- Słyszałem o pomyśle - opowiadał mój rozmówca - że Izrael chce się wymienić ziemią z Autonomią. Zatrzyma sobie te kawałki Zachodniego Brzegu, gdzie stoją żydowskie osiedla, a odda tereny, na których Arabowie są większością. Sam widzisz, jacy ci Żydzi są podstępni.
Nie zrozumiałem, w czym tu podstęp, więc Daud szybko objaśnił.
- Moje działki mają być oddane Autonomii!! Żydzi chcą, żebym mieszkał między Palestyńczykami. Czym zasłużyłem sobie na coś takiego? Przez takie pomysły cena ziemi leci na łeb na szyję. Byłem człowiekiem względnie zamożnym, a stanę się żebrakiem.
- Nie chcesz mieszkać w Autonomii? - zapytałem.
- Uchowaj Boże, to koszmar z najgorszego snu.
- To dlaczego tak strasznie narzekasz na Izrael?
- Bo w Izraelu nie da się żyć.
I wrócił do wyliczanki.
Taką wyliczanką jest książka Saida Kaszuy "Arabowie tańczą". Książka na jeden wieczór; po prostu trudno oderwać się od niej. Stylem przypomina nowele Etgara Kereta, izraelskiego pisarza młodej generacji: ta sama wzruszająca naiwność narratora, ciepła, delikatna ironia i subtelna groteska, podobna wnikliwość obserwacji. Lecz Said Kaszua, choć - jak Keret - pisze po hebrajsku, podgląda zupełnie inną rzeczywistość. Jest izraelskim Arabem, więc Żydzi stanowią istotne, lecz ledwie tło jego pisarstwa. Kaszua układa mozaikę opowieści o izraelskich Arabach, obywatelach państwa, które ze światem arabskimi jest w stanie permanentnej, śmiertelnej wojny. Taka perspektywa to rzecz u nas prawie nieznana.
Pojawia się więc w książce dziadek głównego bohatera, nazywany w rodzinie szahidem - świętym męczennikiem - który nigdy tak naprawdę nie walczył, a zginął na progu własnego domu od przypadkowej kuli; równie dobrze mogła to być kula arabska.
Jest i ojciec, swego czasu ideowy komunista i panarabski patriota, który - "bo życie jest życiem" - pracuje w urzędzie paszportowym izraelskich okupantów, by zaraz, gdy tylko nastanie czas Autonomii, odcinać kupony dzięki biegłości w poruszaniu się po przejętych przez Arabów archiwach.
Jest arabska szkółka, w której uczniowie nie wiedzą, że są takimi samymi Palestyńczykami jak ci z terytoriów okupowanych.
Jest wreszcie narrator opowiadań (choć nie jest to opowieść autobiograficzna, trudno uwierzyć, że główny bohater to postać całkowicie wykreowana) - zdolny nieudacznik, trochę leń i emocjonalnie zagubiony pechowiec. Jednego dnia chce być wybitnym naukowcem, być może twórcą arabskiej bomby atomowej. Drugiego marzy o zostaniu pierwszym arabskim premierem Izraela, który wreszcie zaprowadzi pokój między zwaśnionymi narodami. Trzeciego zaś pragnie przyłączyć się do jakiegoś komanda zamachowców-samobójców i wysadzić w powietrze izraelski posterunek. Czwartego pije na umór.
Lecz nade wszystko główny bohater ma szczęście w nieszczęściu: choć jest Arabem, to jednak nie wygląda jak Arab. A raczej - wygląda jak Izraelczyk. Dobry wygląd jest tym, co szczególnie pielęgnuje i podkreśla. To wartość ponad wartościami, bo pozwala omijać niedogodności, które w codziennym życiu trapią izraelskich Arabów. Stąd radio w samochodzie włączone zawsze na izraelską stację. I pretensje do żony, gdy w miejscach publicznych mówi do dziecka po arabsku, a nie po hebrajsku.
Ale rychło okazuje się, że lepsze życie zależy nie tylko od wyglądu. Zresztą - opowiadano mi w Izraelu - dobry wygląd to mit, gdyż zbyt często nie sposób odróżnić Izraelczyka od Araba. Ciekawe, że takie opinie słyszałem tylko od Żydów. Zapewne więc izraelscy Arabowie myślą inaczej.
Paweł Smoleński, "Gazeta Wyborcza 3.01.2006
Said Kaszua Arabowie tańczą , Sejny 2005, Fundacja Pogranicze.