prawda, żydowski socjalistyczny Bund oraz ruch syjonistyczny miały równie wielu członków i sympatyków, jednak komunizm był ruchem znacznie od nich potężniejszym. Przyczyniło się to do inicjowanych przez polski reżim prześladowań rzeszy biednej, niepodejrzewającej niczego młodzieży, skuszonej wizją "idealnego" życia w komunistycznym raju i do przekraczania przez nich granicy. Ci, którzy to uczynili, byli natychmiast aresztowani jako "szpiedzy" i - bez rozprawy czy wyroku sądowego - odsyłani do sowieckich łagrów na przymusowe roboty. Grade w niezmiernie sugestywny sposób opisuje rozpacz rodziców tych młodych ludzi - a mianowicie garbatego krawca Velvela i Zalmana Pressa - handlarza pończochami i sfrustrowanego poety. Jednemu z małżeństw, Lejzerowi Ranowi i jego żonie Batszewie udało się jednak cudem przetrwać dziesięcioletnią gehennę sowieckiego obozu na Syberii. Dzisiaj Ranowie mieszkają w Nowym Jorku.
Lejzer Ran na bankiecie ku czci Chaima Gradego, który miał miejsce w Nowym Jorku 20 maja 1962 roku, opowiedział o makabrycznych doświadczeniach z sowieckiego łagru. Jego świadectwo uzupełniło portret tragedii opisanej w Szabatach mojej matki. Nawiązując do tytułu bardzo popularnego wiersza Gradego Kraten, Ran nazwał Związek Sowiecki "Związkiem Krat Więziennych" (w jidysz Ratenfarband - Kratenfarband).
Wilno znajdowało się pod silnym wpływem zarówno polskiej, jak i rosyjskiej kultury. W obu społecznościach: polskiej i rosyjskiej status poety równał się statusowi proroka. Każda z partii politycznych chciała mieć w swych szeregach poetę. Z tego to powodu wileńscy komuniści żydowscy usilnie zabiegali o względy Chaima Gradego - człowieka wielce popularnego i o ogromnym autorytecie literackim. Pierwszy poważny zawód spotkał ich, gdy Grade poślubił Frumme-Liebe, córkę duchownego, pochodzącą z palestyńskiej rodziny syjonistycznej. Komuniści starali się nie dopuścić do tego małżeństwa - najbardziej byli w to zaangażowani Jona (Jankiel) Gutkowicz oraz jego kolega, którego Grade opisał później w swej noweli From Beneath the Ground (Spod ziemi), nadając mu imię Bente Krasny. Bente żyje jeszcze w komunistycznej Polsce i jest jednym z ostatnich Żydów kurczowo trzymających się miotły, którą polscy komuniści wymietli żydowskich "towarzyszy".
Pochodzące z 1939 roku listy Frumme-Liebe epatują ogromnym smutkiem, który pojawił się jeszcze przed inwazjami nazistów i Sowietów. Nie ma w nich ani jednego słowa skargi, tylko smutek, wyraźnie widoczny także w wierszach Chaima Gradego pochodzących z tego okresu. Miejscowi komuniści żydowscy uknuli szereg podłych intryg, zaś Frumme-Liebe znalazła się na ich "liście". Nieprzyjemne doświadczenia, które wtedy spotkały Gradego, powracały do niego przez resztę życia. Historię tę Grade opowiedział mi szczegółowo na początku czerwca 1982 roku w jednej z dyskusji roboczych, jakie prowadziliśmy w związku z planowaną książką pod tytułem Żydowskie miasto. Miała ona traktować o Wilnie tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej.
Kiedy w 1934 roku Chaim Grade dołączył do wileńskiego świeckiego środowiska literackiego, młody poeta-komunista Kaczergiński* (w noweli Spod ziemi występował jako Czerneriński) starał się pozyskać go dla sprawy, posługując się w tym celu sloganem: Hey, haver Grade, hey, haver Grade, kum shliss zih on on der royter brigade, rol vern dayn lebn a royte ballade - Hej, towarzyszu Grade, hej, towarzyszu Grade, przyjdź i dołącz do czerwonej brygady, niech twe życie stanie się podobne do czerwonej ballady. Slogan ten zyskał taką popularność wśród młodzieży żydowskiej, że śpiewano go na ulicach Wilna. Według Lejzera Rana, stał się on inspiracją dla dziesiątek parodii, wykorzystujących łatwość zrymowania nazwiska Grade z brigade i ballade, które później ustąpiły miejsca słowom szokolade, marmelade, limoniade, olimpiade, etc. (Ran sam stworzył podobną parodię, której kopię był łaskaw mi przesłać). By położyć temu kres, Grade, w odpowiedzi Kaczergińskiemu, skomponował kilka strof, wśród których znalazła się i taka:
Myszy pożerają na twych półkach książki,
Czas pożera ciebie, niczym fala plażę,
A w ciemnych grobach wirują niby krążki
Twoje dni utracone raz na zawsze.
Grade miał wtedy tylko dwadzieścia cztery lata, lecz powyższe strofy zadziwiająco przywodzą na myśl lament Baudelaire'a dotyczący odwiecznego wroga człowieka, Czasu:
- O douleur! O douleur! Le Temps mange lavie,
Et l'obscr Ennemi qui nous ronge le coeur
Du sang que nous perdons croit et se fortifie!
Po inwazji sowieckiej na Polskę Chaim Grade i Frumme-Liebe znaleźli się w wielce niebezpiecznej sytuacji. Biura sowieckiej tajnej policji oblegane były przez ślepo oddanych lokalnych komunistów, tak Żydów jak i gojów, pragnących wydać swych antykomunistycznych sąsiadów. Nawet urzędnicy sowieccy z czasem zmęczyli się niekończącym się, ohydnym strumieniem doniesień. Wiedzieli oni o czymś, o czym miejscowi komuniści jeszcze nie mieli pojęcia: nie było sposobu odgadnąć, do czego doprowadzi raz wywołana fala aresztowań. Często zdarzało się, że donosiciel wkrótce podążał za osobą, którą wydał, a urzędnik, który to doniesienie przyjął, dołączał do nich w więzieniu lub łagrze. Tryby "sprawiedliwości" sowieckiej obracały się szybko, wydajnie i nie dyskryminowały nikogo.
Sowieci po raz pierwszy wkroczyli do Wilna we wrześniu 1939 roku, i - po uprzednim włączeniu Wilna do Litwy - chwilowo je opuścili w grudniu tego roku. Litwa, wraz z innymi krajami nadbałtyckimi, miała pozostać wolna jeszcze przez niecały rok. Litewscy komuniści żydowscy towarzyszyli swym "szefom" w podróży do "strefy" sowieckiej, znajdującej się w zajętym już przez nich Białymstoku. Chaim Grade z ulgą i radością przyjął fakt ich wyjazdu, lecz gdy powrócili po uprzedniej aneksji trzech republik nadbałtyckich, wiedział, iż pozostanie w Wilnie byłoby odebrane przez komunistów jako kolejne wykroczenie.
Jak jest to opisane w Szabatach mojej matki, okupacja sowiecka Wilna wpędziła Chaima Gradego w apokaliptyczny nastrój. Widać było, iż opłakujący modłami w kościołach i katedrach upadek swego kraju Polacy - nawet antysemici - bliżsi byli sercu Chaima Gradego niż lekkomyślni komuniści żydowscy, którzy - nieświadomi swego losu jak wielu ich towarzyszy ze Związku Sowieckiego - bratali się i świętowali z żołnierzami sowieckimi na oczach pogrążonych w żałobie Polaków. Jednak na drodze Chaima Gradego ku Polakom stanął ich antysemityzm, zaś na ścieżce prowadzącej ku rozradowanej młodzieży komunistycznej - kryminalna natura reżimu, któremu hołdowali, i który w ostatecznym rozrachunku miał ich zniszczyć. Grade nie dołączył do świętujących komunistów. Był poetą i indywidualistą, "synem proroków". Jak to sformułował Lejzer Ran w roku 1962:
Grade odziedziczył po prorokach Izajaszu, Ezechielu, Jeremiaszu i Amosie patos społeczny i żarliwy sprzeciw wobec niesprawiedliwości. Ani Marks, ani Engels, ani też żaden z marksistowskich »apostołów« nie stali się dla niego przewodnikami. Konsekwentnie występował przeciwko każdej formie represji, niesprawiedliwości i przemocy, niezależnie od tego, czy miały one swoje korzenie w lewicy, czy też prawicy.
Przez cały następny rok pod panowaniem sowietów Frumme-Liebe i Chaim Grade żyli w ciągłym zagrożeniu aresztowaniem z powodu jej "klerykalno-syjonistycznych" koneksji i jego licznych "grzechów" wobec partii. 22 czerwca 1941 roku rozpoczęła się największa tragedia jego życia - niemiecka inwazja na Rosję.
Na świeżo zajętych przez Związek Sowiecki terytoriach panowało przekonanie, że inwazja niemiecka stanowi zagrożenie głównie dla ludzi sprawnych fizycznie, którzy mogli być zmuszani do pracy. Nie miało to jednak dotyczyć starszych mężczyzn, kobiet czy dzieci. Podzielając to przekonanie, Chaim Grade i Frumme-Liebe pieszo zbiegli z miasta. Wkrótce po tym rozeszły się pogłoski o szybkim postępie armii niemieckiej. Wielu ludziom wydawało się, że większym dla nich zagrożeniem byłoby, gdyby naziści przyłapali ich na ucieczce, niż gdyby zostali znalezieni we własnym mieście. Grade nalegał, by Frumme-Liebe zawróciła do Wilna, co później uważał za najbardziej brzemienną w skutki decyzję swojego życia. Z pewnością nie był on jedynym, który tak bardzo mylił się co do intencji nazistów. Nawet osoba tak dobrze poinformowana i biegła w sprawach politycznych jak Cywia Lubetkin, jedna z przywódczyń powstania w getcie warszawskim, napisała w swym pamiętniku zatytułowanym W dniach zagłady i buntu:
W pierwszych latach wojny, gdy wciąż nie byliśmy świadomi niemieckiego planu wymordowania całego narodu żydowskiego, życie towarzyskie i kulturalne w getcie wydawało się kwitnąć....
Nieświadomość ta istniała nawet pomimo nagłośnienia poprzez transmisje radiowe planów Hitlera zawartych w Mein Kampf . Ludzie słuchali ich wielokrotnie, lecz nie mogli w nie uwierzyć.
Doktor Yehiel Szeinruch, profesor na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, zapytał kiedyś piszącego w jidysz autora, który w przeddzień wybuchu drugiej wojny światowej zbiegł z Polski do Ameryki, co spowodowało jego ucieczkę. Ten odpowiedział, że uwierzył w każde słowo führera i w to, że spełni on swe groźby.
Lecz Chaim Grade, tak jak jego przyjaciółka Cywia Lubetkin, nie uwierzyli. Nawet gdy Holokaust był już przeszłością, stojąc na ruinach getta wileńskiego, nie chciał przyjąć do wiadomości, że mogło się stać to, co się stało. Czuł, że by uwierzyć w możliwość zła, człowiek musi nosić w sobie jego zalążek. Największym problemem jego życia był fakt, że nie wiedział jak poradzić sobie ze złem, a przynajmniej z tą jego odmianą reprezentowaną przez nazistów. Wychowany w rodzinie rabina, wykształcił w sobie nieufność względem zamaskowanego zła sowieckiego, lecz pozostał bezbronny w obliczu jawnego zła nazistowskiego. Wiedział, że aby uchronić się przed zamaskowanym złem sowieckim musi potrafić je dostrzec. Lecz co zrobić ze złem zdemaskowanym, czy raczej samodemaskującym się? Prawda była zbyt potworna, by mogła uchodzić za prawdę.
Kiedy Chaim Grade pożegnał się z Frumme-Liebe we wsi Rukon, nie zdawał sobie sprawy, że było to ich ostateczne pożegnanie. Pewien człowiek z Wilna napisał mi, że wszyscy byli przekonani, iż Niemcy zostaną pobici w ciągu tygodnia czy też dwóch, więc uciekali z kluczami do swych mieszkań w kieszeniach. Dopiero gdy Grade przekroczył granicę polsko-sowiecką na wypełnionej najwyraźniej dezerterami ciężarówce wojskowej i znalazł się na terenach okupowanych przez Sowietów, dopiero gdy ujrzał ogrom zniszczeń poczynionych w ciągu dwóch zaledwie dni wojny, dopiero wtedy zrozumiał, że pożegnał swą matkę i Frumme-Liebe już na zawsze.
Doświadczenie to było dla niego przełomowym i oznaczało koniec starego życia, koniec świata, w którym się urodził, i wejście w nieznany, przepastny świat imperium sowieckiego. W Szabatach mojej matki szczegółowo opisuje podróż pieszo i pociągami na Wschód. Czytelnicy zapoznają się z niezliczoną ilością wyraziście nakreślonych postaci, dzielą z nimi sugestywnie opisane doświadczenia i smakują sowiecką rzeczywistość.
Spośród wielu nakreślonych przez Gradego portretów dwa są szczególnie godne uwagi. Pierwszy z nich dotyczy tragicznie pozbawionego złudzeń komunisty żydowskiego Lwa Kogana. Kogan, który był lokalnym sekretarzem partii na Ukrainie, głęboko wierzył, że komunizm jest w stanie rozprawić się z nienawiścią między narodami i ustanowić światowe braterstwo ludzi. Ideowcom takim jak on komunizm jawił się jako rozwiązanie wszelkich problemów, co w ich oczach usprawiedliwiało okrucieństwo. Początek upadku Kogana przyszedł wraz z paktem zawartym między Hitlerem a Stalinem. Przed tym wydarzeniem jego żona, tak jak cała reszta społeczeństwa sowieckiego, wystawiona była na ciągłą propagandę antyhitlerowską, w którą głęboko uwierzyła. Lecz ugoda z Hitlerem podważyła jej wiarę. Doszła do wniosku, że wszelkie ataki na nazistów musiały być udawane. Odmówiła wyjazdu ze swym mężem w bezpieczniejsze rejony wschodnie w przekonaniu, że Niemcy nie będą prowadzić wojny przeciw kobietom i dzieciom. W miarę jak pociąg Lwa Kogana podążał na Wschód, w głąb Rosji, narastało w nim przekonanie, iż pozostawił swoją żonę i dzieci na pewną śmierć. Stało się też dla niego jasnym, że slogan wojenny tak naprawdę nie brzmi "za proletariat świata komunistycznego", a "za Matkę Rosję". Lecz dla niego, Żyda, "Matka Rosja" była obcą. To było więcej niż ktokolwiek mógłby znieść. Utracił żonę i dzieci, ideały i wiarę; jego życie przestało mieć jakikolwiek sens. Popełnił samobójstwo, a jedynym, który rozumiał jego tragedię i ją opłakiwał, był uciekinier z zachodu, Chaim Grade.
Wśród ofiar reżimu sowieckiego, do ustanowienia którego przyczynił się również Lew Kogan, był także inny z towarzyszy Gradego - Duraczok (prostaczek). Duraczok był młodym skazańcem, jednym z tymczasowo uwolnionych więźniów, podróżującym wraz z innymi na platformie pociągu. Grade podkreśla, że w ciągu jednego tylko roku panowania w republikach nadbałtyckich sowieci zapełnili ich terytoria obozami pracy. Przy czym ludność zajętych regionów wywożono do centralnej Rosji i na Syberię, zaś mieszkańcy właściwej Rosji przepełniali obozy w okupowanej Łotwie, Litwie i Estonii. W czerwcowym upale skazańcy nosili złachmanione, brudne, pikowane okrycia zimowe. Grade zrozumiał też, że wraz z wybuchem wojny, mając na uwadze fakt, że więźniowie obozów mogliby uważać hitlerowców za swych wybawców, sowieci wywozili ich z linii frontu, nawet za cenę pozostawienia oczekującej możliwości ucieczki ludności cywilnej.
W miarę jak pociąg posuwał się na wschód, władze radzieckie rozpoczęły poszukiwania szpiegów, zrzuconych przed głównymi siłami prącej naprzód armii niemieckiej. Duraczok, który nie rozumiał zaistniałej sytuacji, został wzięty - a jakże inaczej - za jednego z nich. Oniemiały z przerażenia, nie był w stanie - zupełnie jak Billy Bud Melville'a - wydusić ani jednego słowa w swojej obronie. Nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego on, który posiadał jedynie swoje zimowe odzienie, podniósł leżącą na drodze elegancką torbę. W akcie desperacji zeskoczył z platformy pociągu i został zastrzelony przez strażników. Pozostali pasażerowie rozpaczali po śmierci niewinnego duraczka, a Chaim Grade zrozumiał "prawo" krainy, do której wygnali go Niemcy.
Tak jak pociąg podążał dalej i dalej w głąb Rosji, tak Grade coraz bardziej poznawał sowiecką rzeczywistość. Konsternacją napełniał go widok rosyjskiej cerkwi prawosławnej zamienionej w stodołę, a z jeszcze większym smutkiem odnotował fakt, iż był jedynym, który zwrócił uwagę na tę "ohydę opuszczenia". Zrezygnowani Rosjanie przyjmowali ten widok jako normalny. Lecz mimo to głęboko zakorzenione w nich wiara i uduchowienie w krytycznych momentach dawały o sobie znać. Kobiety szlochały, modliły się i błogosławiły swych mężczyzn idących na wojnę tak, jak robiły to wieki temu ich prababki. Jakby system sowiecki nigdy nie istniał.
Chaim Grade przetrwał gehennę w Rosji dzięki wielkiemu szacunkowi, jaki żywił dla ducha tego kraju, dla Rosjan, ich cierpienia i siły wiary. Ludzie prawdziwie miłujący swą własną religię i tradycje, miłują i respektują dziedzictwo duchowe innych. Jest to szczególnie prawdziwe w Związku Sowieckim, gdzie prześladowania skierowane przeciwko religii dają ludziom wiary lekcje prawdziwie ekumeniczne. Społeczeństwo sowieckie było więc podzielone na komunistycznych ateistów i ludzi wierzących różnych wyznań. Żydowska wiara Gradego była tak silna, tak bardzo był świadomy swej żydowskiej narodowości - wielokrotnie słyszałam, jak używał tej frazy - że nigdy nie czuł się zagrożony przez inne religie i kultury, i podchodził do nich z otwartym umysłem, ze szczerą ciekawością badacza, miłością artysty i dobrą wolą humanisty.
Mimo, iż głównym zamiarem Gradego w Szabatach mojej matki nie był szczegółowy opis jego pobytu w Rosji, stworzył on jednak wiarygodny obraz trudnego położenia uchodźców żydowskich, jak i samych Rosjan podczas wojny. Napotykamy wśród nich niegdyś eleganckiego i bogatego adwokata warszawskiego Orensteina, który staje się praktycznie żebrakiem, umiera w odległej wiosce w Azji Środkowej i zostaje pochowany przez obcych. Znajdujemy tam także uciekiniera z Łodzi, Miszę Trojmana, który nie mogąc znieść kłębiących się w jego głowie myśli dotyczących losów swych najbliższych: żony i syna w okupowanej przez hitlerowców Polsce, decyduje się zacząć zupełnie nowe życie, w nowych związkach - ale ginie w wypadku. Jest i dobry Jankiel Grot, schorowany, melancholijny, żyjący ze sprzedaży na rynku papierosów domowej roboty. "Interes" ten - wedle standardów sowieckich to przedsiębiorczość prywatna - o mały włos nie stał się powodem jego uwięzienia. Ciągle jednak jest w stanie pomagać innym uciekinierom, którym nie powiodło się tak dobrze, jak jemu. Jankiel Grot ma wielkie marzenie - przeżyć wojnę i dotrzeć do Ziemi Świętej. Jest i miejscowy, mówiący jedynie po bukharyjsku, szewc żydowski, który nie ma ani skóry, ani dratwy, by naprawić znoszone buty Gradego, lecz z lubością stara się nadać im połysk. Z dumą prezentuje Grademu swój modlitewnik, wydrukowaną w Wilnie slihę, i jako że jest to wigilia Rosz Haszana, daje mu owoc granatu jako "nowy owoc" tej pory roku.
Grade opuścił Rosję przepełniony miłością ku jej mieszkańcom. Jego doświadczenia pokrywają się z przejściami Nadieżdy Mandelsztam, która pisała, że w narodzie rosyjskim antysemityzm jest nieobecny, że jest narzucany odgórnie przez rząd - imperialistyczny lub sowiecki - ale zawsze jednak rząd. W swojej książce Grade nie ukazuje ani jednego przypadku antysemityzmu podczas swego pobytu w Rosji.
Po powrocie do Wilna, Chaim Grade musiał się zmierzyć z całkowitym zniszczeniem żydowskiego Wilna, zagładą narodu żydowskiego w Europie, gwałtowną śmiercią swej matki i umiłowanej Frumme-Liebe. Gdy Grade pojął ją za żonę, był zafascynowany jej imieniem - Frumme-Liebe, czyli "Pobożna Miłość", które w połączeniu z jego nazwiskiem - Grade w jidysz znaczy "prosty" - dawało: "Prosta Pobożna Miłość". Dokładnie taka była w jego oczach Frumme-Liebe. Jej śmierć, nie mniej niż śmierć matki, stała się dla niego symbolem końca europejskiej diaspory. W lament szewca Balberiszkina - jedynego mieszkańca getta, który przeżył dzięki swojemu gojowskiemu wyglądowi i znajomości języka białoruskiego - nad jego wymordowaną rodziną, a szczególnie córką Jentele, Grade wpisuje skargę ojca Frumme-Liebe nad śmiercią córki. Dziwnym zrządzeniem losu rodzina Balberszkinów sąsiadowała w getcie z Frumme-Liebe, a ona sama jako pielęgniarka doglądała chorowitej Jentele.
Niezapomnianym dla Gradego doświadczeniem było spotkanie pośród murów zrujnowanej wileńskiej Wielkiej Synagogi młodego ortodoksyjnego rabina, wysłanego z Ameryki, którego pogardliwie nazywał "dos rebele", "małym rabinem" - "jednym z tych ulizanych młodzików z małą, czarną bródką rabina" - który zdumiał go aroganckim przekonaniem, że tragedia narodu żydowskiego miała swą genezę w jego odejściu od świętości, jego "niegodziwości". Spotkanie Gradego z pochodzącym z Ameryki rabinem stało się proroczym.
Chaim Grade zawsze czuł, że po ojcu przejął naturę powątpiewającego we wszystko filozofa, zaś po matce odziedziczył artystyczną, poetycką duszę i wszechogarniającą zdolność kochania, które pozwoliły mu przetrwać i tworzyć. Vella Grade była osobą niską, bardzo szczupłą, niezwykle pracowitą. Miała piękny głos i wychowała swego syna w otoczeniu kołysanek, piosenek i modlitw. Kochała zwierzęta, "stworzenia Boże," i zawsze miała przy sobie kota, którego nie zapominała nakarmić nawet w Jom Kipur, ponieważ "kot nie jest zobowiązany świętować". Była osobą uduchowioną, żyjącą wiarą i modlitwą. Przez syna przedstawiona jest jako osoba o wysokich kościach policzkowych, oczach w kształcie migdałów, które były, tak jak jego, roziskrzone i zielone, z wysokim czołem, chustką na peruce i surowym wyrazem twarzy. Musiała być wtedy bardzo młoda. Vella z Szabatów mojej matki jest już inna. "Dlaczego - pyta syn - jest tak pokorna, potulna wobec wszystkich? Dlaczego zawsze wydaje się jej, że zgrzeszyła przed Bogiem?" Obraz przedstawiony przez Gradego nawiązuje do Our Lady of Sighs De Quincey'a:
Jej potulność wobec ludzi pozbawiona jest nadziei.
Może westchnąć, lecz tylko we śnie.
Może szepnąć, lecz tylko do siebie w mroku...
Czasem mamrocze, lecz tylko w pustych miejscach,
opuszczonych jak ona,
w zrujnowanych miastach,
i tylko gdy słońce udało się już na spoczynek...
Marzeniem Chaima Gradego było uchronić matkę od jej losu, od nieustającego trudu, dać jej nadzieję i radość. W zamian dał jej rozpacz spowodowaną utratą syna na rzecz "wędrownych ścieżek". Zginęła nie wiedząc, czy dane mu będzie przeżyć. Przeznaczeniem Velli Grade była największa ofiara, poświęcenie siebie. Syn był tego świadom i właśnie ta świadomość stała się okropnym ciężarem, towarzyszącym mu przez resztę życia. Lecz z drugiej strony, stała się ona jego siłą, dającą zdolność przetrwania i co więcej - dar tworzenia.
Przełożył Gerard Piotr Głośny
Tekst ukazał się w angielskiej edycji My Mother's Sabbath Days. Northvale (New Jersey)-Jerozolima, Jason Aronson Inc., 1997.
Krasnogruda nr 13, Sejny 2001, Pogranicze.
--------------------------------------------------------------------------------
* Należy nadmienić, że po roku 1940 Kaczergiński został antykomunistycznym bojownikiem.
Krasnogruda nr 13. INNA HECKER GRADE: Chaim Grade - wileński "syn proroków". Przeł. Gerard Piotr Głośny.
2 stycznia 2012 16:02
INNA HECKER GRADE
Chaim Grade - wileński "syn proroków"
W książce Szabaty mojej matki Chaim Grade zaledwie naszkicował tragiczną postać swojego ojca, wielkiego rabina Szlomo Mordechaja Gradego - maskila (mistrza oświecenia), hebraisty i syjonisty, występującego przeciwko orzeczeniom rabinów i wojującego z całym ortodoksyjnym Wilnem. Rabin Szlomo Mordechaj nie przejawiał przesadnego szacunku dla ludzi pokroju Hazona Isza - jednego z największych autorytetów talmudycznych wszechczasów, a zarazem człowieka prawdziwie świętego, który wybrał młodego Chaima na swojego ucznia. Trudne stosunki między Szlomo Mordechajem a ultraortodoksyjnym Hazonem Iszem wkrótce przekształciły się w prawdziwy pojedynek o serce i umysł młodzieńca, będącego ukochanym synem pierwszego, a ulubionym uczniem drugiego z nich. W walce tej ostateczne zwycięstwo odniósł ojciec.