Cóż, niestety i ja podpisałem większą ilość weksli, na łączną sumę 19 Kcz. A mający dochody tylko 5 Kcz tygodniowo, czym jest kieszonkowe otrzymywane od ojca, traciłem już nadzieję, bym dług ten mógł kiedyś zwrócić, chyba że uśmiechnęłoby się do mnie karciane szczęście, które jednak jest bardzo kapryśnym. Nadmienię jeszcze, że dług ciągle wzrastał, albowiem namiętność ta opętała mnie całkowicie.
Zaświtał mi jednak pewien plan, a jako że akurat urodziny moje przypaść miały, bezzwłocznie przystąpiłem do urzeczywistnienia jego. Wyraziłem albowiem życzenie otrzymania na urodziny aparatu fotograficznego, mający na względzie ojcowską słabość, że i on sam jest zapalonym fotografem-imitatorem. I w rzeczy samej - dostałem fotoaparat marki Rolleiflex, jakości doskonałej. Wkrótce potem w winiarni ojciec chełpił się moimi zdjęciami, niczego nie podejrzewający, albowiem prędko nabyłem sporej wprawy. Co więcej, jedno z tych zdjęć, zatytułowane „Pejzaż z krowami”, a przedstawiające brzozę i pasące się w bliskości tejże 2 sztuki bydła, ojciec wepchnął na powiatową wystawę fotografów-imitatorów, co wybiło go w taką dumę, że w dopływie hojności zakupił mi kompletowe wyposażenie ciemni. Otrzymawszy więc osobistą możność wywoływania zdjęć, przystąpiłem do urzeczywistniania drugiej części planu.
Bowiem jeśli ja zapałałem namiętnością do kart, to moja siostra Blanka zapałała namiętnością do pana profesora Kaderzawka, jej wychowawcą będącego, i oboje spotykali się potajemnie w lasku zwanym Schmeichelwald, co było mi wiadomym. Wykorzystałem więc teraz to bezeceństwo do pozbycia się własnych kłopotów w sposób następujący: wraz z fotoaparatem ukryłem się w zagajniku i kiedy Blanka oraz p. prof. Kaderzawek, figlując w najlepsze, nie zwracali baczniejszej uwagi na otaczające ich otoczenie, wyzwoliłem migawkę, otrzymawszy w ten sposób tak cenne zdjęcie.
Wyszło wyśmienicie, albowiem było na nim dokładnie widać Blankę, jak oparta o pień modrzewia siedzi z bezwstydnie podkasaną spódnicą, podczas gdy p. prof. Kaderzawek odpina jej wyraźnie widoczną podwiązkę.
Trudniejsze było już wykonanie udanego, i w podobnym duchu, zdjęcia mojego starszego brata, Piotra. On także, jak i ja, oddał się hazardowi, tyle że ze skutkami znacznie poważniejszymi, ponieważ ojciec musiał spłacić jego długi panu Rozkosznemu (który, będący w posiadaniu kilku podpisanych przez Piotra weksli, sam jest lichwiarzem). Ojciec następnie z całą surowością zabronił mojemu bratu gry w karty, ale ja i tak wiedziałem, że Piotr ochoczo nie przestrzega ojcowskiego zakazu.
Gry owe, w których nadal brał udział, odbywały się potajemnie na zapleczu cukierni p. Hungera, gdzie niedoświadczonych gimnazjalnych graczy ogrywał p. Karol Majdloch, zawodowym karciarzem będący. Podobno - jak powiadomił Piotra podenerwowany ojciec przy okazji wykupu jego weksli - p. Majdloch jest także sutenerem, chociaż podług mnie wcale on w suterenie nie mieszkał.
Z racji swej małoletniości było zupełnie nie do pomyślenia, bym do tego pomieszczenia na zapleczu cukierni mógł zostać wpuszczony. Dlatego też dokonałem kosztownej inwestycji, która jednak później okazała się być opłacalną. Mianowicie Oldrzich Nemasta, który jest uczniem w cukierni p. Hungera i także podaje do stolika na owym zapleczu, właśnie był podpisał nowy weksel Romanowi Kudrnaczowi na kwotę 10 Kcz opiewający, i za tę samą sumę sporządził dla mnie zdjęcie Piotra. Również i ono należało do udanych, albowiem całkiem wyraźnie przedstawiało Piotra z papierosem w ustach (aczkolwiek palenie tytoniu także miał zakazane) oraz kartami w ręce, obok sutenera p. Majdlocha siedzącego. Co więcej, skutkiem szczęśliwego zbiegu okoliczności wiszący nad Piotrem kalendarz ścienny dowodził, że złamanie ojcowskiego zakazu miało miejsce już po jego wydaniu, co jasno wynikało z daty.
W końcu podjąłem się zadania najbardziej kłopotliwego, a mianowicie sfotografowania ojca w sytuacji, którą mógłbym spożytkować na swoją korzyść. Słusznie przypuszczałem, że sytuację tę mogłaby mi sprokuratorować pani Maryna Kohnowa, która jest wesołą wdówką i z nazwiskiem jej niekiedy łączono w ujemnym sensie nazwisko mojego ojca. Jąłem więc codziennie śledzić ojca, i w rzeczy samej, fortuna mi sprzyjała. Już trzeciego dnia ojciec, opuściwszy w godzinach urzędowania swoje biuro, udał się do Leśnego Zakątka (jak zwano dzielnicę willową, gdzie zmarły p. Kohn zbudował domek jednorodzinny). Jako żem odgadł był słusznie cel kroków ojca, wyprzedziłem go bocznymi ścieżkami i wykorzystujący chwili, gdy pani Kohnowa wyszła z willi podlać rabatę róż, przez otwarte drzwi po kryjomu wśliznąłem się do środka. Wraz z fotoaparatem.
Tam w salonie ukryłem się w kominku okrytym gęstą, ozdobną kratą, przez którą wycelowałem obiektyw i zacząłem oczekiwać mających nadejść wydarzeń.
Wkrótce potem rzeczywiście zjawił się ojciec i kiedy oboje usiedli na sofie, dogodnie umieszczonej na wprost kominka, pani Kohnowa nalała mu z butelki. Wówczas ojciec począł uskarżać się na swój gorzki los, powiadający: „Małżonka moja nie rozumie mnie. Jest kurą domową bez najmniejszego zrozumienia dla wyższych celów - nie tak jak pani, Maryno!” I gdy ojciec ująwszy panią Kohnową za dłonie, wyzwoliłem migawkę. „Co to?” - spytał ojciec, lecz pani Kohnowa odparła, że pewnie trzeszczą meble. „Takoż i dzieci moje - ciągnął ojciec, uspokoiwszy się - przynoszą mi wyłącznie same rozczarowanie. Piotr jest hulaką bez kupieckiego ducha, a Blanka próżną strojnisią, która bez wątpienia okryje hańbą moje dobre imię. Jedynie najmłodszy Józef czasem budzi we mnie radość. Na przykład jego prace fotograficzne z całą pewnością sprawią mi jeszcze niejedną pociechę”. To rzekłszy, zaczął je bardzo zachwalać. Wtedy żal mi się zrobiło ojca, który, nie zrozumiany przez własną małżonkę, całą swą nadzieję pokłada w niewydarzonym potomstwie. I już-już zamierzałem odstąpić od powziętego planu, jednakowoż przypomniawszy sobie swoją kłopotliwą sytuację finansową, a także to, że w razie okazania weksli ojciec obszedłby się ze mną bezlitośnie, zawziąłem się i z tego zawzięcia wykonałem jeszcze kilka zdjęć. Jedno z nich przedstawiało ojca całującego panią Kohnową w usta, drugie w dekolt, dodatkowo rękami ojca rozchylony. Miałem nadzieję zrobić jeszcze ciekawsze zdjęcia, lecz przez komin wlazł do mnie kocur pani Kohnowej i jął tak głośno mruczeć, że prostując się ojciec powiedział: „Co to?” Jednakowoż zanim pani Kohnowa zdążyła podejść do kominka i odkryć moją w nim obecność, ktoś zadzwonił do furtki. Ojciec począł wtedy cały dygotać, a pani Kohnowa, wyglądająca przez okno, stwierdziła, że przyszła do niej z wizytą pani Fastrowa, która jest osławioną plotkarą, wypuściła więc ojca potajemnie tylnym wejściem. Mnie jednak przyszło siedzieć w kominku do późnych godzin wieczornych, słuchać nudnych opowieści pani Fastrowej oraz pasować się z figlarnym kocurem. Na szczęście pani Fastrowa paplała głosem tak piskliwym, że dźwięki wydawane przez kocura ginęły zupełnie w tym jazgocie. Niemniej do domu dotarłem dopiero po ósmej, będąc za to przez ojca cieleśnie ukaranym.
To również wpłynęło na moją bezkompromisową postawę w kwestii, którą wkrótce potem przedłożyłem ojcu pod rozwagę, wraz z obciążającymi go zdjęciami. Najprzód, poczerwieniawszy mocno, ojciec podarł zdjęcia, ja jednak oznajmiłem mu ze spokojem, że mam negatyw schowany w miejscu całkowicie bezpiecznym. Wówczas ojciec, choć zeźlon okrutnie i klnący, ostatecznie przystał wszak na podwyższenie mi kieszonkowego do 15 Kcz tygodniowo pod groźbą, że w przeciwnym razie zdjęcia te zostaną przedłożone matce.
Również Piotr początkowo zabrał się do darcia zdjęcia, lecz i on wnet uznał, że poczynanie takie jest niedorzecznym i po krótkim targu zgodził się ze swojego kieszonkowego, wynoszącego 20 Kcz tygodniowo, wypłacać połowę na moje dobro.
Pan profesor Kaderzawek nie darł zdjęcia. Także nie czerwieniejący, pobladł tylko jak ściana i bez zbędnych ceregieli zobowiązał się do wypłacania mi 10 Kcz tygodniowo. W ten sposób uzyskałem sumę 35 Kcz tygodniowo, wypłacaną zawsze w sobotę, i spłaciwszy dług Romanowi Kudrnaczowi oraz biorąc od niego na powrót weksle, cały oddałem się karcianej namiętności.
I wszystko mogłoby beztrosko trwać dowolnie długo, gdyby nie rozstrój nerwowy, w który popadłem bodaj po dwóch miesiącach mego sprytnego procederu. Skutkiem dręczących mnie nieustannie obaw, aby któryś z płacących tak czy owak nie pokrzyżował planów moich, co na pewno spowodowałoby wyjątkowo surową karę, nie mogłem spać, a w dodatku opuściła mnie karciana namiętność. Zresztą niemal wszyscy poszli już z torbami i ukarani przez swych ojców po przedłożeniu przez Kudrnacza weksli, nie wykazywali najmniejszego zainteresowania dla dalszego hołdowania namiętności.
Dlatego też przyjąłem złożoną mi przez p. prof. Kaderzawka propozycję odsprzedaży wszystkich negatywów za jednorazowo wypłaconą kwotę 200 Kcz, wraz ze zniszczeniem ich na jego oczach. Przyznam, że suma ta oszołomiła mnie. Jednakowoż główna pobudka mojego postanowienia tkwiła we współczuciu dla ojca, który najwyraźniej upadał na zdrowiu od czasu, gdy zmusiłem go do płacenia - widać obawiał się zwiększenia mych wymagań, a może też i przypadkowego, wskutek mej ewentualnej nieostrożności, odkrycia negatywów przez osobę trzecią. Dość na tym, że nie przemyślałem możliwych następstw interesu ubitego z p. prof. Kaderzawkiem. Te zaś wkrótce dały o sobie znać.
Ledwie wróciłem z mieszkania p. prof. Kaderzawka, zawezwał mnie ojciec do swego pokoju i tam, najprzód odebrawszy mi uczciwie zarobione 200 Kcz i chłostający mnie srogo trzciną, obniżył mi kieszonkowe do stanu pierwotnego. Co więcej, zawiesił był mi je do dnia, gdy zostanie wyrównana kwota, której pozbawiłem go podczas mojej nad nim władzy, a która osiągnęła już wysokość 80 Kcz, z czego łatwo zrachować można, że przyszło mi wegetować łącznie szesnaście tygodni bez jakiegokolwiek kieszonkowego.
Na tym jednak nie koniec, albowiem w podobny sposób zamiarował ukarać mnie Piotr. Jemu jednakowoż odmówiłem spłaty rzekomego długu, ponieważ on nie posiada nade mną władzy ojcowskiej.
Najbardziej honorowo zachowała się Blanka, która za zniszczenie negatywu przedstawiającego jej bezwstydne sprawowanie się z p. prof. Kaderzawkiem zrugała mnie tylko, niniejszym mówiąc: „Ty głupku! Sama bym odkupiła od ciebie tę fotkę, żeby mieć w garści tego idiotę!” Tym idiotą miał być p. prof. Kaderzawek, na którego tymczasem machnęła ręką i pan profesor wlepił jej na okres pałkę z łaciny.
Tak oto bolesnym niepowodzeniem skończyła się moja karciana namiętność. Niemniej wzbogaciłem się o jedną życiową nauczkę: w interesach nie należy kierować się emocjami! Gdybym się był nie poddał współczuciu dla ojca, moja pozycja byłaby pozostała wręcz niezachwianą, a mający całą rodzinę w garści, mogłem zgromadzić przyzwoity kapitalik.
Jednakowoż przechytrzyłem. I, co więcej, gnębi mnie, że w końcu i ja rozczarowałem ojca, któremu podług jego własnych słów sam jeden do tej pory przynosiłem radość.
Taki już jednak jest ten świat, a człowiek, jak powiada wielebny ksiądz Meloun, jest istotą skłaniającą się zazwyczaj ku złemu.
Spis treści.
Historia z fotografiami 5
List p. Rudolfa Kratkiego, hurtownika z K., do p. Edwarda Tlustego, hurtownika z B. 12
Zgłoszenie wynalazku Urzędowi Patentowemu CSRS 15
Nierozwiązalny problem genetyczny 19
Kohn reakcjonista 25
Z życia dzisiejszej młodzieży 28
Mój ważniacki tatko i ja 35
Féminine mystique 54
Rebeka 74
Historia Kukułki 119
Różowy szampan 137
Mała praska Mata Hari 158
Pieśń zapomnianych lat 172
Już starożytni Egipcjanie 184
Bóg w dom 194
Josef Škvorecký, Historia Kukułki i inne opowiadania. Sejny 2003, Pogranicze.