Nosząc w sobie świadomość tego typu sekretnej, jeszcze nie publicznej, czy też już publicznej misji, taki Pan X staje się człowiekiem czynu, trybunem ludowym, pozorem indywidualności. Więc gdy już go sobie określimy, wyodrębnimy z szarego tłumu, i z pseudomasońskiej loży, gdzie sam sobie wyznaczył lub jemu wyznaczono miejsce, oto będziemy mieli przed sobą indywidualistę bez indywidualności, nacjonalistę, krewniaka Julka. O tym Julku pisał Sartre, że zakała rodziny, że człowiek, którego jedyną cechą jest to, że potrafi zblednąć na najmniejsze wspomnienie słowa "angielski". Ta bladość lic, to drżenie, ta "tajemnicza właściwość" - blednięcie na samo wspomnienie słowa "angielski" - czynią zeń członka społeczeństwa, czynią go ważnym, dają mu istnienie: nie zająknij się o angielskiej herbacie w jego towarzystwie - inni zaraz zaczną mrugać, ukradkiem dawać znaki, kopać pod stołem, bo Julek jest na słowo "angielski" bardzo wrażliwy (kocha za to własne "francuskie" stadko), jednym słowem, Julek to indywidualność, którą staje się dzięki angielskiej herbacie. Tę charakterystykę, pasującą do wszystkich nacjonalistów, można z łatwością sprowadzić do prostego opisu: nacjonalista jest, z reguły, bezwartościowy zarówno jako składnik zbiorowości, jak i jako jednostka. Poza sprawą, której się poświęcił, jest niczym.
Zaniedbuje własną rodzinę, pracę (zwykle jest to praca biurowa), twórczość (jeśli jest pisarzem), swoje społeczne obowiązki, bo przecież są one wszystkie mało ważne w porównaniu z jego mesjanistycznym dziełem. Nie mówiąc już o tym, że jest także z wyboru ascetą, potencjalnym bojownikiem czekającym na swój czas. Parafrazując słowa Sartra o antysemityzmie można rzecz, że nacjonalizm to dotyczący całego zakresu spraw wolny wybór, całościowe podejście nie tylko do innych narodów, ale i generalnie do ludzi, do historii i społeczeństwa; nacjonalizm staje się od samego początku pasją i światopoglądem. Nacjonalista jest ignorantem z definicji. Nacjonalizm to pochód po najmniejszej linii oporu, wygodne życie. Żyje się nacjonaliście beztrosko, on wie lub myśli, że wie, jakie są jego przymioty, jego znaczy narodowe, jego znaczy - i etyczne, i polityczne - przymioty narodu, do którego się zalicza; nacjonalista nie interesuje się innymi, dla innych nie ma miejsca w kręgu jego spraw, piekło to inni (inne narody, inne plemię). Nawet nie warto ich poznawać. Nacjonalista widzi innych przez pryzmat samego siebie - jako nacjonalistów. Wygodna postawa - jak ustaliliśmy wcześniej. Strach i zazdrość. Typ poświęcenia i zaangażowania nie wymagający żadnego wysiłku. W nacjonalistycznym myśleniu nie tylko: piekło to inni, ale też: wszystko co nie moje (serbskie, chorwackie, francuskie...) jest mi obce.
Nacjonalizm to ideologia banału. Jako taki nacjonalizm jest ideologią totalitarną. Ponadto nacjonalizm jest - nie tylko w sensie etymologicznym - ostatnią pozostałością ideologiczną i demagogiczną adresowaną wprost do ludu. Najlepiej wiedzą o tym pisarze. Z tego względu każdy z nich, który ogłasza, że pisze "o ludzie i dla ludu", który mówi, że swój jednostkowy głos składa na ołtarzu wyższych narodowych interesów, powinien znaleźć się w kręgu podejrzanych o nacjonalizm. Nacjonalizm to także kicz: w swoich serbsko-chorwackich przejawach przyjmuje formę komicznych kłótni o narodowe pochodzenie PIERNIKOWYCH SERC*.
Regułą jest, że nacjonalista nie włada żadnym obcym językiem, nie zna też żadnych dialektów własnego, nie zapoznał się też nigdy bliżej z żadną inną kulturą (w ogóle go takie nie interesują). Ale w tym względzie to jeszcze nie wszystko. Jeśli już zna jakieś obce języki - co oznacza, że jako intelektualista ma jakieś pojęcie o kulturowym dziedzictwie innych narodów, większych czy mniejszych - to służą mu one jedynie do snucia porównań, ku potępieniu tych innych narodów, rzecz jasna. Kicz i folklor - folklorystyczny kicz jeśli wola, to nic innego, jak zakamuflowany nacjonalizm, żyzny grunt dla nacjonalistycznej ideologii. Rozkwit badań nad folklorem, zarówno na obszarze kraju, jak i w skali całego świata, zawdzięczamy nacjonalizmowi a nie antropologii. Forsowanie słynnego couleur locale, chyba że artystycznie uzasadnione (gdy służy artystycznej prawdzie), również jest przejawem utajonego nacjonalizmu.
Nacjonalizm jest więc, po pierwsze, negacją; nacjonalizm to mroczna kategoria duchowa, gdyż wyrasta z negacji i żywi się nią. My, to nie oni. My jesteśmy po stronie dobra, oni - zła. Nasze cechy: narodowe, nacjonalistyczne nie odgrywają większej roli, chyba że w zestawieniu z ich nacjonalizmem: my, owszem, jesteśmy nacjonalistami, ale oni jeszcze bardziej; my podrzynamy gardła (gdy musimy), ale oni też, nawet więcej; my może pijacy, ale oni to dosłownie alkoholicy; nasza historia jest poprawna w porównaniu z ich historią; nasz język w porównaniu z ich językiem - niezaśmiecony.
Nacjonalizm żyje relatywizmem. Bezwzględne wartości - estetyczne, etyczne itd. - istnieją jedynie względnie. I to - zasadniczo - właśnie w tym sensie nacjonalizm jest reakcyjny. Wszystko, co ma jakiekolwiek znaczenie, to być lepszym niż własny czy przyrodni brat, reszta jest nieistotna. Skakać może nie za wysoko, ale byle wyżej niż oni; inni się wcale nie liczą. Tak właśnie zdefiniowaliśmy strach. Inni mają prawo nas dogonić, przegonić nawet; to dla nas nieistotne. Cele stawiane przez nacjonalizm są zawsze w zasięgu ręki. W zasięgu ręki, bo skromne, skromne, bo skąpe. Nie idzie się skakać czy pchać kulą po to, by pokonać siebie, ale jedynie po to, by pokonać tych, o których chodzi, tak podobnych, a tak różnych, z których to przyczyny stanęło się do zawodów. Nacjonalista, jak już wcześniej mówiliśmy, nie boi się nikogo oprócz własnego brata. Brat wywołuje w nim grozę egzystencjalną, patologiczną; jako że zwycięstwo wroga obranego oznacza klęskę totalną, zagładę własnego jestestwa. Będąc próżniakiem bez własnej odrębności nacjonalista nie mierzy wysoko. Zwycięstwo nad wrogiem obranym, nad nimi, jest zwycięstwem totalnym. Oto zwycięstwo, zwycięstwo zawsze pewne i nigdy ostateczna porażka.
Nacjonalista nie boi się nikogo, "nikogo prócz Boga", ale jego Bóg skrojony jest na jego miarę, to jego sobowtór siedzący przy następnym stoliku, jego własny twór, uświadomiony i ułożony członek rodziny i narodu - blady krewniak Kubuś. Być nacjonalistą znaczy więc - być jednostką bez żadnych zobowiązań. To znaczy być "tchórzem, co się do tchórzostwa nie przyznaje, mordercą tłumiącym swe zbrodnicze skłonności i pozbawionym możliwości dania im upustu, który ponadto nie odważy się nikogo zabić, chyba że czyjąś kukłę - na niby, lub naprawdę - rękoma anonimowego tłumu; znaczy to też - być malkontentem, który z obawy o skutki rebelii, nigdy się na nią nie poważy" - to przecież antysemita Sartra jak żywy.
Skąd - można spytać - to tchórzostwo, ta postawa, ten wybuch nacjonalizmu w naszych czasach, w naszej epoce? Naciskana zewsząd ideologicznie, na poboczu społecznych przemian, zgnieciona i nieprzytomna w uścisku przeciwstawnych ideologii, zbyt słaba na indywidualny bunt, którego się jej odmawia - jednostka, odnajduje się w matni, w próżni; mimo że stanowi istotę społeczną, w życiu społeczeństwa nie bierze udziału; mimo że jest indywidualistyczna, w imię ideologii pozbawiono ją indywidualizmu; cóż zatem pozostaje prócz prób znalezienia swego społecznego jestestwa gdziekolwiek indziej? Nacjonalista to sfrustrowana jednostka, nacjonalizm to (grupowy) pełen frustracji wybuch tego typu indywidualizmu, będący od początku ideologią i jednocześnie jej zaprzeczeniem...
Przełożył Tomasz Wyszkowski
Powyższy krótki tekst O nacjonalizmie ukazał się w 1973 roku i szybko wzbudził wiele kontrowersji. Kiš, zadowolony ze skandalu jaki wywołała jego publikacja, nazwał ją "niepoprawną".
* Ciastka w kształcie serc, ludzi lub rzeczy, pokryte kolorową cukrową polewą, i sprzedawane przez piekarzy z Vojvodiny, Serbii i innych rejonów byłej Jugosławii - przyp. red.
Krasnogruda nr 6, Sejny 1997, Pogranicze.