Krasnogruda nr 13. VYTAUTAS TOLEIKIS: Wilno z bliska i z daleka. Przeł. Witold Boćwiński.

Krasnogruda nr 13. VYTAUTAS TOLEIKIS: Wilno z bliska i z daleka. Przeł. Witold Boćwiński.

Vytautas Toleikis 

Wilno z bliska i z daleka 

"Wilno posiada bardzo silną osobowość. Wchodząc na plac Katedralny po długiej nieobecności, czujesz się jak w domu. Genius loci - tak mawiali starożytni Rzymianie, tak mówią dziś prawie wszyscy, nie zawsze do końca rozumiejąc sens tych słów. Chociaż od dawien dawna Wilno zamieszkiwały różne narodowości, duch Wilna jest bardzo litewski. Jego piękno, szczególne przyciąganie, dobrze opisał w XIX wieku fotograf Jan Bułhak. To cud, że Wilno swoją duszę zachowało do dzisiaj, chociaż spacerując po nim widać, jak miasto niknie w oczach"1.

Podobnego uczucia doświadczyłem na placu Katedralnym, gdy przyjechałem do Wilna po raz pierwszy. Był 31 marca 1978 roku, ostatni dzień uczniowskich ferii wiosennych. Zapamiętałem zamek Giedymina, kościoły św. Piotra i Pawła, św. Anny, osiedle Lazdynai wyróżnione nagrodą Lenina, z nowoczesną rzeźbą Rytas i grupowy zakup łotewskiej kawy rozpuszczalnej. Oczywiście, wycieczce towarzyszyły opowieści o śnie litewskiego księcia Giedymina, budowniczego Wilna; o Napoleonie, który marzył o przeniesieniu na dłoni do Paryża kościoła św. Anny. Ciekawe, czy przewodnicy wycieczek to samo i dziś opowiadają turystom z całego świata? Czy dodają, że oprócz kościoła św. Anny Napoleon chciał też zagarnąć Wielką Synagogę wileńską? 

Cytowany przeze mnie Ramonas tak jak i ja jest Żmudzinem, urodzonym we wsi Kurmiai, niedaleko Švekšnos, w odległości spaceru od dworu Broel-Platerów, i pochodzi z tej samej parafii co mój ojciec. Żmudzini w Wilnie są naprawdę widoczni. Począwszy od najbardziej aktywnego, propagującego kulturę etniczną, Stowarzyszenia Żmudzinów (między innymi aktywnie współpracującego ze Stowarzyszeniem Kaszubów w Polsce), a kończąc na sławnym merze Wilna - Rolandasie Paksasie. 

Moja ojcowizna - wieś Burvai - znajduje się po drugiej stronie Švekšnos, w byłym okręgu kłajpedzkim. Tak jak większość Litwinów i Rosjan jestem więc w Wilnie przybyszem, choć mieszkającym tu już prawie dwadzieścia lat. Czy powinienem z tego powodu czuć się niezręcznie? W czasach powojennych z pewnością tak myśleli o Litwinach przybyłych do Wilna wileńscy repatrianci gdzieś w Gdańsku lub we Wrocławiu, tak samo jak w czasach sowieckich Litwini myśleli o kolonistach mówiących po rosyjsku. W czasach sowieckich, nam, ludziom mieszkającym na peryferiach, przedstawiano Wilno jako stolicę Litwy sowieckiej, z rozwijającą się tam kulturą litewską. Bardzo zdziwiłem się, kiedy przybyłem do Wilna z zamiarem studiowania języka litewskiego, słysząc na ulicach, w sklepach, w trolejbusach - prawie wszędzie - język rosyjski. Po miesiącu rozpoznawałem język polski, a przy pomniku Czerniachowskiego (były plac Elizy Orzeszkowej) - język jidysz. Zdziwienie było jeszcze większe, gdy na wykładach z literatury litewskiej przełomu XIX i XX wieku, prowadzonych przez panią docent Vaitiekuniene., dowiedzieliśmy się, że w 1916 roku Litwinów w Wilnie było tylko 2 procent. Czesław Miłosz w okresie międzywojennym Litwinów prawie nie dostrzegał. Ciekawy paradoks: chociaż w okresie sowieckim, na peryferiach, a szczególnie w Kownie, które straciło status tymczasowej stolicy, uwielbiano rozprawiać o Wilnie jako mieście pełnym Ruskich lub Polaczków, my wszyscy marzyliśmy o pozostaniu w Wilnie po ukończeniu studiów. I wcale nie dlatego, że to miasto stołeczne, a dlatego, że to Wilno właśnie. Podczas studiów w Wilnie "nie zapuszczał korzeni" tylko co drugi z nas. 

Skąd się bierze mój osobisty, bardzo ciepły stosunek do tego miasta? Z pewnością nie z przyswojonych w szkole mitów, lecz z niewielkich, bardzo osobistych odkryć. Nie potrafię zrozumieć inteligencji demonizującej ówczesne sowieckie Wilno. Dla mnie miasto tamtego czasu, to przede wszystkim ludzie, dopiero potem - krajobraz, jeszcze później - budynki. Swoją uwagę koncentrowaliśmy nie na hasłach sowieckich... W okresie sowieckim nigdzie na Litwie nie można było spotkać tylu ciekawych ludzi, co w Wilnie. Nie mogę oprzeć się pokusie by krótko opowiedzieć o kilku z nich 

Przede wszystkim pani Ewa. Chodziła ubrana w nie wiadomo ile swetrów, nosiła nylonowy płaszcz w odcieniu brązu (słowo deszczowiec tutaj szczególnie nie pasuje) oraz mnóstwo toreb i torebek... Była bezdomna. Często za bilet wartości 10 kopiejek ucinała sobie drzemkę w kinie "Kronika" (kościół reformatów). Znała na pamięć wszystkie knajpy i "zabiegałki" Wilna: od której były otwarte i kiedy je zamykano, ile tam kosztuje herbata, kawa, bułeczki, parówki, ser. Potrafiła bardzo sprytnie świsnąć cukier zagapionym klientom kawiarenek i wepchnąć do swojej bezzębnej buzi. Mówiła typową gwarą wileńskich Polaków. Byłem z nią trochę zaprzyjaźniony i bardzo z tej przyjaźni dumny. Pewnego razu opowiedziała mi, jak w czasach Józefa Piłsudskiego służyła u bogatej pani, jacy wspaniali byli wtedy kawalerowie, szczególnie oficerowie, jakie rękawiczki nosiły panienki. I jak ten złoty wiek gdzieś przepadł. 

A Liutaurowie! Mówili o nich: "wielki" i "mały". Obaj z gatunku dysydentów, obaj wychowywani przez KGB w wileńskich domach wariatów. "Wielki" był przysięgłym wyznawcą prawosławia: matka była Rosjanką, ojciec Litwinem, sowieckim funkcjonariuszem. Ożenił się z poznaną gdzieś w Moskwie Belgijką i wyjechał na Zachód. Podobały nam się bardzo ploteczki krążące po Wilnie, iż w celu zawarcia związku małżeńskiego udał się wraz z ukochaną do Grecji. W wileńskich kawiarniach próbował wychowywać pankową "młodzież sowiecką". Brał jakiś artykuł z zachodniej prasy i w kawiarni "Žibutes", możliwie najgłośniej, rozprawiał z młodzieżą: "No czto oni dziełajut w Afganistanie!" 

A "mały" Liutauras był żarliwym katolikiem, ewangelistą młodzieży. Bez przerwy palił tanie papierosy "Prima", od których poczerniał mu palec wskazujący. Siadał w kawiarni "Vaiva" jak grzybek, niespodziewanie odwracał się w stronę jakiegoś nieopierzonego studenta i delikatnym głosem pytał: "O czym myślisz?" Ten z kolei, rozumiejąc znaczenie chwili, odpowiadał znacząco, z podniesionymi brwiami, powoli, bardzo powoli: "O wolności". 

Pamiętam też szczególne miejsca: podwórze Marii przy byłym zakonie dominikańskim; kościół św. Mikołaja z popiersiem Witolda Wielkiego, powstałym w 1930 roku z inicjatywy pewnego nielicznego towarzystwa litewskiego w pięćsetną rocznicę śmierci najważniejszego przedwojennego bohatera litewskiego (zapomniałbym wspomnieć, iż jego autor, rzeźbiarz Rapolas Jakimavičius, językami rosyjskim i polskim posługiwał się znacznie lepiej niż litewskim); cerkiew św. Ducha i jedyny w tym czasie legalnie funkcjonujący zakon prawosławny ze świętymi litewskiego pochodzenia: Antoniuszem, Eustachiuszem i Joanem. Wspomnienie-pamiątka z czasów księcia Olgierda. A jeszcze rosyjski cmentarz z grobami Basanavičiausa i Čiurlionisa, z sercem Józefa Piłsudskiego. Św. Kazimierz, "zesłany" do kościoła św. Piotra i Pawła w kręgu moich przyjaciół nie był bynajmniej aż tak popularny. Lecz o tych miejscach wiedzieć należało. I ten kto chciał - wiedział. 

Niestety, pani Ewa zaginęła 10 lat temu, Liutauras "wielki" na Litwę nie przyjeżdża, a Liutauras "mały" już dawno ściął swoje przetłuszczone włosy. Lecz ciągnie się jeszcze opowieść wileńska... 

Tak, Wilno się zmieniło. Symbolem nowego Wilna mógłby być wzniesiony obok katedry za społeczne pieniądze pomnik budowniczego miasta, księcia Giedymina. Jego autor, Vytautas Kašuba z Ameryki, jest Litwinem. Można by rzec, że to podwójne przywrócenie prawdy. Mi jednak osobiście znacznie bliższy jest nowo odrestaurowany plac Katedralny. I nie obchodzi mnie, że marmur pochodzi z Chin, bo wieczorami plac świeci jakoś szczególnie. Chyba dobrze się stało, że kuria biskupia nie zezwoliła na handel na placu Katedralnym, na kioski i kawiarenki. Sprzedaż turystycznego kiczu, jak to ma miejsce na przykład wokół słynnej katedry strasburskiej, zupełnie mnie nie ekscytuje. I najważniejsze, że to miejsce lubi też młodzież. Podobnie jak w czasach sowieckich zegar na Wieży Giedymina pozostaje najpopularniejszym miejscem spotkań. 

Być może bardziej wymownym symbolem zmieniającego się Wilna jest jednak inny budynek: supernowoczesne centrum handlowe za wiele milionów litów, które powstaje na ulicy Jagiełły, w miejscu Rosyjskiego Teatru Dramatycznego, zbudowanego w okresie stalinowskim i rozebranego 10 lat temu. Mówi się o dwupiętrowych podziemnych garażach, lśniących oknach i o mężczyznach w krawatach, którzy będą tam wkrótce pracowali. Wygląda na to, że Rosyjski Teatr Dramatyczny, kierowany przez cieszącego się światową sławą jazzmana Władimira Tarasowa, na zawsze pozostanie na miejscu przedwojennego teatru polskiego na Wielkiej Pohulance. Sympatyczny jest kierownik tego teatru, udzielający wywiadu państwowej telewizji na remontowanym dachu teatru. Po przeciwnej stronie ulicy mieści się dom, w którym mieszkał Romain Gary, znany francuski pisarz pochodzenia żydowskiego, czyli swój. Fakt ten upamiętnia 
specjalna tablica, niedawno ukazał się też nowy przekład jego powieści Aušros pažadas (Obietnica poranka). Nigdy nie czytałem lepszej literatury poświęconej matce. Znaczące jest też to, że w tym samym domu obecnie mieszka Irena Veisaite., wspaniała kobieta, przewodnicząca zarządu Fundacji Otwartej Litwy (która przez dziesięć lat swojej działalności odegrał ważną rolę, tworząc na Litwie otwarte społeczeństwo obywatelskie), była więźniarka kowieńskiego getta. Niżej należy skręcić nieco w prawo - byłe Gimnazjum im. Zygmunta Augusta, jedyne na Litwie, w którym uczyło się aż dwóch laureatów Nagrody Nobla: mikrobiolog Andriej Szalej i pisarz Czesław Miłosz. Schodząc jeszcze niżej, zupełnie przy drodze, po której rankami chadzał mały Czesio, stoi dom, w którym mieszkali klasycy literatury litewskiej: Vincas Kre.ve., Balys Sruoga, Vincas Mykolaitis-Putinas. Można by rzec - dom rekordzista. 

Czasami mówi się, że Wilno jest mechanicznie lituanizowane: na Prospekcie Giedymina pojawia się coraz więcej tablic dedykowanych litewskim członkom powojennego ruchu oporu, niedaleko siedziby prezydenta (pałacu gubernatorów) pojawiła się figura litewskiego wodza partyzantów, generała Zˇemaitisa. Najbardziej niespodziewanym, kuriozalnym przypadkiem nacjonalizmu jest "litewskie" otoczenie katedry. Jeszcze bardziej wzniośle stoją teraz na niej trzy olbrzymie odbudowane rzeźby świętych: św. Heleny (pośrodku), św. Stanisława i św. Kazimierza (po bokach), zniszczone przez czołgi w okresie stalinowskim. Rozszyfrowuję polityczny kod: orędownicy Rosji, Polski i Litwy. Jeden z oponentów, w telewizyjnym programie na żywo, protestował przeciwko tej mechanicznej rekonstrukcji, jednak nikt go nie słuchał. Wszyscy wyczekiwali na rzeźby Stanisława Kuzmy. Gdy już stanęły, imię oponenta poszło w niepamięć. Ja też zapomniałem. Zdarza się, że piórem urzędnika kieruje opatrzność. Któż może zwracać uwagę na te lituanizacje, polonizacje czy rusyfikacje? Wiele rzeczy dzieje się naturalnie, bez złej woli. W kościołach Gdańska i Wrocławia, po dokładnym odczytaniu tekstów na tablicach pamiątkowych - nazw oddziałów, nazwisk partyzantów Armii Krajowej na Wileńszczyźnie - poczułem do nich szacunek. Dobra tradycja... Na Litwie, tylko w kościołach ewangelickich okręgu kłajpedzkiego odnajdziemy nazwiska ofiar i nazwy wsi, z których pochodzili ci, którzy zginęli za cesarza w pierwszej wojnie światowej. Zupełnie niedawno litewskie wzmianki o ofiarach prześladowań odnalazłem w Wilnie, lecz nie w katedrze, a na ścianie byłego pałacu KGB (wcześniej siedziby gestapo i carskiej ochranki). 

Zarówno już istniejące, jak i planowane tablice pamiątkowe przypominają o istnieniu nie tylko Litwinów, lecz także Polaków, Białorusinów i Żydów! Najnowsze i najbardziej nieoczekiwane są te białoruskie. Drobiazgowy turysta może skręcić kark, chcąc odczytać wszystkie napisy. Czyż nie pobudza naszego wileńskiego patriotyzmu tablica pamiątkowa poświęcona głównemu ideologowi syjonizmu Teodorowi Herclowi? A jedna z najnowszych, poświęcona laureatowi literackiej Nagrody Nobla - Josifowi Brodskiemu? I chodzi tu nie tylko o tablicę, ale i o fakt, że na jej odsłonięcie przybyło aż trzech noblistów: Czesław Miłosz, Wisława Szymborska, Günter Grass oraz towarzyszący im Tomas Venclova. Ich wieczory literackie przyciągnęły prawdziwe tłumy. Śmiem twierdzić, iż Wilna w ogóle nie można sobie wyobrazić bez Czesława Miłosza. Odpowiecie, no i co z tego? Przypomnicie jeszcze innych wielkich ludzi, którzy w Wilnie mieszkali i tworzyli lub tych, którzy zawitali do Wilna choćby na tydzień: Sutina, Piłsudskiego, Karsawina, Dzierżyńskiego, Kulbaka, Sutzke-vera, Dostojewskiego. Co dalej? Wiedząc, że w tej sprawie decydujące znaczenie odgrywa nie koniunktura, lecz obywatelska inicjatywa mieszkańców Wilna - na pewno ich też uwiecznimy. Może trudno w to uwierzyć, lecz mieszkańcy Wilna, sami nie zdając sobie z tego do końca sprawy, postanowili nie pisać historii od nowa. Nawet pomniki na Zielonym Moście pozostały niezburzone. Udało się je zachować, przedstawiając najbardziej nieoczekiwany argument: przy ich tworzeniu pozowali studenci litewscy. Ponadto kamienne postaci chłopów, robotników, inżynierów i żołnierzy sowieckich aż tak nie kłuje w oczy. Obecnie, każdej wiosny, 9 maja, Rosjanie kładą przy nich czerwone tulipany. 

Chciałbym jeszcze wspomnieć o żydowskim Wilnie. Dla mnie, obok kościołów katolickich, jest ono najważniejszym akcentem, cichym wspomnieniem przedwojennych Żydów i życia w getcie. Być może dlatego, że w czasach studiów lubiliśmy włóczyć się późnymi jesiennymi wieczorami po podwórzach Starego Miasta, łazić po opuszczonych lub remontowanych domach, a chociażby i po poddaszach Biblioteki Technicznej, obok kościoła św. Ignacego. Jeszcze do dziś w kilku miejscach na ulicy św. Stefana zachowały się napisy hebrajskie. A słynny Teatr Żydowski byłego getta, stojący blisko Teatru Młodzieży, w którym swą drogę ku światowej sławie rozpoczął Żmudzin Eimuntas Nekrošius? Niech się nie gniewają Litwini czy Polacy, lecz nikt nie opiewał Wilna tak jak Żydzi, a wśród nich Mojsze Kulbak i twórcy pieśni wileńskiego getta. 

Posłuchajcie tych pięknych wierszy: 

Jesteś ciemnym amuletem oprawionym w Litwę, 
Starą szarzyzną piszącą mszyście i łuszczącą się. 
Każdy kamień to księga; pergaminem każda ściana. 
Karty przewracają się, potajemnie otwierane nocą, 
Gdy na starej bóżnicy zmarznięty nosiwoda, 
Z małą zmierzwioną bródką, stoi licząc gwiazdy. 

(Mojsze Kulbak: Wilno. Przeł. Roman Pytel) 

Kulbak urodził się w Smorgoniu i też odkrył dla siebie Wilno. Dziedzictwo kultury jidysz Litwa odnajduje dla siebie dopiero teraz... W ciągu ostatnich pięciu lat na Litwie wydano więcej literatury dotyczącej historii Żydów litewskich i Holokaustu niż w ciągu ostatniego pięćdziesięciopięciolecia. 

We wstępie do litewskiego wydania cudownie ocalałych Zapisków Grigorija Szury, który zginął w wileńskim getcie, Pranas Morkus, wielki patriota Wilna, przypomina, że 23 września 1943 roku, podczas likwidacji getta, w domach pozostały świecące się żarówki: Po pokojach, klatkach schodowych, domach dzisiaj nie pozostało już nic, piwnice zasypano ziemią i pokryto asfaltem, podróż na drugą stronę kończą zarówno ofiary, jak i ich kaci, a żarówki, mówcie co chcecie, nie gasną. Świecą się. Może stąd biorą się opowieści, że restauratorzy zakonu czarnych franciszkanów słyszeli lamenty nawet w ciągu dnia. 

Niedawno odbyła się międzynarodowa konferencja poświęcona zwrotowi majątku rozgrabionego podczas żydowskiego Holokaustu. Poważnie zaczęto mówić o zachowaniu spuścizny kulturalnej Żydów na Starym Mieście w Wilnie, a nawet o jej odbudowie. 

Wydaje się, że po wprowadzeniu tematyki Holokaustu do społecznej debaty na Litwie, nadchodzi jeszcze jedna - dotycząca skomplikowanego losu bohaterskiej Armii Krajowej na ziemi wileńskiej. Możemy się po cichu cieszyć, że odsłonięcie tablicy poświęconej poległym żołnierzom Armii Krajowej, nie wywołało żadnej antypolskiej histerii. Tyle wileńskiej krwi przelano. W żadnym z miast Europy Wschodniej nie było takiego morza przelanej krwi, przemocy, niszczenia zabytków kultury, wypędzania mieszkańców i napływu kolonistów. Zło i pamięć. Wydaje się, że przychodzi zrozumienie... Podkreślali to też trzej laureaci Nagrody Nobla.

Ciekawe, jakie znaczenie będą miały dla nowego pokolenia wilnian te zachowane i odzyskane z niebytu znaki, obok chińskich restauracji, zachodnich hoteli, banków, nocnych klubów? Czy będzie zależało nam na tak trudnych do podziału, niestety należących już do przeszłej epoki, pamiątkach narodowych? Tym bardziej, że dziś te ślady przeszłości są zagłuszane przez szybko wzbogacających się mieszkańców, właścicieli ekskluzywnych samochodów, zamykających miejskie podwórka, które były świetnością sowieckiego imperium. Jeszcze dziesięć lat temu, na podstawie ubrania, makijażu nietrudno było odróżnić Litwinkę od Rosjanki; obecnie wszyscy stali się nowocześni i przez to bardziej do siebie podobni. Stworzyli specyficzny wileński styl młodzieżowy. Jeden z moich przyjaciół z Izraela, który opuścił Wilno w 1973 roku, po powrocie tutaj niedawno powiedział: Wilno bardzo się zmieniło, ludzie są gustownie ubrani, bardziej radośni, uprzejmi, jedzenie jest smaczniejsze. Oby jego słowa trafiły prosto Bogu do ucha! Lecz tutejsza młodzież jest rzeczywiście bardzo otwarta: jak nigdzie na Litwie tolerancyjna wobec inności: językowej, stylistycznej. Być może dlatego, że większość naszych gwiazd rockowych jest pochodzenia rosyjskiego, a popularnym młodzieżowym stacjom radiowym nie chce się paplać na okrągło o krzywdach historycznych? Mieszanka językowa to cecha charakterystyczna Wilna. Jadąc miejskim transportem najczęściej słyszy się M1+, Russkoje Radio i Znad Wilii. Dlaczego nikomu na Ukrainie nie przychodzi do głowy, żeby nie ograniczać transmisji radiowych w językach innych niż państwowy? Wilnianie nierzadko mówią: w Kownie aż w uszach piszczy od języka litewskiego. A może jesteśmy kosmopolitami, obojętnymi wobec każdej rasy nacjonalistów - niereformowalni...? 

Na koniec znowu chciałbym powrócić do Romain Gary’ego. Aż trudno mi uwierzyć, że opisywana przez niego historia matki i syna wydarzyła się w odległości trzech minut spaceru od mojego obecnego miejsca pracy, na ulicy Basanavičiausa 5, a więc na Wielkiej Pohulance, w byłym domu pewnego bogatego Żyda. Czy to wydarzenie będzie poruszać wyobraźnię nowego pokolenia wilnian, tak jak dziś pobudza moją? A może odnajdą oni zupełnie nowe Wilno? Gdzieś przy pomniku Anioła w dzielnicy Užupis (Zarzecze) czy przy pomniku Franka Zappy? 

Nigdzie nie czuję się tak dobrze, jak w Wilnie. No, jeszcze na ojcowiźnie - we wsi Burvai. Uczucie domu... Przecież to Jerozolima Litwy... Otóż właśnie - Ziemia Obiecana. 

Przełożył Witold Boćwiński 

Krasnogruda nr 13, Sejny 2001, Pogranicze.


1. A. Ramonas: Ile ziemi wpadło do drewniaka, Wzgórze spokoju. Wilno 1997 s. 197.