Gdzieś radio buczy, niby trzmiel, muzyką,
na szybach okien drży, jak deszcz, jak jesień,
węgierskich skrzypiec zawodzenie - ostre, żywe, dzikie.
Ognistym ptakiem tak się zdaje pędzi nawałnica,
tak szare chmury tną lipcowe grzmoty
i deszcz zielony, szumny przędzie na powietrzu nici,
a skrzypce - wciąż na tej gorącej, wzniosłej nucie.
Wysoki, czysty ton ich - zaprzeczenie pustki wkoło -
porywa z życia mnie złocistym swym promieniem,
i płacze, śmiejąc się, i rwie się wciąż do góry stromo,
zmieniając noc i deszcz w słoneczne wyiskrzenie.
Rawicz, 1936 rok
Gdybyż mogli poeci
Srebrnym koszem ciszę
pije księżyc na polanie.
Ktoś zachlipał we mgle lnianej...
Może wierszy narwać wyszedł?
Drogi poecie!
Nie rosną
jeszcze po rowach wiersze,
na wydeptanym piasku
wąskich codziennych ścieżek.
Gdzieś w głuchej gęstwinie
paproć bajecznym ptakiem
skrzydłami łopocze w starych świerkach...
Tam się wypłakać
rymami pójdź dzisiaj.
Twój płacz będzie miły
wodnikom, sowom leśnym,
siłom cudownym i żmijom.
Ich, jak niegdyś Orfeusz,
czarowałeś tą pieśnią.
Bo świat nie zawoła cię teraz,
inne on piosnki nuci...
Gdybyż mogli poeci
włócznią daleko rzucać
i przed karczemnym motłochem
słone kawały pleść
lub ogień połykać i wzniecać,
i w stroju błazna
diabłu swą duszę sprzedawać -
mieliby mnóstwo jadła,
poklasku
i sławy
oraz pieniędzy jak grochu...
Dziś głupków wesołych wolą,
szanują, pieszczą i chwalą.
A kogoż na świecie bolą
cudze krzywdy i rany?
lata 60.
Wierzba
Słota i zmrok...
Pustka w sercu,
w smudze markotnej leży dal...
Szarą wierzbą chyba pójdę sobie
nad tonią ciszę strzec.
Wrosnę korzeniem mocno w ziemię,
odzieję korę rudobrodą,
szeroko ręce rozgałęzię
nad szarą, senną wodą.
I będę istnieć,
jak istnieje wieki
naokolny wolny świat:
nadrzecznych mgieł pić będę leki,
rozsiewać delikatny kwiat.
I brać w rozwidlające się gałęzie
z pragnieniem ciepło słońca,
wsłuchując się, jak pszczoły brzęczą,
jak ziarna w ziemi rosną.
Nikt nie skrzywdzi wierzby w lecie,
Śnieg nie skrzywdzi wierzby zimą -
i zapomnę o tych, którzy w świecie
zmuszali mnie być niewolnicą.
I pod moją korą
na wietrze
nie będzie bić już i się męczyć
dzwon niemilknący -
serce człowiecze,
źródło prawdy, kłamstwa, udręki.
1944 rok
Zamiast mnie
Nie -
to nie ja przeżywam wiosnę...
Łąki zielenieją
i niebieskawy dym się kurzy z pól nad polem
i zamiast mnie
kwitnieje ponad szarym pasmem mostu
wierzb biały puch i strzelistych topoli.
Nie -
ja także lata nie przeżywam,
bo zamiast mnie niebieszczą się
bławatki w życie i falują kłosy,
i tęskne pieśni płyną żółtych żniw.
To moim
smutkiem jasnym drżą żniwiarzy głosy.
Jesienią znów -
miast mnie jabłonie
czerwony gaszą żar w porannej mgle
i płacze drobny deszcz tak nudnie, monotonnie,
lecz -
zamiast mnie.
Rawicz, 1937 rok
Wieczór w Wilnie
Wicher rozczesał i zmiótł ospowate chmury...
Dzień spełza w mrok wąskich uliczek przez włazy...
I wieje na mnie z zaułków, z murów ceglanych
prastara, niby dawne dzieje, legenda zapomniana.
Wciąż słyszę ni to śmiech, ni płacz daleki
w symfonii cichej wieczornych dźwięków miasta.
Ostrzem miecza pobłyskuje Wilia-rzeka,
a wschód jutrzenki Perkuna chórem wysławia.
Nad dachami, skrzydeł biel rozpostarłszy w górę,
stoi cały w blasku, jak na straży, kościół Antokola,
i klęczy przed nim wstęga lasów dookolnych
i nasycone mgłą przestrzenie burych ściernisk.
A ja to wszystko lubię:
zaułków czerwony bruk
i złotym piaskiem posypane dachy...
Śni mi się ostatnią swoją zorzę tu
powitać
i stąd -
pójść odwiecznym szlakiem.
Lecz póki trwam - gdziekolwiek - pełną garścią
pragnę czerpać życia miód, nawet z dziegciem.
I chcę, by los przez dalszy zgiełk i radość
wciąż mnie prowadził
i prowadził,
jak lirnika-ślepca.
1943 rok
Modlitwa
Wszechmocny Boże! O Panie światów,
słońc przeogromnych i małych serc!
Osłoń Białoruś cichą w bławatkach,
opromień chwałą swych ziemskich twierdz!
Daj plon nam w pracy codziennej szarej
na chleb powszedni, na ojców kraj.
Szacunek, siłę i wielkość wiary
w prawdę i w przyszłość naszą nam daj!
Daj plenność polom i żytnim niwom,
spraw nad omłotem dostatku cud.
Uczyń swobodną, uczyń szczęśliwą
krainę naszą, cały nasz lud!
Przełożył Czesław Seniuch
Krasnogruda nr 12, Sejny 2000, Pogranicze.