dzięki temu mostowi. Dlatego musiał on zostać zburzony"- mówi Chorwat, który całą wojnę przeżył niedaleko linii frontu, po zachodniej stronie rzeki, i od dłuższego czasu działał w nacjonalistycznej partii chorwackiej "Chorwacka Wspólnota Demokratyczna" (HDZ). Nad kanapą w pokoju gościnnym wiszą olejne obrazy przedstawiające Stary Most. "Ale to nic nie znaczy"- mówi - "one pochodzą z innych czasów". Jednak nie zdjął ich.
W roku 1566 Stary Most został zbudowany przez mistrza Hajruddina na zlecenie tureckiego sułtana Sulejmana nad wąską, rwącą Neretwą, lodowato zimną, zieloną inną zielenią niż inne szumiące górskie rzeki, rzeką, która rzadko wzbiera "łzami bośniackich dziewcząt", jak mówi stara legenda.
Lata budowy mostu owiane są legendą. Legenda ta mówi, że gdy na zakończenie budowy trzeba było zdjąć rusztowania, i miało się okazać, czy budowla utrzyma się, zniknął nagle mistrz Hajruddin. Sułtan zagroził swojemu architektowi ścięciem, jeśliby most się zawalił. Sam mistrz nie dowierzał swojemu śmiałemu dziełu wspartemu na półkolistych łukach, pamiętał, bowiem, że jego pierwsza konstrukcja zawaliła się. Schował się więc na cmentarzu, i tam płacząc wykopał swój grób. Dopiero po długich poszukiwaniach odnalazł go służący sułtana.
Most wytrzymał i mistrz Hajruddin został sowicie wynagrodzony przez sułtana. Szybko jego konstrukcja zyskała sobie przydomek "kamiennego półksiężyca" i stała się jedną z najsłynniejszych budowli na Bałkanach. "Zewsząd przybywali wezyrzy, ludzie szlachetnie urodzeni i pełniący wysokie godności, aby nacieszyć się widokiem mostu" - pisze turecki pisarz i podróżnik Evlija Čelebi pod koniec wieku. Pisze o tym, jak mostariańskie dzieci skakały do Neretwy z brzegu mostu dwadzieścia pięć metrów w dół: jedne głową w dół, inne w siadzie tureckim, inne znowu trzymając się po dwoje lub troje za ręce. Wchodząc z powrotem na górę, odbierały gratulacje wezyrów lub innych wysoko urodzonych.
Wokół mostu rosła metropolia Hercegowiny - Mostar, która jemu zawdzięcza swą nazwę. Bezpośrednio nad Neretwą powstała dzielnica rzemieślników Kujundžinluk, przy niej dzielnica handlowa Čarsija, na wschodnim brzegu wspaniałe meczety, orientalne zajazdy i łaźnie; główny meczet Karadžoz-Beg powstały w roku 1570. Dziś wszystkie meczety w mieście są zniszczone, ich minarety zburzone. "Serbowie i Chorwaci postawili sobie za cel zniszczenie wszelkich śladów naszej tradycji" - mówią Muzułmanie. "Dlatego nie ma już żadnego meczetu. Dlatego unicestwiono orientalny Stary Mostar".
Bośnia i Hercegowina została w roku 1878, podczas Kongresu Berlińskiego, oddana pod panowanie habsburskie, a piątego sierpnia do Mostaru przybyli Austriacy. Świadectwem ich panowania, które trwało do końca pierwszej wojny światowej, są typowe budowle habsburskie, takie jak hotel "Neretva", położony nad samą rzeką, czy też stare gimnazjum w zachodnim Mostarze. Dziś pozostały po nich jedynie fasady. Ze ścian wyzierają ogromne dziury. Pod panowaniem Habsburgów Mostar rozwinął się jako miasto przemysłowe; dzięki budowie linii kolejowej od Adriatyku do Mostaru i dalej do Sarajewa wzrosło znaczenie miasta.
Mostar stał się w międzyczasie centrum trzech grup religijnych: stałym punktem spotkań hercegowińskich Muzułmanów i jednocześnie siedzibą biskupów dla katolików i prawosławnych Serbów. Katedra i położona wysoko stara cerkiew serbska tworzą obraz miasta, podobnie jak minarety meczetów. Po obu wojnach światowych socjaliści założyli tu liczne zakłady przemysłowe, zbudowali nawet małe lotnisko i zakłady lotnicze, które wyposażają siły powietrzne armii jugosłowiańskiej. Później powstał kombinat aluminium i inne duże zakłady przemysłowe, które stanowiły szeroką strefę na obrzeżach miasta. Jednocześnie Mostar stanowi centrum rolnictwa, stąd pochodzi wytrawne białe wino Zilavka i ciemne czerwone Blatina. W tym okregu przemysłowym leżą też zabudowania agrokombinatu Hepok, gdzie do czasu wojny przerabiano plony żniwne z całej okolicy. Po zachodniej stronie Neretvy, naprzeciw historycznego starego miasta , powstały ponure bloki dla nowej siły roboczej w szybko rozwijającym się mieście.
Podczas ostatniego spisu ludności przed wojną zarejestrowano 126 tysięcy mieszkańców, którzy według własnego zeznania są w 34,8 procentach Muzułmanami, 33,8 procentach Chorwatami, 19 procentach Serbami. 12,4 procent jest wpisanych w rubrykę "Inni" (większość z nich uważa się za Jugosłowian). Wśród nich najwięcej jest kobiet i mężczyzn z rodzin mieszanych i ich dzieci; nie czują się związani z żadną z wymienionych trzech grup. Liczba małżeństw mieszanych była przed wojną znacznie wyższa; w niewielu innych miastach Bośni bardzo zatarły się różnice pomiędzy Muzułmanami, Chorwatami i Serbami, w niewielu innych te grupy były tak blisko ze sobą powiązane. Prawie dwie trzecie zawieranych małżeństw pochodziło z par mieszanych, wspominają Mostarianie dziś po wojnie. Pytanie o przynależność narodową nie odgrywało żadnej roli. "Nie byłeś ani Chorwatem, ani Muzułmaninem, ani Serbem. Byłeś Mostarianem, dumnym, że pochodzisz z tego miasta."
"Ludzie chetnie wymieniają Sarajewo jako przykład wielonarodowego współżycia. Ale naprawdę dobrym tego przykładem był Mostar - tam przynależność narodowa odgrywała naprawdę znikomą rolę", opowiada znany serbski dziennikarz. Przed wybuchem wojny trudno było przypisać poszczególne dzielnice grupom narodowym. Wiadomo było, że na wschodzie jest więcej Muzułmanów, a na zachodzie - Chorwatów. A mimo to istniały ukryte napięcia, nacjonaliści agitowali ze wszystkich stron, niewyrównane rachunki z przeszłości były ujawniane i oskarżały, że to właśnie ich naród był uciskany. Tak jak ów Chorwat, który pewnego wieczoru dokładnie nam wyliczył, jak nadzwyczaj dużo ulic nosi imiona muzułmańskie, a jak zbyt mała ilość ulic przypomina o bohaterach chorwackich. Przestudiował cały plan miasta, zbadał każdą nazwę ulicy ze względu na jej pochodzenie, a potem policzył udziały grup narodowych. "Widzą państwo, ja mogę to wszystko udowodnić"- powiedział na zakończenie swego referatu. "My, Chorwaci, zawsze byliśmy uciskani."
Stary Most stanowił przez ponad czterysta lat centrum miasta, był miejscem spotkań, szczególnie młodzieży. Nazywano go po prostu "Stary": Młodzież umawiała się przy "Starym", kąpała się pod nim w Neretvie, tu chłopcy przechodzili próby odwagi: Kto odważy się skoczyć w dół? Rozpisywano konkursy, najbardziej ryzykowni skoczkowie swej generacji byli dobrze znani w mieście. Skakanie stało się dla nich całkiem niezłym interesem: kazali sobie płacić za swą odwagę. Dopiero gdy turyści z Europy wyłożyli dość dinarów, młodzi mężczyźni skakali w dół.
Most stanowił pomnik kultury światowej i corocznie przyciągał wielu turystów. "Wielu obcych przybywało tu, by nas odwiedzić" , mówi Safa, muzułmański handlarz, który od ponad dziesięciu lat utrzymuje mały stragan w uliczce na tyłach starego mostu. Gdy tylko umilkły działa, powrócił jako jeden z pierwszych, otworzył w ciągu jednego dnia swój sklepik i wystawił na sprzedaż swe młynki do kawy, misy i bransolety z miedzi. "Przyjeżdżali z Norymbergi i Heilbronnu, Wisconsin i Paryża", wspomina czasy sprzed wojny. "Wypijali tu ze mną kawę, i rozmawiali godzinami. Wielu z nich pisało do mnie potem. Kiedyś wywieszę wszystkie te listy tu na ścianie, zrobię małą wystawę - i zapytam, gdzie oni wszyscy się podziali, gdy wybuchła wojna! Wtedy nikt już do mnie nie pisał. Nikt nie zapytał: Jak ci się wiedzie, Safa?
Stare, małe domy wokół Starego Mostu zostały prawie wszystkie zburzone pod koniec lipca 1994 roku, poza Safą wróciło niewielu tylko handlarzy. Po zachodniej stronie, tam gdzie Muzułmanie zatrzymują niektóre tramwaje, jest on jedyny. "Tak, dobrze tu nam się wszystkim razem żyło" , mówi Safa. Wyskakuje ze swego sklepiku i wskazuje na małe sklepiki dokoła, które zostały trafione przez granaty. "Tam swój sklep miało dwóch z Kosova, tuż obok mnie był Mili, chorwacki złotnik. Nam było obojętne kim kto jest - wiedzieliśmy to, ale nie myśleliśmy o tym. Tam, na tej uliczce, swą restaurację miał Serb. Świetny facet. Jest teraz tam. Safa wskazuje na wschód, daleko ponad góry. "Jest ze swoimi nie dlatego, że chciał odejść, lecz dlatego, że czuł się tam bezpieczniejszy".
Serbski sąsiad, tak jak wielu innych Serbów, opuścił miasto w roku 1992, gdy wybuchła pierwsza wojna w Mostarze. Pierwsza wojna - tak Mostarianie nazywają walki pomiędzy jednostkami serbskimi po jednej stronie, a żołnierzami muzułmańskimi i chorwackimi po drugiej. Do napięć doszło w stolicy Hercegowiny właśnie pod koniec roku 1991, gdy w sąsiedniej Chorwacji toczyły się już ostre walki, a w Bośni i Hercegowinie panował jeszcze względny spokój. Uzbrojone grupy terroryzowały miasto, coraz częściej słychać też było strzały i wybuchy. Armia jugosłowiańska wysłała swe oddziały do Mostaru, sytuacja stała się napięta. Niepokoje w Mostarze wzbudziły w ludziach obawy, że należy spodziewać się wojny.
W kwietniu 1992 roku, prawie równocześnie z ogłoszeniem niepodległości Bośni-Hercegowiny, w całym kraju wybuchła wojna. W ciagu kilku miesięcy serbscy partyzanci, wspomagani przez armię jugosłowiańską zajęli około 70 procent terytorium Bośni. W Mostarze, zdominowana przez Serbów, armia dokonuje ze swych koszar silnego ataku w celu przywrócenia spokoju i wkrótce przejmuje kontrolę nad lewym brzegiem Neretvy, wraz z historycznym starym miastem, stamtąd przedziera się na stronę zachodnią.
W czerwcu następuje kontrofensywa Chorwatów i Muzułmanów. 16 czerwca dochodzi do jednego z najostrzejszych starć, w którym zniszczonych zostaje wiele historycznych budowli wschodniej części Mostaru. "Urbicid" (mord miasta), tak nazywają Mostarianie ofensywę Serbów: "Była to zaplanowana kampania wyniszczająca kulturę miejską". Chorwaccy i muzułmańscy architekci wyliczą później w specjalnym dossier, jak serbscy żołnierze miejsce po miejscu bombardowali historyczne budowle miasta. "W Mostarze mosty były świętością", piszą architekci. Jednak dziewięć z dziesięciu mostów na Neretvie zostało zniszczonych od końca maja do połowy czerwca. Stary most także został trafiony granatami, ale nie zawalił się.
18 czerwca Serbowie wycofali się z miasta w góry. Pierwsza wojna skończyła się, jednak spokój nie zapanował. Ze swych pozycji w górach nadal obrzucali miasto granatami. "Na szczęście pozostały jeszcze plany miasta i jego obrońcy", piszą muzułmańscy i chorwaccy architekci w swej książce. Obiecują oni: "Mostar będzie znowu miastem, w którym spotykają się kultury, współbrzmiące już w fundamentach miasta".
Jednak jest to już chwila, kiedy dochodzi do napięć, które spowodują "drugą wojnę" : walkę pomiędzy Muzułmanami a Chorwatami. Chorwaci chełpią się bowiem, że oni sami byliby w stanie przepędzić Serbów z miasta. "Muzułmanie nie walczyli. Oni pozwalali się tylko przez nas utrzymywać", opowiada później chorwacki ksiądz. "Słyszałem, jak pewien muzułmański profesor mówił do swego przyjaciela: 'nasza wojna dopiero nadejdzie' ".
Muzułmanie są obserwowani z niedowierzaniem, chorwaccy nacjonaliści szerzą postrach i grają na skrywanych obawach: Muzułmanie chcieli opanować miasto, coraz więcej muzułmańskich uciekinierów przybywa do miasta, spowoduje to zachwianie równowagi między narodami.
Z perspektywy Muzułmanów chodzi tu o ostre rozprawy chorwackich ekstremistów, którzy dążą do osiągnięcia władzy w stolicy Hercegowiny. Obawiają sie, że Chorwaci dogadali się z Serbami co do podziału miasta. "Serbowie opuścili miasto jakby w porozumieniu", mówi muzułmański żołnierz i wspomina doniesienia o porozumieniach między Serbami i Chorwatami. Ich przywódcy, Serb Radovan Karadžič i Chorwat Mate Boban, mieli się podobno właśnie spotkać, aby dokonać podziału Bośni i Hercegowiny. Tajne spotkanie obu przywódców 6 maja 1992 roku w austriackim Grazu jest faktem (choć najprawdopodobniej właśnie w sprawie podziału Mostaru nie osiągnęli oni porozumienia).
Ale nie - nie chodzi tu tak naprawdę o fakty. Pogłoski i legendy, podejrzenia i niedowierzanie mówią znacznie więcej. Prawie każdy w mieście słyszał coś niepokojącego. Szerzą się pogłoski o ekscesach dokonywanych przez umundurowane bandy. Faktem jest jednak, że: Chorwaci z Hercegowiny, uważani za szczególnych nacjonalistów, powołują 3 lipca 1992 roku chorwacką republikę Herzeg-Bośnia i ogłaszają Mostar jej stolicą, że w Hercegowinie coraz bardziej otwarcie handluje się mapami kraju, na których prawie cała Bośnia i Hercegowina przypisana jest Chorwatom, Muzułmanom zaś nie pozostawia się nic.
W maju 1993 roku wybucha otwarcie druga wojna w Mostarze, i od początku wiadomo, że będzie ona gorsza niż pierwsza. "Jeszcze 8 maja Mili i ja piliśmy jak zwykle w restauracji w Edo i śmialiśmy się głośno", wspomina Safa. "Siedzieliśmy tak do dwunastej w nocy. Następnego dnia przyszły granaty i Mili zniknął". Safa podejrzewa, że Chorwat został ostrzeżony i uciekł do zachodniej części miasta. 9 maja 1993 roku Chorwaci zamknęli pierścień oblężenia wokół wschodniej części Mostaru; tysiące Muzułmanów zostało zamkniętych po lewej stronie Neretvy - z Serbami w górach za plecami. Większość okupowanych stanowili uciekinierzy z innych części Bośni.
Chorwaccy ekstremiści w zachodniej części miasta wyciągali tysiące Muzułmanów z ich domów i spędzali do obozu. Wielu z nich zostało później wysłanych pod ogniem frontowym na drugą stronę. Muzułmanie, którzy mogli pozostać we wschodnim Mostarze żyli w wielkim strachu. Unikali rozmów z zagranicznymi reporterami. "Podczas pierwszej wojny przykleiliśmy na drzwiach naszego mieszkania kartkę z nazwiskiem męża, ponieważ on jest Muzułmaninem, a ja Serbką", opisuje absurd tak zwanej czystki etnicznej pewna tłumaczka. "Wtedy Serbowie byli wrogami, Muzułmanom zaś nie czyniono krzywdy. Teraz jednak na drzwiach widnieje moje nazwisko. Ponieważ nagle okazało się, że to Serbowie są bezpieczni w zachodnim Mostarze. Prześladowani są Muzułmanie".
Mostar już od dawna leży na uboczu światowego życia politycznego. Oblężenie Muzułmanów we wschodniej części miasta było uważane przez obserwatorów za nieprawdziwe, ponieważ Serbowie nie biorą w tym udziału: konflikt pomiędzy Muzułmanami i Chorwatami nie pasuje do stereotypu konfliktu, jaki wyrobili sobie ludzie. "A my jesteśmy z dala od Sarajewa. Wiekszość dziennikarzy siedzi w Holiday Inn, i nie wie, co tu się dzieje", mówi Jerrie Hulme. Ten Brytyjczyk koordynuje podczas oblężenia pomoc dla Mostaru z ramienia Światowego Związku Uciekinierów UNHCR. Uważa się go dziś za weterana mostarskiego, ponieważ podczas całej drugiej wojny wytrwał pod Mostarem i próbował stale dostarczać pomoc do oblężonej wschodniej części. "Mostar jest gorszy od Sarajewa", powiedział Hulme jesienią 1993 roku. W Sarajewie można było dostarczyć zaopatrzenie z powietrza i drogami lądowymi, i są tam takie zakątki, w których można się ukryć przed granatami. We wschodnim Mostarze tego nie ma.
Z wielkim trudem udawało się Hulmeowi i jego ludziom w tym czasie docierać z konwojami z pomocą do wschodniego Mostaru. Przez niektórych Chorwatów on i jego ludzie byli ostro krytykowani: "Przedłużacie tylko wojnę!" Dostawy nie wystarczały, aby zaopatrzyć ludzi we wschodniej części, którzy codziennie wystawieni byli na burze granatów i ostrzały snajperskie. Na początku zimy 1993 roku nadeszły pierwsze meldunki o zmarłych z powodu głodu Muzułmanach ze wschodniego Mostaru. Jerrie Hulme każe sobie przedstawić świadectwa zgonu w okupowanym wschodnim Mostarze. "Proszę spojrzeć tutaj: chłopiec, zmarły wskutek niedożywienia, tu stary mężczyzna, tu znowu małe dziecko. To wydaje mi się bardzo wiarygodne. Sytuacja jest naprawdę bardzo dramatyczna. Szczególnie na peryferiach miast nie można ludzi zaopatrzyć w żywność".
Linia frontu między Chorwatami a Muzułmanami przebiega niewiele ponad kilkaset metrów na zachód od Neretvy.To nie rzeka dzieli tu miasto, to Muzułmanie utrzymują na zachodzie mały przyczółek mostowy. Tu mają miejsce ostre pojedynki z Chorwatami; oni także celują - choć niewątpliwie gorzej uzbrojeni - w kierunku dzielnic mieszkalnych zachodniej części miasta. Jednak tam zagrożenie jest o wiele mniejsze; na głównej ulicy, zaledwie parę kroków od linii frontu, młodzi żołnierze siedzą w kawiarniach, w niektórych butikach za zachodnioniemieckie marki można kupić modne rzeczy pochodzące z Włoch, elegancko ubrane młode kobiety przechadzają się po ulicach. Fryzury perfekcyjne, makijaż światowy - jakby kobiety starały się swoim wyglądem przyspieszyć powrót do normalności.
We wschodniej części ludzie żyją w piwnicach; kto odważy się wyjść na zewnątrz biegnie, aby nie zostać trafionym przez snajperów. Stary Most jest w obecnej chwili ostatnim stałym połączeniem między brzegami rzeki. Jest wprawdzie uszkodzony wybuchami granatów i został wsparty balami, metalowymi prętami i deskami, a stare opony mają chronić go przed granatami. Chorwaci odcięli Muzułmanom prąd i wodę, jedyna droga do studni prowadzi od wschodniego brzegu przez Stary Most wąską ścieżką, utrzymywaną przez Muzułmanów, na stronę zachodnią.W krzyżowym ogniu chorwackich snajperów Muzułmanie muszą prawie codziennie przedostawać się na drugą stronę; i stale giną ludzie udający się po wodę.
Safa także często musi przechodzić przez most; gdy dziś - w czasie zawieszenia broni - idzie prowizorycznym wiszącym mostem, który został zbudowany po zniszczeniu, przyspiesza bezwiednie kroku, pod koniec biegnie już, choć nie ma już niebezpieczeństwa. Inni Mostarianie w ogóle nie mają odwagi przejść na drugą stronę. Można zobaczyć stare kobiety, które minutami patrzą bezgłośnie i bez ruchu na drugi brzeg, a potem nagle odwracają się. To nie ten chwiejący się wiszący most odstrasza je od przejścia na drugą stronę, lecz wspomnienia.
9 listopada 1993 roku pada wreszcie Stary Most jako ofiara chorwackich strzałów. "Bardzo dobrze pamiętam ten dzień", mówi Safa. "Obserwowałem, gdy nagle konstrukcja zachwiała się". Nie tylko Muzułmanie są oburzeni, lecz także wielu Chorwatów. "To nie mógł być Mostarianiec. Ten strzelec musiał być obcy", słychać było w zachodnim Mostarze po tym wydarzeniu. W Zagrzebiu, w dzienniku zbliżony do kół rządzących "Vjesnik" napisano: "Sprawcy są wśród nas." W Chorwacji rozwija się dyskusja o własnej roli w konflikcie bośniackim, międzynarodowa krytyka staje się głośna: Czy Chorwaci, którzy jeszcze w czasie wojny uważani byli za ofiary we własnej republice, stracili w Bośni swą niewinność?
W Zagrzebiu wzrasta w tym czasie gotowość do porozumienia z Muzułmanami. Po części dlatego, że wojna przybrała inny wymiar. W innych częściach Bośni i Hercegowiny, szczególnie w środkowej Bośni, coraz więcej chorwackich cywili pada ofiarą muzułmańskiego przepędzenia. Międzynarodowi pośrednicy starają się łagodzić nieporozumienia i grożą, jak się później okaże, Chorwatom sankcjami. Po wielu podejściach 18 marca 1994 roku zostaje wreszcie podpisany Układ Waszyngtoński pomiędzy Chorwatami i Muzułmanami. Przewiduje on utworzenie federacji obu stron, która miałaby się następnie przekształcić w konfederację (luźny związek państw) wraz z Chorwacją. Obu stronom zapewniono silną pomoc w odbudowie.
Dla Mostaru rozważa sie ponownie propozycję, która pojawiła sie w pierwszym planie pokojowym mediatorów Cyrusa Vancea i Dawida Owena, i która w obecnej chwili bardzo mocno jest popierana przez stronę niemiecką: Miasto ma zostać na dwa lata oddanę pod zarząd Unii Europejskiej, i w trakcie tego czasu powinno dojść do jego zespolenia. Jeszcze jesienią, jak ujawniono to obecnie, walczące partie zwróciły się do Unii Europejskiej z odpowiednim wnioskiem. Na prośbę obu walczących partii prowadzi się poszukiwania niemieckiego administratora : Rząd federalny proponuje w połowie marca byłego burmistrza Bremy Hansa Koschnicka. Ten socjaldemokratyczny poseł do Bundestagu cieszy się opinią człowieka, który posiada zdolności organizacyjne i mediacyjne do prowadzenia dużego miasta, również i w sytuacji, gdy różne grupy zawzięcie się zwalczają. Koschnick cieszy się także światowym uznaniem jako wiceprzewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu i zna sytuację w byłej Jugosławii, a także - jak się mówi w Bonn - jest osobą, która nie przysparza sobie wrogów.
28 marca w greckim Ioannina ministrowie spraw zagranicznych Unii Europejskiej doszli do porozumienia co do Koschnicka.W połowie maja nowy administrator miał objąć swój urząd, jednakże data jego przyjazdu stale się przesuwał, przede wszystkim z tego powodu, że partie konfliktu nie wierzą w trwały pokój, i nie mogą porozumieć się w sprawie demilitaryzacji miasta. Dopiero 10 czerwca zostaje podpisane porozumienie o administracji - memorandum of understanding, jak dzisiaj nazywa się je wszędzie. Dokument ten nadaje administratorowi szerokie uprawnienia, zawarte w dwudziestu dwóch paragrafach, przy czym zaznacza się, że przede wszystkiem powinien on brać pod uwagę życzenia miejscowych partii oraz ludności. Memorandum zobowiązuje administrację do stworzenia właściwej atmosfery, ażeby miasto w krótkim czasie mogło być rządzone przez jednolitą, samodzielną, wielonarodową władzę. Ma ona przygotować wolne wybory, które powinny się odbyć jeszcze przed zakończeniem jej kadencji, pomagać uciekinierom w powrocie do domów, i ustanowić porządek publiczny. Pod tym pojęciem rozumie się stworzenie wspólnej, jednolitej policji dla obu części miasta, której skład miałaby odzwierciedlać skład ludności.
Po kilkakrotnym pobycie w Mostarze, w celu odbycia rozmów wstępnych, Koschnick obejmuje swój urząd 23 czerwca. W mieście, od czasu zawieszenia broni wiosną, panuje spokój. Jest to jednak spokój, któremu obie strony nie dowierzają. Nadal żołnierze ze wschodu i zachodu szpiegują się wzajemnie, nieraz odbezpieczają broń i strzelają do cywili. W dalszym ciągu Muzułmanie są przepędzani z części zachodniej przez umundurowane bandy. Ale Chorwaci dopuszczają transporty pomocy do części wschodniej i zezwalają na mały ruch graniczny. Początkowo w pasie zawieszenia broni zostaje rozbity jeden namiot, w którym mogą się choć na krótką chwilę spotykać rodziny i przyjaciele rozdzieleni przez wojnę. Wkrótce potem władze chorwackie zezwalają na codzienne wizyty w części zachodniej niewielkiej ilości kobiet, starych mężczyzn i dzieci.
Dwa dni przed przyjazdem Koschnicka we wschodniej części miasta, przy Starym Moście, wśród ruin, zostały otwarte dwie kawiarnie, najpierw "Lokomotywa", a następnie "Rock-Cafe". Właściciele znaleźli w piwnicach niebieską i żółtą farbę i pomalowali budynki. W ten sposób wśród szarzyzny domów, z których po strzelaninie odpadł tynk, pojawiły się dwie rzucające się w oczy kolorowe plamy. W "Rock-Cafe", skąd dochodzi grzmiąca muzyka rockowa, pracuje Roko. "Przed wojną skakałem z mostu", opowiada młody mężczyzna. Ponieważ przynosi to dochód w markach niemieckich, a bez nich nie da się żyć we wschodnim Mostarze, Roko w ostatnim czasie znowu parokrotnie skakał. Wszedł na chwiejny wiszący most i skoczył do Neretvy na znak dany przez kamerzystę. Zagraniczni korespondenci wojenni płacili mu za to nawet do stu marek. " Ale to nie było tak jak dawniej", mówi. "Nie mam już ochoty. Nie ma już Starego Mostu, nie ma więc już tych samych skoczków".
Poza kawiarniami otworzyło kramiki paru handlarzy i niektóre sklepiki z pamiątkami; jakiś mężczyzna powiesił na ścianie swego sklepu pocztówki sprzed wojny, naprzeciwko handlarz próbuje przechodzącym dziennikarzom sprzedawać stare miedziane młynki do kawy. Większym popytem cieszą się pociski, które znalazł wśród ruin i oczyścił, nazywa je "Pamiątki od Miloševica i Tudjmana", prezydentów Serbii i Chorwacji. Do swego sklepu wrócił także artysta Ramiz Pandur. Wybite okna zastąpił folią, dwaj zaprzyjaźnieni rzemieślnicy zreperowali skośny dach. Ramiz Pandur zabrał do domu swe drogocenne malowane serwisy do kawy i delikatną biżuterię, gdy wojna nad Neretvą zaczęła przybierać na sile. Teraz wszystko znowu leży w witrynach, obok kasy piętrzą się prospekty z czasów przedwojennych, które mówią o tym, że Pandur jest laureatem wielu nagród, a jego prace wystawiane były w wielu miastach Europy.
Po drugiej stronie mostu tylko Safa otworzył swój kramik. Jego dawni sąsiedzi zginęli albo umarli. Po tej stronie spośród ludzi mieszkających tu lub handlujących trzynastu zmarło. Safa siedzi boso wśród swoich antyków, ubrany w niebieskie pluszowe spodnie i czerwony fez. Sobota, dzień przyjazdu Koschnicka do Mostaru, jest jednym z najgorętszych dni tego lata. Niewiele osób przygląda się wkroczeniu ministra do Hotelu Ero, przyszłej siedziby Urzędu, który jest dostępny początkowo tylko od strony chorwackiej. Po tej stronie panuje duża nieufność. "Czy moglibyśmy zachować przynajmniej nasze proce?", pyta chorwacki tygodnik w artykule pod tytułem "Big brother is watching you", zamieszczonym z okazji przyjazdu Koschnicka.
Większość chorwackich widzów zgromadzonych przy hotelu Ero sprawia wrażenie jakby przybyła tutaj, by zobaczyć chorwackiego prezydenta Franjo Tudjmana i wyrazić swój aplauz. Przybywają Prezydent Bośni Alija Izetbegovic, Minister Spraw Zagranicznych RFN - Klaus Kinkel, i wreszcie Hans Koschnick. Po krótkim przemówieniu w foyer hotelu politycy udają się na krótką przejażdżkę po mieście. Najpierw zwiedzają zniszczoną katedrę. Potem droga wiedzie do Starego Mostu.
Gdy prezydent chorwacki Tudjman jako jeden z ostatnich wchodzi na chyboczący się wiszący most, rozlegają się głosy protestu i gwizdy wśród osób kąpiących się w Neretvie. Niektórzy krzyczą: "Morderca, morderca", na tego, którego uważają za odpowiedzialnego za wielomiesięczne oblężenie swojej części miasta. Tudjman wzdraga się. Koschnick odwraca się do niego, czeka, a potem idą dalej razem do wschodniego Mostaru.
Przełożyła Hanna Tomala
Krasnogruda nr 6, Sejny 1997, Pogranicze.