Ironia, groteska, poczucie artystycznej solidarności z przyjaciółmi stają się dla poety wyzwaniem – chęcią utrwalenia i sportretowania każdego tak, aby zachować jego indywidualne rysy. Niech za przykład wystarczy odwołanie do znanego tekstu Juliana Tuwima, jego rytmu i nastroju: „A może byśmy tak, najmilsza, / wpadli na dzień do Popovaczy. / Doktor Żywago, on ci powie / co pamięć tamtych chwil wciąż znaczy”.
Serdecznie, niemal obsesyjne związki, fascynacje i inspiracje mogą nasuwać podejrzenie, że Sarajlić miał jakiś problem z tożsamością i identyfikacją narodową , że był najbardziej empatycznym polskim czy czeskim poetą piszącym w języku serbsko-chorwackim. Nic bardziej mylącego. Autor tych wierszy ani przez chwilę nie oddala się od swego ukochanego miasta. Raczej importuje innych i zaludnia nimi swoje wspomnienia, mocno zakotwiczone w krajobrazie i detalach geograficznych Bośni i Hercegowiny. Jego lingwistyczne gry i zabawy ze znaczeniem są bardzo udane – czasem gorzkie, czasem wzruszająco czułe. Ale beztroska i urok nocnych biesiad literackich urywa się w oblężonym Sarajewie. Zwykłe wyjście po chleb może być ostatnim spacerem wśród żywych. O jajecznicy z trzech jajek można tylko pomarzyć. Takie banalne konkrety bardziej uzmysławiają grozę wielomiesięcznego oblężenia niż najbardziej wzniosłe patriotyczne odezwy. Tu Gałczyński i Tuwim zostają zastąpieni Białoszewkim, a dopiero potem z „szumów” i „zlepów”.
Powyższe uwagi nie oddają całości bogactwa formalnego i intelektualnego tej twórczości, osadzonej głęboko nie tylko w historii i rytmie poezji bałkańskiej, ale tradycji kulturowej całej współczesnej Europy. Owa tradycja jest źródłem inspiracji, ale i powodem pojawiającego się co krok niepokoju. Okrucieństwo serbskich snajperów (których ofiarami są w końcu przypadkowi cywile – listonosz, kierowca autobusu czy lekarz pogotowia). Porównuje autor do bestialstwa hitlerowskich oprawców, którym przypisuje – relatywnie – więcej człowieczeństwa... Oto paradoksalny wymiar wojny domowej i poetyckiej refleksji, daleko odchodzącej od szablonów, „jedynej racji”. Głosu Sarajlicia, apelującego o pokój, nie trzeba zawile tłumaczyć – wystarczy zacytować jeden z jego „przedwojennych” wierszy: „Ja należę do tych / którzy sądzą że o poniedziałku / trzeba mówić w poniedziałek. / We wtorek już by mogło być za późno” (Teoria dystansu, 1992).
Jerzy Gizella, „Nowe książki”, wrzesień 2005
Izet Sarajlić, Szukam ulicy dla mego imienia, tłum. Danuta Cirlić-Straszyńska i Marian Grześczak. Sejny 2005, Wydawnictwo Pogranicze,