U Canettiego doszło do znamiennego odwrócenia. Podczas gdy jego autobiografia zaskakiwała całościowym i niemal tradycyjnym ujęciem jednostkowego losu, okazując się trzecim – po „Auto da fé” i „Masie i władzy" – zasadniczym dokonaniem literackim autora, te zapiski, powstające równolegle do niej i stanowiące w jakiejś mierze jej duchowe zaplecze, są całkowicie oczyszczone z pyłu jednostkowych zdarzeń. I podczas gdy w autobiografii autor był z konieczności przedmiotem egotycznej ekspozycji, tutaj w zaskakujący sposób ukrywa się i znika za zasłoną drugiej i trzeciej osoby.
Ma to pewne plusy i pewne minusy. Plusy są takie, że książka nie poddaje się z pewnością plotkarskiej lekturze, takiej, jakiej ofiarą stało się „Party pod wojennym niebem" (gdzie niektórzy krytycy dostrzegli głównie sensacyjny portret Iris Murdoch, traktując to jako pretekst, by pozbawić pisarza należnej mu pozycji). Za wadę „Tajemnego serca zegara" może być uznany fakt, że w jeszcze większej mierze niż „Prowincja ludzka" jest to książka dla sekty wtajemniczonych, a i od jej członków wymagająca – mimo niewielkiej objętości – czasu i skupienia. Akapity zostają w niej zredukowane do zdań, a zdania do wykrzykników, tak gęstych, że czasem niemal nieprzeniknionych.
Ten destylat z Canettiego (pozbawiony, niestety, nawet skąpego komentarza redakcyjnego, przybliżającego stosunek autora do kluczowych problemów masy, władzy i śmierci, czy choćby kilku skąpych zdań na temat Karla Krausa), w świetnym jak zwykle tłumaczeniu Marii Przybyłowskiej, powinien więc zostać ostemplowany pieczęcią „książka nie dla każdego", co wprawdzie naruszałoby obowiązujące dziś standardy promocji, ale z pewnością spodobałoby się autorowi, który w elitarnym z natury towarzystwie XX-wiecznych klasyków może uchodzić za elitarystę par excellence, czołowego wyznawcę i myśliciela elitaryzmu.
Canetti pozostaje nim nie tylko jako autor „Masy i władzy"; przede wszystkim jako autor jednego życiowego projektu, czy może raczej: procesu, wytoczonego śmierci oraz władzy jako zdeprawowanemu stosunkowi do śmierci, polegającemu na satysfakcji przeżycia. Był to proces elitarny, bo postulował wyzwanie śmierci na pojedynek, spojrzenie jej w twarz, zamiast właściwego kulturze masowej przemilczenia. Był elitarny, bo zakładał gotowość do uniżenia i przemiany, czy też, jak napisał Canetti gdzie indziej – do miłosierdzia. A miłosierdzie – jak dowodził Scheler w polemice z Nietzschem – jest dowodem arystokratycznej siły.
Co jest drażniącego w Canettim? Jego megalomania. Jego gniew. Jego pogarda. To, że przynosi złe nowiny, słyszy jedynie głosy zagłady. Ale zaraz obok mamy do czynienia z innym Canettim – odważnym, współczującym, uważnym wobec wszystkiego, co małe i pogardzane, poszukującym remedium.
Jak sobie poradzić z tą podwójnością? Jak można być jednocześnie wielbicielem Czuang-cy, nauczającego wyzwalania się od skończonej, ludzkiej perspektywy, i Karla Krausa, usiłującego narzucić całemu światu swój skończony punkt widzenia? Jak można jednocześnie pobierać nauki w szkole afirmacji i szkole oporu? Być może są to sprzeczności pozorne, a dr Jekyll może skutecznie leczyć tylko w kostiumie pana Hyde'a. Może chodzi o jakąś formę metody elenktycznej, poprzedzającej właściwą maieutykę? Canetti nie lubił Platona za jego pięknoduchostwo, ale nie miałby chyba nic przeciw porównaniu z trzeźwym i prześmiewczym Sokratesem.
Juliusz Kurkiewicz, Tygodnik Powszechny", 2007-06-26
Elias Canetti, Tajemne serce zegara, przełożyła: Maria Przybylowska, seria:” Meridian”, wydawnictwo Fundacja Pogranicze, s. 164, op. twarda, ISBN 978-83-86872-89-2.