Robert Musil
Głowy, od listopada do
kwietnia ubrane w czapki,
patrzą przed siebie, jakby
nie było innego kierunku.
Stopy lunatycznie
macają po lodzie.
Postacie jak cienie
przemykają ten krótki kawałek
przez podwórka do metra.
Powykręcane żelazne poręcze
towarzyszą garbatym schodom.
Dzieci, jak lalki sztywne,
roześmiane biegną przez śnieg,
zjeżdżają z górki
na rozklekotanych sankach.
Ciemne bramy połykają
kobiety z ciężkimi torbami.
Mróz zapiera dech - silny
jak miłość i nienawiść.
Przełożyła Joanna Manc
* * *
W miejscach dawnej miłości
krzepnie pamięć.
W dali dom, bliski mi
i pusty. A przecież chcieliśmy
w nim żyć. Malowaliśmy ściany,
stawialiśmy meble: stół, łóżko.
Kupowaliśmy chleb, ser i wino, aby się
zagubić i odnaleźć.
W miejscach dawnej miłości
wiatr kołysze drzewa.
Autobusy kursują punktualnie.
Przełożyła Joanna Manc
* * *
Znów było lato, zrywaliśmy dni
jak dojrzałe czereśnie, sok, czerwony jak krew
lepił się na rękach dzieci, ich usta
szeroko otwarte: jaki ten świat nieskończony.
Wieczorem na podwórku wróble
kąpały się w piasku. Nasze usta
odnajdywały się raz po raz - dotyk
z głębi ślepego czasu.
Że przemijamy z nocą, jak
szczęście, jak jego echo, wiszący
w odgłosach poranka: prysznic, lodówka,
szelest torebki z chlebem.
Twój głos, delikatnie budzący dziecko.
Przełożyła (razem z autorką) Joanna Manc
* * *
Miasto ziewało i przeciągało się: skrzypienie
pojemników na śmieci, głos dziecka na podwórku,
samochód wyjeżdżający z garażu. Nasza cisza
nie poddawała się tym odgłosom: mokrzy,
wtuleni w siebie, leżeliśmy w szczelinie
czasu i ratowaliśmy noc
do następnego uderzenia dzwonu.
Przełożył Marek Śnieciński
* * *
Letni wieczór na balkonie,
niebo w kolorze ciemnego atramentu,
między drzewami oświetlona
wieża kościoła, nierealna
jak noc miłosna sprzed tygodnia.
Nie ma mowy o ucieczce. Nade mną
jedynie mapa następnego balkonu:
małe i większe miejscowości
kruszącego się tynku, plamy rdzy:
szarość i brąz, między nimi daremna
próba bluszczu, jak linia graniczna
innego kraju. Nie przychodzisz,
aby podzielić się lampką wina;
długonogi pająk siada na poręczy
i towarzyszy mi nieruchomo.
Księżyc nad Palatynatem
dla Roberta, na później
Pędziliśmy 160 autostradą, po jednej stronie
góry, po drugiej równina, lecz my
nie mieliśmy wyboru. Zagnieździło się w nas
milczenie, głód, którego nie nasyci żaden chleb.
Chmury przepędzały błękit, niebo
przemieniało swą twarz tak prędko jak dziecko.
W drodze powrotnej nadchodził zmierzch,
w delikatnych kolorach, piękny
jak obraz kochanego. Góry zanurzały się w atramencie,
wszystko uciekało, tylko księżyc pozostał i opadał,
coraz jaśniejszy, jak podświetlona
pingpongowa piłeczka, przez potargane chmury.
I był w domu przed nami.
Przełożył Marek Śnieciński
* * *
na szczytach Sierry
widać świeży śnieg
leżymy obok siebie,
dwie góry, skamieniałe i nieporuszone
dzisiaj marzną pomarańcze
na drzewku przed hotelem
Przełożyła Joanna Manc
Krasnogruda nr 11, Sejny 2000, Pogranicze.