Krasnogruda nr 11. RENATE SCHMIDGALL: Wiersze. Przeł. Joanna Manc, Marek Śnieciński.

Krasnogruda nr 11. RENATE SCHMIDGALL: Wiersze. Przeł. Joanna Manc, Marek Śnieciński.

RENATE SCHMIDGALL 

Wiersze 

Przełożyli 
JOANNA MANC 
MAREK ŚNIECIŃSKI 

Moskwa zimą 
Miasta można rozpoznać 
po panującym w nich ruchu, 
jak ludzi poznaje się po ich chodzie.

Robert Musil 

Głowy, od listopada do 
kwietnia ubrane w czapki, 
patrzą przed siebie, jakby 
nie było innego kierunku. 
Stopy lunatycznie 
macają po lodzie. 
Postacie jak cienie 
przemykają ten krótki kawałek 
przez podwórka do metra. 
Powykręcane żelazne poręcze 
towarzyszą garbatym schodom. 
Dzieci, jak lalki sztywne, 
roześmiane biegną przez śnieg, 
zjeżdżają z górki 
na rozklekotanych sankach. 
Ciemne bramy połykają 
kobiety z ciężkimi torbami. 
Mróz zapiera dech - silny 
jak miłość i nienawiść. 

Przełożyła Joanna Manc 
* * * 
W miejscach dawnej miłości 
krzepnie pamięć. 
W dali dom, bliski mi 
i pusty. A przecież chcieliśmy 

w nim żyć. Malowaliśmy ściany, 
stawialiśmy meble: stół, łóżko. 
Kupowaliśmy chleb, ser i wino, aby się 
zagubić i odnaleźć. 

W miejscach dawnej miłości 
wiatr kołysze drzewa. 
Autobusy kursują punktualnie. 

Przełożyła Joanna Manc 
* * * 
Znów było lato, zrywaliśmy dni 
jak dojrzałe czereśnie, sok, czerwony jak krew 
lepił się na rękach dzieci, ich usta 
szeroko otwarte: jaki ten świat nieskończony. 

Wieczorem na podwórku wróble 
kąpały się w piasku. Nasze usta 
odnajdywały się raz po raz - dotyk 
z głębi ślepego czasu. 

Że przemijamy z nocą, jak 
szczęście, jak jego echo, wiszący 
w odgłosach poranka: prysznic, lodówka, 
szelest torebki z chlebem. 

Twój głos, delikatnie budzący dziecko. 

Przełożyła (razem z autorką) Joanna Manc 
* * * 
Miasto ziewało i przeciągało się: skrzypienie 
pojemników na śmieci, głos dziecka na podwórku, 
samochód wyjeżdżający z garażu. Nasza cisza 

nie poddawała się tym odgłosom: mokrzy, 
wtuleni w siebie, leżeliśmy w szczelinie 
czasu i ratowaliśmy noc 

do następnego uderzenia dzwonu. 

Przełożył Marek Śnieciński 
* * * 
Letni wieczór na balkonie, 
niebo w kolorze ciemnego atramentu, 
między drzewami oświetlona 
wieża kościoła, nierealna 
jak noc miłosna sprzed tygodnia. 

Nie ma mowy o ucieczce. Nade mną 
jedynie mapa następnego balkonu: 
małe i większe miejscowości 
kruszącego się tynku, plamy rdzy: 
szarość i brąz, między nimi daremna 

próba bluszczu, jak linia graniczna 
innego kraju. Nie przychodzisz, 
aby podzielić się lampką wina; 
długonogi pająk siada na poręczy 
i towarzyszy mi nieruchomo. 

Księżyc nad Palatynatem 
dla Roberta, na później 

Pędziliśmy 160 autostradą, po jednej stronie 
góry, po drugiej równina, lecz my 
nie mieliśmy wyboru. Zagnieździło się w nas 
milczenie, głód, którego nie nasyci żaden chleb. 
Chmury przepędzały błękit, niebo 
przemieniało swą twarz tak prędko jak dziecko. 

W drodze powrotnej nadchodził zmierzch, 
w delikatnych kolorach, piękny 
jak obraz kochanego. Góry zanurzały się w atramencie, 
wszystko uciekało, tylko księżyc pozostał i opadał, 
coraz jaśniejszy, jak podświetlona 
pingpongowa piłeczka, przez potargane chmury. 

I był w domu przed nami. 

Przełożył Marek Śnieciński 
* * * 
na szczytach Sierry 
widać świeży śnieg 

leżymy obok siebie, 
dwie góry, skamieniałe i nieporuszone 

dzisiaj marzną pomarańcze 
na drzewku przed hotelem 

Przełożyła Joanna Manc

Krasnogruda nr 11, Sejny 2000, Pogranicze.