* * *
Nad Galadusią jest nasza kwatera,
Już nic lepszego nie szukamy teraz.
Dom w gospodarstwie pana Dobkiewicza,
Od wejścia Ruskich piszą Dapkiewicza.
Z juniorem Piotrem sprawdzano w kronikach
W archiwach wioski kościelnej w Berżnikach.
* * *
Poszliśmy prosto poznać gospodarza,
Przedstawić mu się. Tak zwykle się zdarza.
Pan Piotr nam wyznał, że już zdał Kaziowi
Swe gospodarstwo, to znaczy synowi.
Od tej to pory wszystkie nasze sprawy –
Do Kazimierza! - Kazio nam łaskawy.
* * *
Nie napisałem, co to za komisja:
Komisja Ruska - Nasza Podkomisja,
Kolejny numer - sześć - wschodniej granicy.
Myśmy w niej byli zwykli urzędnicy.
Komisja była do delimitacji
Wschodniej granicy - drobnych konsultacji!
Szefem Komisji, czyli naszej strony
Prof. Gorzuchowski, wilnianin, uczony.
On magisterską pracę bronił jeszcze
Przed wojną w Polsce. No i później wreszcie
Opisał polską i litewską miedzę,
Już prezentując niepoślednią wiedzę.
Po drugiej wojnie minister Zambrowski,
Którego mistrzem był prof. Gorzuchowski,
Pisał magistra w Uniwersytecie!
Teraz był rewanż w ważnym komitecie!
Takim to trafem mądry pan profesor
Mógł przewodniczyć jako „miękki resor"!
„Resor" mnie czmychnął, co rzadko się zdarza,
Na intendenta, czyli na kucharza.
* * *
Kazio Dapkiewicz był tu dobrze znany.
„Gołębie serce" tak powszechnie zwany.
Tu pracowałem od początku wiosny,
Aż do jesieni. Tu mi skrzydła rosły.
Bo pan profesor w WiN-ie dobrze znany,
Wiedział, żem człowiek mocno zaufany.
Cztery więc razy przydzielił zadanie
W tym pięknym lecie (jakie wykonanie?).
WiN - konspiracja antymilitarna!
Zdawanie broni to akcja niezdarna,
Niedopatrzona. Różnie więc bywało,
Myślę, że do dziś wielu jej nie zdało.
Były zadania różne, niebezpieczne,
I to bez broni, a jednak konieczne!
* * *
W tajemny sposób dostać się do Grodna
W beczce po nafcie. (Podróż niewygodna).
„Nagrać" Polaków, którym już do PUR-u
„Nie Izia" się zjawić! Tak kremlowski guru
Nakazał. Droga im otwarta, hen gdzieś
Na białe misie. Przerażająca wieść!
Trzeba wiec działać! - W Grodnie się udało.
Była to akcja, jakich pewnie mało!
- Serce mi rosło, niemal rozsadzało.
* * *
Mam dotrzeć nocą w miejsce dość mi znane,
Gdzie czeka gotów już konwój furmanek,
1 przeprowadzić go na polską stronę
Tak, aby były niezauważone.
Na polskiej stronie już inni działali.
Wpinali zdjęcia, druki wypełniali.
By jak najprędzej legalnie jechali.
- Może gdzieś żyją „Pawlaki, Kargule"
I dzięki Bogu, że żyją w ogóle.
To się udało, ale gdyby, gdyby...
Rosłyby na nas syberyjskie grzyby.
* * *
Osie powinny być zaopatrzone
(A najważniejsze dobrze być sprawdzone),
W podkładki z gumy albo też ze skóry,
By nie zdradzały klekotaniem fury.
Konie zaś w torby przed granicą miały
Sypnięty popiół, aby nie zarżały,
By tym furmanek zbyt nie narażały.
Przecież na rurach nie tylko dorośli,
Były i dzieci, na Sybir by poszły!
* * *
Po pewnym czasie okazja znów była,
No i granicę w nocy przekroczyła
Inna przeprawa (ogromnie cieszyła!)
Poprzez niewielkie nasze zagajniki
I przez przesieki do wioski Berżniki.
Druga ruszyła na Rygol i Giby –
Obie udane.
* * *
Dalsze zadania już nie takie trudne,
A opisanie mogłoby być nudne.
Ważne, że podczas lej delimitacji,
Nikt tu nie odkrył WiN-u konspiracji.
Ile kłopotów później z WiN-u miałem,
To już gdzie indziej chyba opisałem.
* * *
Z polami Żegar, a mam taką wiedzę,
To Krasnogruda, majątek przez miedzę,
A właścicielem pan Lipski ziemianin
Gdzieś z poznańskiego, to Wielkopolanin.
Miał także własną fabrykę saganów
Tuż pod Poznaniem. Z tamtejszych był panów.
A Krasnogruda tak ukształtowana,
Jak tylko spojrzysz, już jest pokochana.
Tkwi Krasnogruda między jeziorami,
Nad Gaładusią a między Hołnami.
Droga od Żegar aż do wsi Dusznica,
Dawniej żwirówka, dziś prawie ulica.
Ziemia w majątku, cóż, jest mało czarna,
Na zyski liczyć - nadzieja jest marna.
Uprawa trudna, żwirki i pagórki,
Ciągnąć musiały pod górkę i z górki
Biedne koniska. Było cztery pary,
jedne orały, drugie trawę żarły.
Znów po obiedzie pary najedzonych
Ciągnęły pługi, kształtując zagony.
I tak na zmianę. Osiem par na sztuki
To razem wyjdzie szesnaście z nauki.
I dwa do bryczki - razem osiemnaście!
Czym karmić zimą, czym karmić - pokażcie!
No, a fornale, czy służba w „pałacu"?
A z podatkami nic staniesz „na placu".
Wszystkie intraty z fabryki saganów
Szły na wydatki, ratując cześć panów.
* * *
Kiedyś koledzy podjęli ten wątek,
Radząc Lipskiemu, by sprzedał majątek.
A Lipski na to: Do śmierci nie sprzedam,
Choćby gnębiła Bóg wie jaka bieda!
Ja nie widziałem tak pięknej natury.
Stąd i na biedę mogę patrzeć z góry.
Tak pan Władysław kochał Krasnogrudę.
Miał nie pałacyk! Miał niemalże budę.
* * *
Pan Lipski wujkiem byl dla dwóch Miłoszów.
Jak na wakacjach w Krasnogrudzie byli,
To harcowali! Na głowach chodzili!
Wuj im kupował przeróżne zabawki,
Aż raz im kupił straszaki-pukawki.
Wtedy dostali małpiego rozumu,
Jakby do zupy dolano im rumu.
Aż raz napadli Kazia Dapkicwicza,
Pod plot stawili, ze strachu aż krzyczał!
W Kaziku celu szukali straszakiem.
I aż pan Lipski przerwał te uciechy.
Zagnał do domu, tłumacząc ich grzechy
I niewątpliwie dobrze natarł uszu,
Że już przy Kaziu brakło animuszu.
* * *
Powoli chłopcy już podorastali
I głupich zabaw - nie praktykowali.
Czesław zaczynał składać pierwsze rymy
Jak niegdyś Norwid w domu Deotymy.
Nigdy Czesława jakoś nie poznałem,
Za to Andrzeja dosyć dobrze znałem.
Byłem na ślubie i jego weselu.
Takich kolegów nie miałem zbyt wielu.
* * *
Z żoną wyjeżdżał we wschodnie krainy
I pisał książki - Prosił w odwiedziny.
Był nad Hołnami we wsi Ogrodniki,
Zbierał materiał do sagi-kroniki.
Nagle zostawił list u gospodarzy,
Że już wyjeżdża, bo mu się nie darzy
Coś z samochodem i że jest w obawie
O czas gwarancji - Spotkam cię w Warszawie!
I już nie spotkał! - Tak się życie plecie,
Że coś nam drogie przepada nam w świecie.
Czesław już nieźle radził sobie z wierszem
I Krasnogrndą sygnował te pierwsze.
* * *
Jak weszli Ruscy znalazł się we Lwowie,
Żeby zarobić, stawał tam na głowie.
Napisał wierszyk, pean o Stalinie,
Że jak jest Stalin, komuna nie zginie.
Stalin się cieszył, nie przypuszczał wcale,
Że będą pisać peany „wasale"
Bardzo się cieszył, dał jakąś nagrodę.
Jak Czesio „czmychnął" - napluł sobie w brodę!
Wówczas komunie stawiana już grobla,
By nie rozlała! - Czesław dostał Nobla!
* * *
Ojciec Piotrusia był ożeniony, gdzieś
Gdzie jest kościelna, bardzo duża wieś.
Puńsk się nazywa. Weronika miała
Z domu Uździło. Teraz, gdy została
Dapkiewiczową, nazwisko zmieniła.
Z Kaziem jej życie świetnie upływało.
Siedmioro dzieci - to wcale niemało:
- Anna, Marianna, Piotr i Teresa,
I Petronela, Krystyna-Biruta,
No i Aniela, co za męża wzięła
Janczulewicza.
1954 r.
Zmarł ojciec Kazio. Pani Weronika
Nie mogła znaleźć do prac robotnika.
Chciała więc Piotra z wojsk wyreklamować
I się udało. Zaczęli pracować.
Mama rządziła, Piotr dał się kierować.
Mama już starsza, nie mogła pracować.
Piotr się ożenił. Gospodarka cała
Już do Piotrusia teraz należała.
* * *
Żona Birutka — dzieciakiem poznałem
W czterdziestym szóstym gdy konno jechałem
Z jakimś kolegą. Zachciało się wstąpić
I czegoś tam napić. - Mleka nie chce skąpić!
Mamy nie było, nie było i taty.
Birutka nie chce za mleko zapłaty.
Takie odruchy długo się pamięta!
Tak zachowują się tutaj dziewczęta.
* * *
Wierzchowiec „Słowik", gdy go dosiadałem,
Żadnych kłopotów z nim nigdy nie miałem.
Innych kolegów, choć młodsze rumaki.
To niejednemu dały się we znaki.
Nasze wierzchowce rzadko dosiadane
- Wolnego czasu za mało nam dane.
* * *
Piotr się ożenił z tą właśnie Birutką,
Z domu Lewkiewicz. Znali się niekrótko.
Żyją przykładnie. Bardzo, bardzo ładnie.
Mają potomstwa trzy sztuki dokładnie:
Witolda, Jolę, na koniec Kiejstuta.
To radość życia, nie żadna pokuta.
Teraz już dzieci są dawno dorosłe.
* * *
Już pięć pokoleń poznałem dość dobrze,
Gdy je wspominam, łzy kręcą się bobrze.
Anna i Ewa, no i Paulina to wnuczki Piotrów —
Każda z nich pewnie mądra jest dziewczyna,
Tych trzech dziewczynek nie znam osobiście,
Jak Bóg pozwoli, poznam oczywiście.
* * *
Piotr to jest postać niezwykle ciekawa.
Uprawiać pole - to nie jest zabawa,
Uprawiać winni ziemię zdrowe chłopy,
A tu niemalże morgóiv jest pól kopy.
Piotr już od dziecka nie był Herkulesem.
Często bywało - przegrywał z kretesem!
Ale się jednak nie dawał załamać!
Choć często krowy musiał sam przeganiać
Na lepszą trawę. Najgorsze dojenia,
Bo ręcznie trzeba opróżniać wymienia
Krów kilkunastu. Birutka jest słaba.
Pomagała jej Anielka - panienka.
Jak przyszła jesień, to była mordęga,
Nie wytrzymuje żadna ludzka ręka.
Piotr powziął zamiar rogaciznę sprzedać,
Zbudować chlewnię i aby się nie dać,
Hodować świnie, a potem je sprzedać.
Już było lepiej, bo gdy z nieba lało.
To już za kołnierz im nie dolewało.
* * *
Wiele urlopów w ich domu spędzałem.
U Piotrów żadnych afrontów nie miałem.
Jak już z Marysią przyszła ślubu data,
Birutka - świadkiem i druhenką brata
Marysi. Dobrze widać świadkowali,
Bo do dziś z żoną żeśmy wytrzymali.
Anielka wieczór dość nam uświetniła,
Ze swą harmoszką do tańca skusiła.
Ja z toastami nieco przesadziłem
I noc poślubną z kretesem prześniłem.
* * *
Piotruś to postać we wsi niesłychana,
W prace społeczne ciągle zamieszana.
A to we straży, a to znowu w gminie.
W grupach litewskich z działalności słynie.
Chwyta za pióro, gdy sprawa wymaga.
Cechuje go sens, a także odwaga.
* * *
Teraz po Piotrze Witold gospodarzy
I jak dotychczas nieźle mu się darzy.
Ma dwie córeczki z żoną swą Pilecką.
Może przydałoby się jeszcze dziecko!
* * *
Ludzie pogodni żyją w okolicy,
Zacznę więc może od wioski Dusznicy.
Władek Lewkiewicz z rodziną i żoną,
Witek Wilkialis z żoną swą Aldoną,
Prawie rodzina - tak zaprzyjaźnioną.
Po Krasnogrudzie rozparcelowanej,
To są Jasińscy i Andruszkicwicze,
I Okulanis, i Pietruszkiewicze,
A i Biruta Okulanisówna
Wzięła za męża jakiegoś Raglisa,
Polem wygnała jak z kurnika lisa.
To jest kobieta - dobra społecznica,
W straży pożarnej jakaś „naczelnica",
Chowała synów, mam nadzieję, dobrze.
Okulanisa Antka córka,
Wzięła za męża, z mojego podwórka
W Stanisławowie, bodajże Arturka
Tacikowskiego! - Przyjeżdżał z rodziną
Mój kuzyn Leszek lu na wypoczynek.
Rozbijał namiot nad brzegiem Dusajka,
Wypoczywali. Losu złego zbiegiem
Nadeszła burza i namiot im zmyła.
I do powrotu do domu zmusiła.
Staś Jakubowski z Ania, swoją żoną,
I ładną córką medycznie kształconą,
I pan Waszkiewicz, i Janczułewicze
Już kształtowali Zegarom oblicze.
Anielka przy krosnach ciągle siadywała,
Wzory litewskie na tych krosnach tkała.
I pan Przeorski, wesołek tutejszy,
Wolał kieliszek większy, a nie mniejszy.
Z nim to weselne ciągaliśmy bramy,
Dzieci zdobiły polnymi kwiatkami.
Jak nowożeńcy do bram dojeżdżali
I ich otwarcia stanowczo żądali,
Wystąpił „przeor" z weselną przemową,
Potem już żądał - może wyborową.
Wszystko się ładnie i grzecznie kończyło,
A wyborową pod sielawę piło.
W gościnnym domu u Janczulewiczów.
I już ostatni z łych obywateli –
Piotr Maciukanis, a wnuk Antoniego.
Ciągle śpiewano na posesji jego,
Świadczy to o tym, że mieli humory,
Nie były nigdy jakieś tam horrory.
Tak to pogodna jest wioska Żegary,
Co nie doznała żadnej boskiej kary.
* * *
U Piotra poznałem sporo mądrych ludzi.
Pana Janika, małżeństwo Karkoszki,
No i Gruszczyński, ekonom Sanguszki.
Wacio Karkoszka z Teresą swą żoną,
Wielbili humor z buzią wyparzoną!
No i Żardeccy, krewni przyszywani,
Ale naprawdę serdecznie kochani.
* * *
Bywali proszeni i inni koledzy,
Aby nabyli o Żegarach wiedzy -
Tadzio Łomnicki z młodszą swoją siostrą
W cielęcym wieku, a już nazbyt ostrą!
Hania to dziewczę, co nie ma czym chwalić,
Chyba że dobrze dała nam popalić!
Był Józek Duriasz, ze swoją rodziną,
No i Seweryn był z Jandą Krystyną,
Jej narzeczony! Tak zauroczony,
Wkrótce przez Krysię został poślubiony.
Był pan Myśliwski. - Drogie nasze panie
Na patelence smażyły nam kanie.
I pan Warmiński z żoną, Olą Śląską.
Listę zamyka mych przyjaciół wąską
Pan Kułakowski z Ewą, żoną swoją.
Trzydzieści pięć lal są naszą ostoją!
Z nimi to płynąc do końca jeziora,
Do wsi Burbiszki, dopadła nas zmora -
Potworny to głód.
Gdyśmy dobili do wsi Burbiszki,
Grały nam marsza wygłodniałe kiszki.
Głód mi dodawał zbawczego refleksu
I wyruszyłem do domu Aleksów,
Prosząc o wsparcie, bo z głodu pomrzemy!
- Nie ma kłopotu, zaraz pomożemy.
Wincenty mądrym i dobrym człowiekiem,
Nalał gar barszczu, zsiadłych nużek wekiem
Wekwipował. Ruszyłem do łodzi.
Z górki jak w górach na nogach szusując
Na stół biesiadny miejsca wypatrując.
Moi najmilsi, jak barszcz zobaczyli,
Z radości niemal kozaka tańczyli.
Wszystko się działo przy słupie granicznym.
Wobec higieny byliśmy cyniczni.
Wiosłowaliśmy tak jak na jeziorze,
Łyżkami w barszczu. Daruj nam to Boże.
Tak tu w Zegarach żyliśmy na luzie,
Że aż pyzate zrobiły się buzie.
* * *
Za Mickiewiczem można by cytować,
Nie tak dokładnie, ale popróbowa
- Pagórki leśne, na nich sobie rosną
Modrzewie, świerki, tu pospołu z sosną.
I te dolinki, gdzie łąki zielone,
Srebrzone żyto, pszenice złocone
Tatarka kwieciem jak śniegiem bielona
Zbocza pagórków kwiatem swym obsiała,
A różem dziewic dzięcielina pala.
W niewielkich lasach pełno jest poziomek
I na wzniesieniach z rzadka słoi domek.
Na wód obrzeżach - złociste kaczeńce,
A opasane czterech jezior wieńcem.
Ziemia żegarska urzeka szaleństwem
Rozmaitości. A ile zwierzyny.
Ryb, ptaków, kwiatów mają te krainy,
A nawet wilki pod oknem bywały
I psy z łańcuchów czasem zabierały.
Gdy tylko bardzo zimą wygłodniały.
Przepysznym pięknem wieś szczycić się może.
Niech tak zostanie, proszę Cię, o Boże!
Zegary miały swój kościółek mały.
Był on drewniany, modrzewiowy cały!
Pan Maciej Eysmont, pan na Krasnogródzie
Rzekł; „Dam modrzewie - resztę zrobią ludzie
I stanie kościół. Nie będzie odludzie!"
* * *
Byl rok nieszczęsny - Polski rozbiorowy.
Kościół w Żegarach do modłów gotowy.
Można by więc rzec, że był Eysmontowy.
W tym to kościółku wznoszono modlitwy
W intencji krajów i Polski, i Litwy.
Jak elektrykę we wsi założono,
Pewnie niedbale ją „zapajęczono",
I w konsekwencji zabytek spalono.
Dziś już tam stoi kościółek kamienny
I nie tak ładny, no i nie tak cenny.
* * *
Choroby i wiek zmuszają mnie nie dbać
O towarzyskie stosunki i przerwać
Wielekroć miłe i ważne niezmiernie
Dla moich uczuć - bo ciało - mizerne.
Rok to już któryś walki o me zdrowie!
A kiedy koniec? - Nikt mi nie odpowie.
Chciałbym raz jeszcze ujrzeć te piękności,
Poczuć, jak wieś ta sercem mnie tu gości.
Tu nie pomoże ta moja potrzeba.
Tu rządzi Pan mój, Jego woli trzeba.
Ciągle się modlę - jestem zdrowej wiary.
Może pozwoli Bóg ujrzeć Żegary.