W okresie renesansu grecka i rzymska kultura stała się inspiracją do odnowy sztuki i literatury, białe posągi Hellady inspirowały artystów, ośmielały skrępowaną przez średniowiecze literaturę i filozofię. Z czasem te wzorce zamieniły się w gipsowe kopie, w zastygły klasycyzm. Ale Grecja nie umarła. Ożyła w okresie romantyzmu z siłą emocji niepodległościowych; Byron, który oddał życie za wolność Hellady, stał się postacią sztandarową.
W literaturze polskiej znajdziemy tego dowody, zresztą obok antykwarycznych moralno-pedagogicznych koncepcji. Niektórzy przypominali, że greckie posągi były kiedyś malowane w jaskrawe kolory, z których obdarł je czas. Wiedział o tym m.in. jeden z najwybitniejszych znawców tamtej kultury, prof. Tadeusz Zieliński oraz pisarz Jan Parandowski, entuzjasta i popularyzator antyku, którzy umieli ożywić przeszłość. Ale najbardziej znamienna Grecja naszych czasów jest w pisarstwie Mieczysława Jastruna i Zbigniewa Herberta. Autor Godziny śródziemnomorskiej, którego cała twórczość silnie tkwiła w owej tradycji filozoficznej i kulturalnej, był człowiekiem epoki zagłady i zgubnych autorytaryzmów. Nie wierzył w dawną grecką sielankę, np. w Sparcie widział prekursorkę obozów koncentracyjnych. Herbert troskliwie pochylał się nad każdym okruchem tamtej epoki, ale również podkreślał, że jej wspaniałość to także masowe egzekucje w postaci zbiorowych ukrzyżowań.
U Lisowskiego takich elementów brak. Dość obficie posługuje się faktami, nazwiskami i zdarzeniami sprzed tysiącleci, ale głównie po to, żeby nasze czasy przejrzały się w „greckim lustrze” pojmowanym jako do dziś aktualna, choć zapomniana propozycja stylu, kultury i życia. Konfrontacja starożytności ze współczesnością nie jest jednak starciem, gdyż ta druga istnieje jakby na dalszym planie, w kontekście pierwszej, wspaniałej i godnej miłości. Lustro odbija to, co jest dziś, ale także co było i nie całkiem minęło.
Wędrówki po Grecji pełne są reminiscencji z przeszłości, niejako dalszym jej ciągiem, swoistą jednością czasu i przestrzeni, sakralno-mityczną jednością, pielgrzymką w poszukiwaniu jakiejś całości pełną żarliwej wiary, że to się powinno udać, choć pojawiają się nuty zwątpienia. Ważną rolę grają zarówno marmurowe ruiny, jak zwiedzanie małych współczesnych miasteczek czy wiosek, „homerycki” szum morza, kozi ser, ryby i domowe wino w niewielkich tawernach – wszystko, co współtworzy klimat. Ta proza jest sensualistycznie impresjonistyczna w obszarze zmysłów i smaków (zwłaszcza światła i zapachów), przywodzi na myśl czasy Homera. Lisowski stara się podtrzymywać, nie bez powodzenia, topos podróży, wędrówki, kulturowego włóczęgostwa. Podróż po starożytnym i dzisiejszym Śródziemnomorzu jest realna, konkretna, a jednak ma w sobie coś ze snu, z obrzędowości, mitycznej ciągłości czasu. Bogata symbolika podróży kojarzy się z drogą życia, odkrywaniem nowych widnokręgów, poszukiwaniem prawdy i swego „ja”, z wieczną tęsknotą, oczyszczaniem umysłu, odsunięciem się od spraw doraźnych, poszukiwaniem jedności ponadczasowej. Podróż z jej zmiennością miejsc, krajobrazów i czasu sugeruje względność, a jednocześnie ciągłość, zmierzanie do jakiegoś, choćby do końca nieokreślonego celu.
Oryginalnym wkładem jest sformułowanie Lisowskiego „teologia insularna” – wyspiarska aura duchowa, dotycząca nie tylko konkretnej, określonej sfery, jako symbol stylu bycia, sposobu myślenia, przygody, poczucia radości wędrowania jakby z opowieści o Odysie, odgrodzenia się od współczesnego świata zdominowanego przez cywilizację techniczną. „Szczęśliwie wędrować / każdy ku swojej wyspie” (Mistrz impostacji) to wyidealizowane marzenie, podobnie jak „różane ogrody, które kwitną teraz i zawsze”, gdy
nic już nie podlega zmianie
i nie ma żadnych pytań
żadnych odpowiedzi wszędzie blask
(Dusze)
„Aparat do zatrzymywania obrazów czasu” (Tuz) zepsuł się pewnie już dawno, ale ów jakby mistyczny odblask, pojawiający się w twórczości Lisowskiego nie od dziś, zdaje się być zwiastunem wiecznej tajemnicy istnienia, zaprzeczającym nicości. Człowiek, dopóki żyje, bierze udział w nieustannym kreowaniu świata: „to na co pada spojrzenie wynurza się z niczego”. Czas między narodzinami i śmiercią na ziemi, pod życiodajnym słońcem „stawia na asfadelowej łące / snopy światła / gubi ślad” (Pies Szymona Maga). Tym sposobem „niezmienny grecki czas” (Zwiedzanie wieczności) z sielanki przemienia się w dramat przemijania, w misterium zmienności wśród jakiejś domniemanej stałości.
Grecka przygoda Krzysztofa Lisowskiego, która trwa, wydaje się być zjawiskiem niebanalnym. Poeta cytuje Borgesa: „wszyscy jesteśmy Grekami na wygnaniu”, a w wierszu Pewien Ateńczyk pisze: „Jestem Grekiem”. To znaczy kimś, kto nie chce się poddać dyktatowi globalnej wioski, tęskniącym za śródziemnomorskim świtem sprzed tysięcy lat, spragnionym świata, który utwierdzał w bycie, rządzony przez bogów podobnych do ludzi.
Krzysztof Lisowski Greckie lustro, Sejny 2011, Fundacja Pogranicza.