Na początku 2000 r. odwiedziła moją rodzinę dwójka uczniów z Liceum Ogrólnokształcącego im. Szymona Konarskiego w Sejnach. Młodzi ludzie zamierzali opisać historię mego męża i mej rodziny i złożyć jako pracę na ogólnokrajowy konkurs dla młodzieży pt. „Rodzina w wirach historii”, organizowany przez Fundację Batorego i Ośrodek „Karta”. Ich opracowanie „Uczyli, walczyli” uzyskało II wyróżnienie, a wręczenie nagród miało miejsce na Zamku Królewskim w Warszawie.
Młodzi autorzy pisali: (…) Skupiliśmy się na rozmowach... tyle działo się ciekawych rzeczy... pogranicze to „kopalnia” historii. Część tej historii, na propozycję Bożeny Szroeder, za co Jej serdecznie dziękuję, chcę tu zaprezentować.
Urodziłam się w lipcowy dzień, odległego dla mnie 1922 r. w mająteczku Radziuszki, w domu zbudowanym przez mego pradziadka Tomasza Wicherta. Henryk Sipowicz tak pisze w „Panoramie Kresowej”: Polskie rody kresowe i ich korzenie wywodzą się z piastowskiej krwi (...) Nie traćmy wiary i nadziei. Nie traćmy ducha i miłości do tej ziemi, uświęconej potem i łzami i krwią powstańców. Dla niej wszak ginęli. Dla niej polski żołnierz w dwóch wojnach światowych walczył i umierał. Dla niej też z partyzancką pieśnią na ustach szedł w bój żołnierz Armii Krajowej, by była wolna i niepodległa, by była polska (...)
Rodzina Wichertów pochodzi z ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego, a dzieje Wichertów z Radziuszek zapoczątkowują Tomasz i Barbara. O losach moich przodków opowiadały mi babcia Magdalena i mama Zofia, a wia-rygodność ich potwierdzają posiadane dokumenty. W pierwszej części swej pracy zatytułowanej „Pokochała przodków” uczniowie stwierdzili: Blaski chwały zawsze będą we wspomnieniach najważniejsze. Nie zawsze!
Pierwsze zapisy o rodzinie Wichertów pochodzą z herbarzy Kaspra Niesieckiego i Piotra Nałęcza Małachowskiego. Czytamy w nich, że Wichertowi kapitanowi zabitemu pod Grodnem, Konstytucja 1662 r. foliał 21 daje tytuł Urodzony, patrz także w Konst. Roku 1685 foliał 20. W Wywodzie Familii Urodzonych Wichertów herbu Leliwa przygotowanym przez Deputację Wywodową Szlachecką Guberni Litewsko-Wileńskiej z 10 stycznia 1820 r. stwierdzono, że Familia Wichertów od dawnych czasów zaszczycona Klejnotem Starożytnego Szlachectwa (...) oraz Rangami woyskowymi za zasługi woienne Przodków swoich. Lista przodków jest dość długa i obejmuje osoby urodzone w okresie 1700–1800. We wspomnianym Wywodzie znajduje się wzmianka o tym, że (...) Krzysztof Michał dwuimienny Wichert rotmistrz WKL miał sprawę wspólnie z innemi Deputatami woyska Cudzoziemskiego zaciągu... z administratorami Czepowego i Szelężnego jako to Urodzonym Janem Michałem Tyzenhausem Starostą Indurskim i Michałem Towiańskim Woiskim Wileńskim o wypłacenie (...) z sumy Largicyinej na Woysko Cudzoziemskie.
Jeden z jego potomków, Hilary Wichert, miał syna Józefa, ten zaś był ojcem Wincentego Wicherta urodzonego 2 lutego 1773 r. Być może był on ojcem lub dziadkiem Tomasza Wincentego. W akcie zgonu Tomasza Wincentego z 27 stycznia (14 według kalendarza gregoriańskiego) 1907 r. zapisano, że ojcem jego był Wincenty, matką Teofila Smuglewicz. W chwili śmierci miał 82 lata, a więc urodził się w 1825 r. Jego żoną była Barbara z domu Stemplewska, zmarła w Radziuszkach w 1918 r. Teofila, matka Tomasza Wincentego, była córką znanego malarza Franciszka Smuglewicza, autora m.in. obrazu Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, znajdującego się w ołtarzu głównym bazyliki sejneńskiej. Umieszczony tam został prawdopodobnie w 1882 r., po przeniesieniu figury Matki Boskiej cudami słynącej do wybudowanej kaplicy. Niektóre publikacje zawierają błędne informacje, że obraz ten i obraz przedstawiający św. Józefa zostały namalowane w końcu XIX w. Franciszek Smuglewicz żył w latach 1748–1807. Istnieje domniemanie, że obraz Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny został przekazany kościołowi przez Wicherta. Żadnych jednak dowodów w dokumentach rodzinnych na potwierdzenie tego faktu nie ma i w mojej rodzinie nie mówiło się o tym.
Małżeństwo Tomasza i Barbary miało sporą gromadkę dzieci i z myślą o nich wybudowali nowoczesny, jak na owe czasy, dom, zabudowania gospodarcze, spichlerz z piwnicą i obory oraz pomieszczenia dla robotników rolnych, tzn. czworaki z czerwonej cegły, wypalonej we własnej cegielni. Pamiętam jej ruiny. Dom położony był na wzgórku, okolonym strumykiem wypływającym ze źródła, a otaczał go rozległy sad i kwietnik. Szeroki pas bzów oddzielał sad od pól. Droga wiodąca do szosy Sejny–Suwałki schodziła dość stromo z górki ku mostkowi na strumieniu i dalej wspinała się w stronę czworaków.
Dzieci Tomasza i Barbary:
1. Władysław Maurycy ur. 22 VIII 1863 w Radziuszkach, † 12 XI 1919, ożeniony z Heleną Szypułkowską. Córki: Zofia Wolska (1891–1954) i Janina (?–1980). Mężem Janiny był Bolesław Lipski († 1963), ich syn Sławomir Lipski, ojciec Jarosława, dziadek Krzysztofa i Anny.
2. Julia ur. 16 II 1864 w Radziuszkach, † 1 V 1949 w Krośnie, jej mąż Józef Kajruksztis ur. 5 III 1855 w Grinkai, † 14 VI 1937 w Kownie. Ich dzieci: Władysław, Witold, Jan, Halina Julia, Jerzy, Janina, Aldona.
3. Zygmunt Daniel – ur. 15 IX 1868 w Radziuszkach, † VIII 1917 w Mozyrzu w Rosji, ożeniony z Magdaleną Skrzyńską. Ich dzieci: Zygmunt Wacław (1899–1920), Helena zamężna z Janem Putrą, Zofia zamężna z Gustawem Piotrowskim, Michał ożeniony z Jadwigą Nowosadko.
4. Zofia, zamężna z Jerzym Olewińskim. Ich dzieci: Halina Wierzbowska, Janina Śląska.
5. Anastazy – brak danych.
6. Kazimierz, syn Tadeusz, zginęli obaj w 1944 r. w Powstaniu Warszawskim.
7. Teodora lub Teofila zamężna z Glińskim. Ich dzieci: Jerzy, Janina Waśniewska (zesłana do ZSRR), Maria Rzążewska – syn Maciej (Wrocław) i córka Krystyna Łubieńska (Sopot).
8. Stanisław, † 1956 w Batowicach, z pierwszego małżeństwa z Marią syn Janusz; z drugiego syn Tadeusz (Olsztyn), kombatant więziony przez Litwinów.
9. Bronisław ur. 1874 r., † 1908 w Radziuszkach.
Dane o dzieciach Tomasza i Barbary są skąpe. Więzi rodzinne były luźne, co wynikało przede wszystkim z zawirowań historii. W miarę dorastania młodzi wyfruwali z gniazda w świat: studia, praca, wojsko (Zygmunt Daniel) i własne rodziny. W Radziuszkach pozostali początkowo rodzice, potem ich spadkobierca – Zygmunt Daniel, z rodziną – żoną Magdaleną i dziećmi.
Najstarszy syn Tomasza i Barbary – Władysław Maurycy – został inżynierem architektem. Ożenił się z Heleną Szypułkowską. Początkowo osiedli w Częstochowie, gdzie podjął pracę. Tam urodziły mu się córki: Zofia i Janina. Był członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej i jednym z dowódców powstania sejneńskiego 1919 r.
Osobne miejsce w mojej historii rodziny zajmie najstarsza córka Julia, żona pedagoga Józefa Kajruksztisa. Julia Wichert-Kajruksztis, bo tak się podpisywała, przetłumaczyła na polski utwory 75 litewskich poetów, począwszy od M. Mazvydasa aż po jej współczesnych (K. Donelaitis, A. Strazdas, V. Kudirka, bp. A. Baranauskas, V. Mykolaitis-Putinas, J. Janonis, B. Sruoga, K. Boruta, S. Neris, A. Venclova) oraz dziewięć pieśni ludowych.
Wydrukowała je w wydanej przez siebie w Warszawie w 1939 r. Antologii poezji litewskiej. Na ofiarowanym Janinie Lipskiej egzemplarzu tego wyboru zamieściła dedykację Kochanej Siostrzenicy [winno być bratanicy] Janinie Lipskiej od cioci Juli – autorki oraz Litwo! To słowo w Sercu Polaka zostało – jako wspomnienie braterstwa – Symbol dawnej chwały JWK Warszawa 16.II.1939 r.
Julia wydała w Wilnie w 1924 r. po polsku zbiory własnych wierszy Błędne ognie i rok później Kwiaty i chwasty miłości. Jej mąż Józef w latach 1880–1903 pracował w trzyklasowej Szkole Podstawowej w Sejnach, w Seminarium Nauczycielskim w Wejwerach oraz, według encyklopedii litewskiej, w Jędrzejowie w guberni kieleckiej. Współpracował również z redakcją „Šaltinisa” w Sejnach. Małżeństwo Kajruksztisów mieszkało w Sejnach w latach 1880-1903. Tu urodziły się ich dzieci. Potem rozpoczęła się wędrówka: Wejwery, Jędrzejów, Wilno. Po śmierci męża w 1937 r. Julia zamieszkała w Warszawie. Ostatnie lata życia spędziła w Krośnie z córką Aldoną Dymnicką i wnuczką Ireną. Tu odwiedzali ją bracia Anastazy i Stanisław oraz córka Janina Tumanasowa. Julia zmarła w wieku 85 lat.
Chcę tu nadmienić, że według relacji pani Rittlerowej, z domu Domosławskiej, żony cenionego lekarza, który patronuje jednej z sejneńskich ulic oraz szpitalowi, Julia była osobą towarzyską, urządzała wieczory poświęcone poezji polskiej. Była polską patriotką, mąż zaś był znanym działaczem litewskim.
Julia i Józef mieli siedmioro dzieci. Dane o nich zaczerpnęłam z encyklopedii litewskiej, dzięki uprzejmości Olgierda Niewulisa.
1. Władysław – Vladas, ur. 2 XI 1887 w Sejnach, † 22.12.1968 r. w Kownie. Lekarz, terapeuta. W latach 1907–1910 studiował medycynę w Krakowie. Po ukończeniu studiów na uniwersytecie w Kazaniu w 1912 r. pracował w Łodzi jako lekarz. Swoją wiedzę pogłębiał w latach 1922–1937 w klinikach w Niemczech, Włoszech, Francji. Pracował jako wykładowca na Uniwersytecie Kowieńskim na Wydziale Medycyny w latach 1941–1948. Był autorem wielu publikacji w prasie medycznej.
2. Witold – Vytautas (Stasys), ur. 14 XI 1890 w Sejnach, † 13 VI 1961 w Wilnie. Malarz, historyk sztuki. Studiował w Moskwie. Wiedzę swą pogłębiał w latach 1924–1937 we Włoszech, Francji, Belgii, Danii. Wykładowca w Instytucie Sztuki Użytkowej w Kownie, docent. Od 1927 r. pisywał na temat malarstwa w periodycznej prasie litewskiej i polskiej. Autor wielu obrazów, wystawiał w kraju i za granicą.
3. Jan – Jonas, ur. 13 X 1896 w Sejnach, † 9 X 1957 r. w Wilnie. Profesor, doktor nauk medycznych, członek korespondent Litewskiej Akademii Nauk. Wydał wiele opracowań z dziedziny medycyny.
4. Halina Julia, ur. 13 X 1896 r. w Sejnach (siostra bliźniaczka Jana), † ?, po mężu Jaciniene. Historyk sztuki, etnograf, malarka. Studiowała w Moskwie, Niemczech, Szwajcarii. Doktor filozofii, wykładowca, docent na Akademii Sztuki w Wilnie w latach 1942–1950.
5. Jerzy – Jurgis. Brak danych, prawdopodobnie wyjechał do Stanów Zjednoczonych.
6. Janina – po mężu Tumanas. † 1972 r. Córka Danuta zmarła w Stanach Zjednoczonych, wnuczka Rasute wyszła za mąż za Amerykanina.
7. Aldona – po mężu Dymnicka, † 1982 r. w Krośnie. Jej córka Irena nadal mieszka w Krośnie.
Z losów dzieci Julii i Józefa Kajruksztisów wynika, że posiadały one wytrwałość w dążeniu do wytyczonego celu, osiągając blaski chwały i że dwoje z nich (Witold i Halina) po prapradziadku Franciszku Smuglewiczu odziedziczyło zdolności artystyczne i należycie je wykorzystało. Władysław i Jan otrzymali imiona po braciach obojga rodziców, co może być maleńkim dowodem zgodności małżeńskiej. Wiersze Julii Kwiaty i chwasty miłości noszą natomiast dość zagadkową nazwę. Szkoda, że nie mając dostępu do nich, nie mogę poznać ich treści. Może one powiedziałyby nam coś ciekawego.
Obecnie w Polsce niewiele jest osób wywodzących się od Tomasza i Barbary z Radziuszek. Telefoniczną i korespondencyjną więź utrzymuję z Reginą, de domo Wichert Bóżykową, córką Michała mieszkającą w Łodzi, oraz ze Sławomirem, synem Janiny, z domu Wichert, i Bolesława Lipskich, mieszkającego obecnie w Warszawie. Z mym kuzynem łączy nas pasja poznawania przeszłości naszej rodziny, zakorzeniona w jej tradycjach patriotycznych.
Wiadomości moje o rodzinie matki z domu Wichert oparte są na dokumentach i opowiadaniach. Przywołam teraz trochę wspomnień o kon-taktach rodzinnych, którymi podzielił się ze mną Sławomir Lipski. O sobie napisał krótko:
Ja – syn Janiny z Wichertów i Bolesława Lipskiego – urodziłem się 24 X 1930 r. w Warszawie. Jako niemowlę wywieziony zostałem do Lwowa, gdzie ojciec mgr farmacji był przedstawicielem Zakładu Farmaceutycznego. Powróciliśmy w 1936 r. do Warszawy. Tu spędziłem dzieciństwo. Po wojnie żmudna odbudowa, studia – Akademia Medyczna, Wydział Farmacji. Od 1961 zgłosiłem się na wolontariat do ZFAM. Od 1964 asystent w Wojskowym Instytucie Higieny i Epidemiologii, doktorat 1966, habilitacja 1978, profesor od 1992 r. Dyplom wręczał w Belwederze prezydent Wałęsa. Od 1995 r. na emeryturze. Do dziś piszę i publikuję w czasopismach naukowych. Obecnie przygotowuję książkę dla wydawnictwa PW Ziel. Syn Jarosław – muzyk. Wnuki: Krzysztof 15 l., Anna 13 l.
- Władysław Wichert (1863–1919) inż. architekt. Często zmieniał miejsca zamieszkania ze względu na charakter pracy. W domu przebywał rzadko, a jeśli był, pracował nad wyrysami. Późno dowiedziałem się o jego działalności w POW i o udziale w Powstaniu Sejneńskim. W Krośnie widziałem fotografię jego z bratem Kazimierzem w mundurach legionowych. Nie zdążył podzielić się z rodziną informacjami o swojej działalności – zmarł nagle w listopadzie 1919 r.
- Julia z Wichertów Kajruksztisowa (1864–1949). Zapamiętałem ją z okresu mego dzieciństwa z licznych wakacyjnych pobytów w Krośnie, w domu jej córki Aldony z Kajruksztisów Dymnickiej oraz z okresu przedwojennego u nas w Warszawie na Żelaznej 50 (dom spłonął w Powstaniu), gdzie kończyła swoją „Antologię” i prowadziła rozmowy z wydawcami. Pamiętam ją jako osobę pełną temperamentu, dominującą nad resztą rodziny, opowiadającą historie rodzinne i ze swego życia bardzo intensywnego. Wcześnie wydana za mąż za znacznie starszego mężczyznę, człowieka ponurego, małomównego... Późno przeżyła wielką, odwzajemnioną miłość. [Stąd może wiersze Kwiaty i chwasty miłości – przyp. J.S.] Była osobą niezmiernie żywotną – zmarła w wieku 85 lat mimo nowotworu żołądka – operowana. Zachowało się wiele zdjęć jej i męża w Krośnie, gdzie zmarła.
- Zofia z Wichertów Olewińska. Zetknąłem się z nią jeden raz na wakacjach w majątku Komarów koło Sokołowa Mazowieckiego [Podlaskiego], którego dzierżawcą był jej mąż (z sumiastymi wąsami). Po wojnie przeniosła się do Legnicy. Tam zmarła. Dzieci – Halina Wierzbowska; Janina Śląska, syn jej Bohdan Śląski.
- Kazimierz Wichert. Kilkakrotnie był w naszym mieszkaniu w Warszawie w okresie okupacji. Byłem też z matką w jego domu z ogrodem na Mokotowie, gdzie mieszkał z synem Tadeuszem. Obaj prawdopodobnie zginęli w Powstaniu Warszawskim. Moje poszukiwania powojenne śladów ich istnienia nie dawały rezultatów.
- Anastazy Wichert. Był częstym gościem w Krośnie, gdzie go poznałem. Dużo podróżował. Było to związane z jego zawodem. Zmarł w latach pięćdziesiątych.
- Teodora lub Teofila Wichert. Mąż Jerzy Gliński – właściciel majątku w Aleksandrowie, który to majątek w czasie wojny przechodził z rąk do rąk: bolszewickich, niemieckich i współpracujących z nimi – litewskich. Po stracie majątku uciekł z transportu na Sybir. Zmarł we Wrocławiu. Dzieci Jerzy, Janina Waśniewska i Maria Rzążewska – syn jej Maciej i córka Krystyna Łubieńska.
Na podstawie pisanej relacji Sławomira Lipskiego odtwarzam dalsze losy kolejnych pokoleń.
Wnuki Tomasza i Barbary:
Córki Władysława Maurycego i Heleny Szypułkowskiej:
- Zofia (1891–1954) nauczycielka, żona inż. architekta Jerzego Wolskiego. Mieszkała w Warszawie. Miała zdolności artystyczne, robiła fantazyjne kwiaty i laleczki. Była wesołego usposobienia. Jej syn Maciuś jako czternastolatek zmarł w 1947 r. na zapalenie opon mózgowych. Po jego śmierci matka załamała się psychicznie.
- Janina (1893–1980), żona Bolesława Lipskiego, magistra farmacji, oficera carskiego, potem oficera Wojska Polskiego, uczestnika wojny 1920 roku i kampanii wrześniowej, przedstawiciela Zakładu Farmaceutycznego (Polfa).
Córki Teodory lub Teofili zamężnej z Jerzym Glińskim, właścicielem majątku w Aleksandrowie, po stracie którego uciekł z transportu na Sybir. Zmarł we Wrocławiu:
- Janina Waśniewska, wywieziona do Kazachstanu, gdzie przebywała wiele lat. Po powrocie mieszkała we Wrocławiu u siostry Marii. Bardzo miły, wspaniały człowiek.
- Maria Rzążewska miała zdolności recytatorskie, występowała w szko-łach, domach kultury. Mąż zginął w Katyniu. Córka Krystyna Łubieńska, znana aktorka, mieszka w Sopocie. Syn Maciej, inżynier, mieszka we Wrocławiu.
Córki Julii Kajruksztis:
- Aldona Dymnicka, żona lekarza, kształciła się w Petersburgu, nauczycielka języka rosyjskiego. Wspaniały dobry człowiek, pełna ciepła, spokoju i cierpliwości, nadzwyczaj gościnna. Jej córka Irena mieszka w Krośnie.
- Janina Tumanas, po śmierci męża przeniosła się z Litwy do Polski, do Krosna. Bardzo pobożna. Obie z Aldoną łożyły spore sumy na klasztor w Miejscu Piastowym pod Krosnem.
Nasz sędzia
To historia życia mego dziadka – Zygmunta Daniela Wicherta, syna Tomasza i Barbary. Urodził się 15 VIII 1868 r. w Radziuszkach, zmarł w sierpniu 1917 r. w Mozyrzu, w Rosji. Oglądam dziennik, tzw. spisok, bo spisano w nim dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku przebieg służby wojskowej. Po ukończeniu 18 lat i męskiego gimnazjum w Suwałkach został wcielony w roku 1887 do armii carskiej, w której służył od 1887 do 1909 (chyba z przerwami) i od 1914 do 1917.
Po przeszkoleniu w latach 1891–1892 zostaje awansowany do stopnia oficerskiego. Naramiennik – trzy gwiazdki na czerwonym pasku – stanowi moją pamiątkę, choć jest to naramiennik munduru rosyjskiego. Należał jednak do mego dziadka. Jest związany z faktem walki nie za wolność jego ojczyzny. Jestem dumna, że ojczyźnie swojej wstydu nie przyniósł, będąc odważnym, dobrym żołnierzem, a dzieci swe wychował na równie dobrych żołnierzy polskich.
Zygmunt Daniel Wichert ożenił się w 1896 r. z Magdaleną Skrzyńską. Rok później przyszła na świat Helena, w 1899 Zygmunt Wacław, w 1901 Zofia, w 1903 Michał.
Sięgam pamięcią do opowiadań babci. Jest wieczór wigilijny. Jest choinka. Tak radośnie i miło. Cała rodzina w komplecie. Starym zwyczajem są i kolędnicy z czarnym diabłem z rogami i dzwonkiem u ogonka. Mały Zygmunt na jego widok wciska się w jakiś kącik, wołając z przerażeniem: Już po mojej duszy...
I drugi obrazek, tym razem smutny. Jest pogrzeb, chyba dziadka Tomasza. Mały czteroletni Michaś żali się swej mamie: Wszyscy płaczą, wszyscy płaczą... a ja cisnę oczki i cisnę, a łezki nie płyną.
W dzienniku służby pod datą 1905 r. widnieją nazwy miejscowości stoczonych bitew, w których brał udział Zygmunt Daniel. Wśród nich jest również Mugden. Młodzież napisała w swojej pracy: Są pewne zdjęcia wśród pamiątek rodzinnych, pochodzące prawdopodobnie z 1905 r., kiedy to trwała wojna japońsko-rosyjska. Na front ciągną oddziały wojsk. Jego syn, Zygmunt Wacław miał zaledwie 5 lat, kiedy pożegnał ojca idącego na front. Nie zdawał sobie sprawy, że może widzi ojca ostatni raz. Zdawali sobie jednak rodzice i młoda żona z czworgiem małych dzieci.
Kiedy na Dalekim Wschodzie ucichło, Zygmunt Daniel przyjechał do domu cały i zdrowy, przywożąc zdobycz, oczywiście kupioną: błękitny szal jedwabny, japoński, z ręcznie malowanym smokiem, i kobiecy strój japoński. Nie mogę odżałować, że mama uszyła mi później strój rusałki na bal przebierańców, zużywając szal i wyłuskane z szarf stroju kolorowe koraliki – kamyczki.
Okres spokoju 1909–1914 to okres „służby cywilnej” dziadka, bo w okresie tym pełnił on funkcję sędziego. Zygmunt Daniel był, jak na tamte czasy, człowiekiem wykształconym. Oglądam świadectwo gimnazjalne. Widnieją na nim następujące przedmioty nauczania: religia, język rosyjski, łaciński, niemiecki, francuski, grecki, arytmetyka, geometria, trygonometria, algebra, fizyka, geografia, matematyka geograficzna, historia, czystopisanie (myślę że to kaligrafia) itd.
Dziadek mój, jak wynikało ze wspomnień babci i mamy, był człowiekiem dobrym, zrównoważonym. Cieszył się szacunkiem i lubili go w wojsku koledzy, przede wszystkim zaś żołnierze. Przybyli na pogrzeb wbrew zakazowi i pochowali zmarłego z honorami wojskowymi.
Darzyli go sympatią nie tylko współziomkowie, ale również staroobrzędowcy, którzy zresztą w większości byli zawsze propolscy. Pewnego zimowego wieczoru moi dziadkowie wracali z Suwałk szosą, sankami. Los chciał, że za nimi podążali staroobrzędowcy, którzy wpadli na pomysł ścigania się. A że byli to ludzie krewcy, bezpieczniej więc było zniknąć im z oczu, co nie było trudne przy dobrych koniach. Gdy dziadkowie zjechali z szosy, goniący domyślili się kogo ścigają. Podążyli za dziadkami, wjechali na dziedziniec i z okrzykiem – Nasz sudzia prebacz – przepraszali go. O ich sympatii do dziadka świadczy, że niektórzy mamę moją nazywali doczka naszego sędziego. Moje kontakty z kobietami – filiponkami były również bardzo sympatyczne.
Jak wnioskuję z opowiadań babci, dziadkowie byli dobranym małżeństwem. Dziadek, raczej flegmatyk, babcia zaś energiczna, urodziwa i elegancka kobieta, doskonała gospodyni. Pięknie śpiewała. Oboje kochali dzieci, oprócz swojej czwórki, wychowali dziewczynkę Anulkę, której mama zmarła przy porodzie, oraz chłopaka.
Po wielu latach od momentu, gdy mi jej zabrakło, dowiedziałam się od osób zainteresowanych, że posiadała piękną cechę charakteru – chętnie pomagała innym. Dom w Suwałkach służył w 1918 r. za azyl dla rodzin powracających z Rosji. Zamieszkała tam rodzina doktora Piotrowskiego, rodzina pułkownika Jana Sadowskiego, honorowego obywatela Sejn, i państwo Taniewscy.
Ułańska młodość
Zygmunt Wacław Wichert, mój wuj, urodził się 20 VI 1899 r. w Radziuszkach; poległ pod Beresteczkiem 28 VI 1920 r. jako podporucznik 1 Pułku Ułanów Krechowieckich. Nazwę swą pułk zawdzięcza stoczonej dnia 24 VIII 1917 r. bitwie pod Krechowcami.
Historia życia i służby wojskowej Zygmunta i Michała, jego brata, ściśle wiązała się z przebiegiem wypadków wojennych, owych wirów historii i udziału w nich I Polskiego Korpusu, utworzonego przez pułkownika Józefa Dowbora-Muśnickiego oraz 1 Pułku Ułanów Krechowieckich, wywodzącego się od Legionu Puławskiego, ochotniczego oddziału z komendą polską i ubiorem odrębnym od rosyjskiego1.
W latach 1914–1918 rodzina Zygmunta Daniela przebywała w Rosji. Opuściła Radziuszki ze względu na ojca, oficera armii rosyjskiej, chcąc być bliżej niego. Mieszkała początkowo w Mozyrzu. Tu dzieci uczęszczały do gimnazjum, o czym świadczą kartki pocztowe przesyłane z frontu przez ojca do dzieci na adres szkoły. Po śmierci ojca Zygmunta Daniela, w sierpniu 1917 r., i po pożarze szkoły we wrześniu tegoż roku, przenoszą się do Bobrujska. A jak im tam się wiodło? Nikt na to pytanie nie odpowie. Zostały zakurzone obrazy tamtych dni, odtwarzane na podstawie opowiadań, interesujące już tylko wnuczkę Irenę. A że jestem osobą nieco przekorną, spróbuję odtworzyć tamto życie na obczyźnie.
Myślę, że moja rodzina wrosła w miejscową społeczność. Mała Anulka chodziła po sąsiadach za zapachem „papuśty” i wpraszała się na ulubioną potrawę. Pewnego razu, przed świętami Bożego Narodzenia, w pobliskim sklepie zamówiła prezenty dla przybranych rodziców i rodzeństwa, a szczęśliwy tatuś zapłacił dość słony rachunek. Babcia miała znajome rodziny wojskowe. Wśród nich była żona oficera, rodem z Francji. Odwiedzała babcię wraz z córkami. Tak więc dom stał się Wieżą Babel, w którym mówiono po rosyjsku, polsku i francusku. W związku z tym doszło kilkakrotnie do pewnego qui pro quo. Raz zdarzyło się to w restauracji. Owej pani z Francji nie podano noża. A że znała brzmienie tego słowa po polsku, poprosiła więc o nożnik. Kelner zmieszał się i grzecznie poinformował ją, że nie posiadają takich przedmiotów i że wskaże jej drogę. Innym razem towarzystwo jechało jakimś konnym pojazdem. Pokazywano naszej Francuzce miasto. Podobało się jej, a swą aprobatę wyraziła uroczo: No, wsio u was w pariadkie, tolko briuki nie w pariadkie. Znała polski wyraz bruk, „kocie łby”, a powiedziała to z rosyjska. Oficer towarzyszący pani dyskretnie oglądał swoje spodnie (briuki). Babcia i reszta towarzystwa z trudem tłumili śmiech.
Najgorsza była klęska głodu, panującego w ostatnich latach pobytu rodziny w Rosji. Jest jeszcze rok 1917. Do chłopców dociera wieść o tworzącym się wojsku polskim. Zygmunt ma 18 lat, Michał 14. Rzucają gimnazjum i wstępują do 1 Pułku Ułanów Krechowieckich.
Matka z pozostałą rodziną wraca do rodzinnych Radziuszek. Należy przypuszczać, że pierwszy okres służby wojskowej braci wiedzie przez Krechowce (24 VIII 1918), Popławszczyznę (marzec 1918) do Bobrujska (21 VIII 1918), a po okresie rozformowania pułku, który spędzają chyba w Radziuszkach, do Wolbromia.
W tym miejscu warto przytoczyć za autorem monografii tego oddziału, fragment Rozkazu Naczelnego Dowództwa Wojskowego Polski na Galicję Wschodnią nr 44, podpisanego przez generała Rozwadowskiego: W czasie podjazdu do wsi Popiele w dniu 7.02.1919 r. żołnierz 1 Pułku Ułanów Krechowieckich 1 szwadronu 1 plutonu – Wichert Zygmunt z narażeniem własnego życia i bezprzykładną odwagą wyratował swego plutonowego Sadowskiego Adama ciężko rannego w nogę. Wichert nie zważając na b. silny ogień karabinowy i podbiegającego tuż nieprzyjaciela, wsadził rannego Sadowskiego na konia i podtrzymując go, mimo silnego ostrzeliwania wyprowadził rannego ze strefy ognia nieprzyjacielskiego. Za godną podziwu odwagę, przytomność umysłu i okazane w wysokim stopniu poczucie koleżeństwa wyrażam wymienionemu w imieniu służby pochwalne podziękowanie2.
Pułkownik Franciszek Skibiński wspomina: Wegetacja w Wolbromiu skończyła się w ostatnich dniach kwietnia 1919 r. w taki sposób, że wezwano do dowództwa kadry trzech kaprali (bo tak się teraz nazywali dotychczasowi młodzi podoficerowie) Leszka Pawłowskiego, Zygmunta Wicherta oraz Franciszka Skibińskiego, i powiedziano im: Macie jechać do Szkoły Podchorążych Kawalerii w Starej Wsi, w pobliżu Otwocka. Wykonać. Wykonaliśmy. Wicherta zobaczyliśmy pierwszy raz. Był bowiem z innego szwadronu. Dobry żołnierz, porządny chłop”3.
Po zakończeniu szkolenia w sierpniu 1919 r., Zygmunta skierowano, od października, do Szkoły Podchorążych Piechoty w Warszawie. Ukończył ją jako podchorąży, mając prawo nosić epolety ze srebrnych sznurów, o kształcie trefla, bez gwiazdki. Przysługiwała mu też oficerska srebrna podpinka czapki, a nad nią pod orzełkiem – okrągła metalowa kokarda (czyli bączek), oficerski pas, srebrny temblak przy rękojeści szabli4.
Między Szkołą Podchorążych w Nowej Wsi i Szkołą Podchorążych w Warszawie bracia Wichertowie w sierpniu 1919 r. – na wieść o powstaniu sejneńskim – przybyli do Sejn, by wraz z kolegą porucznikiem Lipskim wziąć udział w walkach szarży na Sejny5.
Po zakończeniu wojny 1920 r. brat Zygmunta Wacława, Michał, mając 17 lat, powrócił do domu w stopniu wachmistrza. Założył rodzinę, w 1921 r. przyszły na świat dzieci, zajął się gospodarstwem. Życie wojskowe pozostawiło ślad, brawurę ułańską i zamiłowanie do koni.
W domu urządził świetlicę dla „Krokusów”, organizacji paramilitarnej skupiającej dawnych ułanów. Stał się duszą ułańskich ćwiczeń i zawodów organizowanych przez wojsko. Był nie do pokonania. Jeszcze dziś można usłyszeć opowiadane historie o jego wyczynach, coraz bardziej wyolbrzymianych w miarę upływu czasu. Pułkownik Jan Sadowski wspominał o braciach Wichertach w czasie uroczystości ku czci KOP w przemówieniu przed budynkiem LO.
Konie miał zawsze wspaniałe, to też pamiętam: „Sybirak”, koń niewielki, który rozrzucał śnieg na boki, torując drogę wśród zasp, i drugi, klękający przed jeźdźcem, by łatwiej było wsiadać. Były i inne, na przykład chodzący po schodach. Próbowałam i ja jazdy konnej, ale na oklep. Gdy syn wuja – Zygmunt, jadąc za mną, pogonił konia, pod górkę jechałam na ogonie, z górki zaś na grzywie, cały czas kurczowo się jej trzymając. Całą noc można byłoby opowiadać przygody z końmi. To były niepowtarzalne, szczęśliwe czasy. Czasem wuja wzywano do 41 pułku w Suwałkach, do ujeżdżania koni.
A potem przyszedł rok 1939. Wuj Michał znowu był w wojsku. Wrócił zdrowy i cały – jak się niegdyś mówiło, ale inny. Przeżycia pozostawiły piętno. I tego nie da się ująć w słowa. Okupacja niemiecka, przed nią krótka, rosyjska. Nie mogę powstrzymać się, by nie opisać zdarzenia z początku tego okresu, bo daje obraz tamtej młodzieży.
Zygmunta – mego rówieśnika, syna wuja Michała odwiedził kolega z gimnazjum. Chłopcy poszli nad staw. Pozostał rower kolegi i przy nim teczka. Chłopcy należeli do POW. W wojnie nie brali udziału. Nie zdążyli. Doszli do Hożej i było już „po wojnie”. Na podwórku nagle zjawił się żołnierz rosyjski. Spostrzegł rower i teczkę. Zajrzał do niej. Spostrzegł, że są w niej kule karabinowe. W tym czasie wrócili chłopcy.
– Eta maszyna kago?
– Mój – odpowiedział kolega.
– Skąd masz kule? – więc pokazał mu na migi: kula leci, on pluje, łapie kulę i wsadza do kieszeni.
– Durak! – żołnierz popukał się znacząco w czoło i odszedł.
I kto tu był durak? Kolegą był Julian Zieliński, znany wesołek, późniejszy porucznik AK. Odznaczony wielokrotnie odznaczeniami bojowymi.
W okresie okupacji niemieckiej dom wuja był azylem dla AK. Wuj, jego syn Zygmunt i siostra Renia byli łącznikami AK. Pamiętam partyzantów koczujących w krzakach rozłożystych bzów otaczających sad.
Wuj Michał zmarł w lutym 1947 r. Pozostały jedynie siodło i stare fotografie – ojciec w wojskowym płaszczu z synami Zygmuntem i Waldemarem, wuj z żoną Jadwigą. Wuj ma do garnituru przypięty Krzyż Walecznych z Krzyżem Dowbora. Tę odznakę ustanowił generał Dowbór-Muśnicki: „Znak Męki Pańskiej złączony z Orłem Białym na żołnierskiej tarczy z szablami” – „wspólny znak, który łączy dowódcę z żołnierzami i każe walczyć i zwyciężać lub lec na polu chwały” – to słowa generała. Krzyż Dowbora nosili wszyscy Dowborczycy, a na Sejneńszczyźnie było ich wielu.
Posiadłość Radziuszki w dawnej formie już nie istnieje. W roku 1956 r. – na mocy dekretu o reformie rolnej – gospodarstwo zostało przejęte na rzecz Skarbu Państwa i wkrótce włączono je do Państwowego Funduszu Ziemi, a następnie sprzedano sąsiadom. Udało się zachować tylko jego cząstkę, jako jedyne źródło utrzymania niewidomej na skutek działań wojennych Heleny, z domu Wichert, Putrowej. Mąż jej zabrany przez Niemców w 1944 r. do kopania okopów, zaginął bez wieści. Małżeństwo było bezdzietne.
Wojna 1939 r. sprawiła, iż wielu ludzi straciło życie, uległo kalectwu fizycznemu czy psychicznemu. Ofiarą wojny była także moja ciocia Helena. Granat wybuchł przed schronem–ziemianką. W nim u wylotu siedziała ciocia, która znając języki rosyjski i niemiecki, miała bronić współtowarzyszy przed żołnierzami, mogącymi ewentualnie zjawić się po przejściu frontu. Wybuch spowodował paraliż połowy ciała, utratę słuchu i wzroku, epilepsję pokontuzyjną i inne schorzenia. Opiekowałam się nią przez 29 lat. Była osobą bardzo cierpliwą i pogodną. Nigdy nie słyszałam słowa skargi. W życiu swoim okazała wiele pomocy ludziom, ale gdy ona jej potrzebowała, znalazła ją jedynie w rodzinie sąsiada – śp. pana Stanisława Zdancewicza, syna Macieja.
Żadnych krewnych, męskich potomków Tomasza w Polsce nie ma. Synowie wuja Michała, Zygmunt, lekarz stomatolog, i Waldemar, marynarz, wyjechali do Kanady i już nie żyją. Zdjęcia, jakie posiadam – to jedyne pamiątki.
Mój tato
Gustaw Stanisław Piotrowski urodził się 15 X 1897 r. w Janówce, położonej w gminie Dowspuda, w powiecie augustowskim. Jego ojciec Stanisław, potomek powstańca 1865 r., był nauczycielem, zaś matka Bronisława Robertyna zajmowała się wychowaniem dzieci, jak to było w zwyczaju w owym czasie. Mieli ich sześcioro. Gustaw ukończył szkołę handlową w Suwałkach.
Po sformowaniu się w październiku 1917 r. I Polskiego Korpusu gen. Dowbora-Muśnickiego, Gustaw wstąpił jako ochotnik do Pułku im. Bartosza Głowackiego i służył w nim do lutego 1918 r. W okresie rozformowania się pułku działał, zgodnie z wolą władz wojskowych, w strukturach POW na terenie Suwalszczyzny, co potwierdza zaświadczenie Komisji Kwalifikacyjnej w Warszawie wydane 16 XI 1937 r. (Nr 276-65/XI 7867. Okres działalności – VII 1918 – 23 III 1919).
Dnia 23 III 1919 r. Gustaw ponownie wstąpił do wojska, służył jako saper w Puńsku. Według odręcznych notatek w legitymacji rezerwisty, przebył szlak bojowy: Stawiski, Poryte, Nowogród, Ostrołęka, Różan nad Narwią, Ostrów Mazowiecka. W wojsku był do 6 II 1922 r., ostatnio w Baranowiczach.
W czasie służby w 1921 r. odbył Wojenny Kurs Oficerów Gospodarczych, w okresie rezerwy drugi, podobny. Odszedł z wojska w stopniu podporucznika na własną prośbę i przeniósł się w rodzinne strony żony Zofii Grasyldy [może Gryzeldy], de domo Wichert. Od 1 I 1925 r. do wybuchu wojny pracował w Sejnach na stanowisku sekretarza w Magistracie, ciesząc się bardzo dobrą opinią, co potwierdza zaświadczenie burmistrza Józefa Bazgiera. Jako sekretarz ukończył Studium Administracji Komunalnej przy Wydziale Nauk Politycznych i Społecznych Wolnej Wszechnicy Warszawskiej. Otrzymał odznaczenia: Medal „Polska swemu Obrońcy”, Medal Niepodległości, Medal Dziesięciolecia Odzyskania Niepodległości.
Był koniec sierpnia 1939 r. Nauczyciel Błażej Kazimierczak, już zmo-bilizowany, na placu sportowym pod lasem ćwiczył swój oddział żołnierzy. Przyglądałam się. Do domu wróciłam pełna wiary w rychłe zwycięstwo nad Niemcami, bez lęku przed zbliżającą się wojną. Zastałam mamę zalaną łzami. Ona znała grozę wojny z życia, ja tylko z książek, a to olbrzymia różnica. Pierwsze tygodnie wojny zastały moją rodzinę (bez ojca) w Świsłoczy. Dostałyśmy się tam wozem. Ojciec, jako rezerwista, miał przydział do Grodna. Chciał mieć rodzinę bezpiecznie ukrytą przed Niemcami, więc wysłał ją za Niemen. Wiele rodzin w owym czasie, szczególnie wojskowych, ewakuowano w głąb Polski. Takie były plany. Uderzenie w plecy z 17 IX 1939 r. zmieniło bieg wypadków, zniweczyło plany. Nastąpił powrót do domu, szczęśliwy dzięki pomysłowi taty zaangażowania weń staroobrzędowców. Na wóz wzięliśmy też pana Telteubauma, który miał w Sejnach drogerię i, podobnie jak my, uciekał przed Niemcami. Do Sejn przyjechaliśmy późnym wieczorem. Padał drobny deszcz. Przed pałacem biskupim, gdzie stacjonowało wojsko rosyjskie, zatrzymano nas. Kazano nam wracać, skąd przybyliśmy. Telteubaum interweniował skutecznie. Po rewizji naszych rzeczy, nocowaliśmy u niego. Rano zabrał nas tato. Dnia 13 X 39 zmieniliśmy okupanta – Rosjan na Niemców. Ojciec był przewidujący. Z Magistratu zabrał druki dowodów osobistych, dowody pochodzenia koni, pieczątki i małą ręczną drukarenkę, także jakieś dokumenty, które następnie palił w domu. Druki i pieczątki przydały się. Z Magistratu odszedł, choć Niemcy próbowali go zatrzymać. Ojciec od pierwszych dni okupacji włączył się w ruch oporu. Niedługo to jednak trwało. Dnia 7 IV 1940 r. Niemcy aresztowali burmistrza Franciszka Myszczyńskiego, który mieszkał w tym samym, co i my, domu. Szarym świtem, 20 IV 1940 r. otoczyli dom żandarmi. Przyprowadził ich Antoni Rogalewski, który znał doskonale rozkład mieszkania. O ucieczce nie było mowy. Pakowałam ojca walizeczkę drżącymi rękami. Mama to wkładała, to wyjmowała jakieś rzeczy. Ani pożegnania, ani też odejścia ojca nie pamiętam. W domu był ukryty rewolwer. Musiałam go wynieść, bo mogła być rewizja. Ukryłam go pod ubraniem i poszłam do Radziuszek. Z ciocią zabez-pieczyłyśmy go przed korozją i utopiłyśmy w bajorku dla kaczek. Wyłowili go później akowcy. Gdy wróciłam do domu, mama powiedziała, że areszto-wani przebywają jeszcze na posterunku policji. Zrobiłyśmy paczkę z żywnością i papierosami. Poszłam. Poprosiłam żandarma, by pozwolił mi doręczyć paczkę ojcu. Nic nie mówiąc, szedł, a ja za nim. W pokoju posterunku nagle odwrócił się. Widziałam ruch jego ręki. Wtedy między nas wsunął się R. Pieńczykowski. Uciekłam. Paczkę wręczyłam, nawet nie pamiętam komu. Gustaw Piotrowski przebył obozy Działdowo, Mauthausen i Dachau. Po śmierci ojca mama długo chorowała. Radości życia nigdy nie odzyskała i ciągle czekała. Z krematorium w Monachium przysłano małą, metalową, czarną urnę z prochami, z wyrytymi na niej danymi osobowymi, z datą śmierci 3 II 1941 r. i numerem więźnia z Dachau 14474. Urnę w małej trumnie pochowano na cmentarzu sejneńskim, a nieśli ją w kondukcie odważni na owe czasy śp. Jan Pietraszewski i śp. Stanisław Sidorowicz. Pozostały pamiątki: akta osobowe, odznaczenia, legitymacje, listy z obozu. Mam jeszcze jedną pamiątkę, zapalniczkę z pocisku, zrobioną przez kolegów na pożegnanie z wojskiem.
Zdarzyło mi się spotkać człowieka wśród nadludzi. Zaraz po wkroczeniu Niemców do Sejn zarekwirowano nam pokój dla trzech oficerów. Wśród nich był starszy wiekiem pułkownik mówiący po polsku. Któregoś wieczoru przyszli z wizytą, z butelką koniaku. Ojciec nie chciał z Niemcami pić. Uległ na prośbę mamy; a po wypiciu niewielkiej ilości stał się nagle agresywny. Pułkownik zorientował się w sytuacji, zabrał gości, nie tłumacząc zgodnie z prawdą wypowiadanych przez ojca gróźb. Mieliśmy tego wieczoru, jak nigdy dotąd, kłopoty z tatą. Oficerowie wyprowadzili się, a po pewnym czasie pułkownik odwiedził mamę. Pytał o ojca. Już go nie było. Kiedy mama wyjaśniła, że zdarzenie którego był świadkiem, było pierwszym w życiu, podsumował. – Rozumiem go.
Moja mama
Urodziła się w Radziuszkach 29 XII 1901 r., zmarła w Sejnach w 1975 r. Kochana mama, cicha, niezbyt energiczna, stale niezdecydowana, słaba fizycznie, nieodporna psychicznie, szamocząca się między miłością do męża, dzieci, matki, rodzeństwa. Najlepsza sąsiadka – słowa sąsiadki A.R.
– Człowiek dobry do granic dobroci. Jej słabostkami były papierosy i markowanie po nocach. Paliła od okresu gimnazjalnego, a w czasie okupacji, gdy zabrakło tytoniu, skręcała w gazecie suszone liście wiśni.
Markowała nocami, jak tylko sięgnę pamięcią. Kiedyś sąsiadowi zginął lis. Badający sprawę milicjant pytał mamę, czy nie spostrzegła, nie usłyszała czegoś podejrzanego. Mama wyjaśniła, że wyjątkowo wcześnie poszła spać.
– A czy można wiedzieć, o której? – Około pierwszej – usłyszał w odpowiedzi.
Kiedyś mój mąż prosił mamę: – Może by trochę oszczędzać światło? Mama wyszła z pokoju. Wkrótce wróciła i rzekła. – Nie stać ciebie, profesora, stać mnie emerytkę. Nie wiem, czy zaświeci mi światło wiekuiste, niech więc świeci elektryczne. I świeciło czasem do rana.
W okresie matury strzegła prac jak cerber i dogadzała. W domu była cisza, posiłki smaczne i punktualnie, bo podobno Polak zły, gdy jest głodny.
Rodzice stworzyli nam dom, może nie dostatni, ale ciepły, pełen uczucia, zgody, wzajemnego porozumienia i otwarty dla wszystkich bliskich. Dziadków swoich nie znałam. Odeszli, zanim ja zjawiłam się na tym świecie. Babcie pamiętam obie „biali web” i „cialny web” – mama mamy i mama taty. Babcia Bronisława Robertyna Piotrowska z Alchimowiczów, od śmierci męża przebywała u syna Alfreda, razem z sierotami, także gdy dorośli, aż do usamodzielnienia się, najpierw w Rosji, a potem w Suwałkach (1918 r.), w końcu w Warszawie, gdzie syn był lekarzem (już żonatym). W Warszawie w 1941 r. dotarła do babci wiadomość o śmierci Gustawa. Nie rozstawała się odtąd z jego fotografią, a czarne jej włosy stały się wkrótce bialutkie. Traciła trzecie dziecko. Stanisław, student Uniwersytetu Warszawskiego, w sierpniu 1920 r. zginął od szabel kozaków Budionnego, wraz z oddziałem, na linii Dubno – Brody, zaś Leon, uczeń gimnazjum, poległ w lipcu 1920 r. pod Łapami. Obaj byli ochotnikami. Babcia zmarła wkrótce po nich. Nie doczekała Powstania Warszawskiego. Nie przeżywała więc trwogi o życie syna Alfreda, powstańca warszawskiego, kapitana, doktora medycyny, szefa sanitariatu grupy artyleryjskiej „Granat”, pseud. „Lutek”, „Fred”. Nie drżała też o los wnuka Stanisława, syna Alfreda, również powstańca, późniejszego żołnierza armii polskiej, któremu nie podobała się powojenna rzeczywistość, więc zaplanował przejście do podziemia. Zdradzony przez kolegę, aresztowany, skazany na śmierć. Ponieważ prawo międzynarodowe zakazuje wykonania wyroku, gdy skazaniec nie stoi o własnych siłach, więc przebywał w szpitalu wojskowym w Lublinie (więziennego nie było). Skorzystał z okazji, że strażnik, który go pilnował, poszedł wysłuchać przemówienia jakiegoś dygnitarza, przy pomocy pielęgniarki, która dała mu mundur wojskowy, uciekł. Po ujawnieniu się w 1947 r., skończył studia.
Dowodami serdecznej łączności rodziny są listy braci ojca po jego utracie. Oto list stryja Alfreda z 19 II 1941 r. O zgonie ojca twego dowiedzieliśmy się od p. B. Było to do przewidzenia. Twoja boleść i Twej Matki boleść łączy się z bólem serdecznym naszym. Zmarł ojciec Twój na obczyźnie samotny... Byliśmy z Nim myślami, rozmową i kto mógł – to i modlitwą. Śniłem go dziś w nocy.
Serdeczna więź rodzinna łączyła mnie zarówno z rodzeństwem ojca, jak i rodziną mamy. Dom nasz był drugim domem rodzinnym dzieci wuja Michała, a w okresie wakacji zapełniał się on familią z Warszawy, także z ich kolegami czy koleżankami. Wtedy było może trochę ciasno, ale miło.
Trzej bracia
Najstarszy brat, Franciszek Staniewicz był wikariuszem w parafii Sokoły. Nie zrządzeniem losu, lecz na podstawie własnej decyzji, odpowiadając na apel biskupa, został kapelanem wojskowym, służąc żołnierzom. Drugi brat, Feliks, ojciec Mieczysława, był też uczestnikiem światowej tragedii. Na Wielkanoc 1913 r. wrócił do domu z czteroletniej służby w wojsku carskim. Służył w artylerii i miał iść do domu, ale ponieważ był to okres wojen bałkańskich, w wojsku pozostał „nieco” dłużej. W końcu lipca 1914 r. został ponownie powołany do wojska do armii Rennenkampfa. W 1917 r. Feliks wstąpił do I Polskiego Korpusu Dowbora-Muśnickiego. Do domu wrócił w maju 1918 r. Trzeci brat, Leon, w 1914 r. służył na Syberii, w artylerii. Tam zastała go wojna, i choć w przeddzień mobilizacji był już wolny, miał następnego dnia wracać do domu, noc przespana w koszarach sprawiła, że powrót nastąpił dopiero na przełomie 1917/1918 r. Los był jednak łaskawy, wszyscy powrócili do domu, podzielili ojcowskie grunty i na nich gospodarowali, aż przyszedł rok 1939, kolejna zawierucha. Był jeszcze brat czwarty, najmłodszy, Romuald, lotnik.
I tu posłużę się wypowiedzią uczniów: „W archiwum pani Ireny znajdują się materiały dotyczące Romualda Staniewicza. Są to książki: Polskie eskadry w wojnie obronnej 1939 r. wyd. II z 1991 r. autorstwa Jerzego Pawlaka, a także Księga lotników polskich poległych, zmarłych i zaginionych 1939–1946 r. Olgierda Cumfla i Herberta K. Kujawy (wyd. I 1989 r.). W drugiej autor pisze: „Romuald Staniewicz, porucznik obserwator ur. 14.04.1907 r. Absolwent SGL w Dęblinie (6 promocja) mianowany podporucznikiem 15.08.1932 r. Przydzielony do 53 eskadry towarzyszącej, a w 1937 r. do CWL – 1 w Dęblinie, objął stanowisko zastępcy dowódcy eskadry ćwiczebnej obserwatorów. Wraz z personelem eskadry ewakuował się w kierunku granicy rumuńskiej, którą przekroczył z 19 na 20 września 1939 r. Po przekroczeniu granicy, wg niepotwierdzonych informacji, popełnił samobójstwo. Miejsce grobu nieznane. Odznaczony pośmiertnie Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari” (rozkaz Naczelnego Wodza PSZ na Zachodzie nr 5/41). [Są to słowa z 1991 r. Tak myślał autor]. Rodzina wiedziała jednak – zaginął, z wojny nie powrócił i już nigdy nie wróci. Poszukiwał go ciągle bratanek – Mieczysław Staniewicz. List z Nowego Jorku z dnia 20.02.1969 r. wyjaśnił sprawę. Pułk. Witold Urbanowicz, przyjaciel Romka pisał: „...I słuch zaginął o Romku tak, jak o wielu polskich oficerach z Kampanii Wrześniowej. Dopytywałem się przez lata o Romka, ale nikt nie wiedział, co się z nim stało. I zupełnie przypadkowo jego nazwisko znalazłem na liście w książce pt. „Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów” wydana w Londynie w 1949 r. Romek wraz z innymi oficerami został wywieziony we wrześniu 1939 r. do Rosji i osiedlony w Starobielsku. Na wiosnę 1940 r. obóz ten rozładowano, wywożąc polskich jeńców do „Lasu Katyńskiego”. Mamy dwie relacje, które całkowicie różnią się od siebie. Jedna ukazała zdesperowanego po klęsce żołnierza, druga jest świadectwem ofiary, jaka została poniesiona, jakże szkoda, że nie w boju za Ojczyznę, ale z kulą w głowie i w płytkim grobie. Istnieje jeszcze trzecia wersja, dotycząca innego lotnika Romualda Staniewicza, który, jak się okazało, służył w Anglii i latał nad Niemcami”.
Opowieść moja jest nieco długa i być może nużąca, ale prawdziwa, oparta na zgromadzonych dokumentach, na niezafałszowanych wspomnieniach. Nie jest to na pewno saga o rodzie. Celem moim, wynikającym z motta do opowiadania, było przedstawienie dziejów rodzin, poszczególnych pokoleń i osób, którym przyszło żyć w określonym miejscu i czasie historii, miotanych wichrami wojen, wciąganych w zawirowania przeszłości wbrew woli lub z wyboru. Dane im było poznać ciężar niewoli i wysiłek zmagań z wrogiem w obronie wolności Ojczyzny.
Święta miłości kochanej Ojczyzny
Czują cię tylko umysły poczciwe!
Dla ciebie zjadłe smakują trucizny,
Dla ciebie więzy, pęta nie zelżywe.
Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny
Gnieździsz w umyśle rozkosze prawdziwe,
Byle cię można wspomóc, byle wspierać.
Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać.
Ignacy Krasicki
Zygmunt Daniel, Leon czy Feliks, Zygmunt Wacław czy Stanisław, Romuald czy Gustaw, otwierają długą listę umysłów poczciwych, pokoleń ujarzmionych niewolą, ale niepokonanych; i pokonanych w walce, ale nieujarzmionych. To pokolenia tych z kibitek i z obozów zagłady, powstańców 1830 czy 1863 i tych z 1919 i 1944 r. Żołnierzy ze wszystkich pól bitew, wszystkich wojen o wolność i tych, co z partyzancką pieśnią na ustach szli w bój, a wskazywała im drogę święta miłości kochanej Ojczyzny.
Ojczyzna to Patria i wywodzący się z niej patriotyzm, a słowo to według wszystkich encyklopedii jedno ma znaczenie. Patriotyzm to postawa społeczno-polityczna oparta na zasadach miłości i przywiązania do ojczyzny. To forma ideologii narodowej postulująca podporządkowanie i poświęcenie dążeń osobistych sprawom ojczyzny, ale zasady te muszą być połączone z szacunkiem wobec innych narodów i poszanowaniem ich suwerennych praw. Takim był właśnie patriotyzm osób z mego opowiadania.
Opowieść moja to nie saga i z tego też powodu, że są to ludzie zwykli, spotykani, żywi, wrażliwi, czujący lęk i ból, nie postacie pomnikowe, a losy ich, to losy moich rodaków.
Przypisy:
- A. Wojciechowski, Zarys historii wojennej pułków polskich – 1-go Pułku Ułanów Krechowieckich, Warszawa 1929, s. 5, autor pisze: To w szeregach Legionu rozpoczęła się ofiarna służba ułanów, od których ciąg nieprzerwany idzie do szeregów krechowieckich.
- A. Wojciechowski, ibidem, na s. 26 pisze: I tu dopiero bardziej jeszcze, niż w ogniu bitwy, zarysowuje się wartość moralna ułanów-ochotników. Nieprzywykli do trudów wojennych hartują się oni moralnie i fizycznie, rozwijając rycerską koleżeńskość, humor w najgorszych sytuacjach i ambicję ułańską, posuniętą nieraz do bohaterstwa.
- F. Skibiński, Ułańska młodość 1917–1939, Warszawa 1938, s. 73–74.
- Ibidem, s. 82, 308.
- Potwierdzenie opowiadań babci i mamy oraz naocznych świadków tamtych zdarzeń znalazłam w pracy S. Buchowski, Ziemia sejneńsko-suwalska 1918–1920, s. 107 oraz w ar-tykule G. Nowika 85 Rocznica Powstania Sejneńskiego i 80. Rocznica KOP, „Sejneńszczyzna”, dodatek specjalny 2004, nr 4, s. XIV. Należy też dodać, że popłoch w szeregach litewskich spowodowany był m.in. mundurem dowódcy plutonu kawalerii – ubranego w uniform macierzystego 1 Pułku Ułanów Krechowieckich – to dla mnie bardzo ważne.
Almanach sejneński nr 2, Sejny 2004, Pogranicze.
Autorka tekstu, Irena Staniewicz, która towarzyszyła pracy Pogranicza przez wiele lat odeszła od nas 26 października 2013. Publikowała swoje artykuły m.in. w Almanachu sejneńskim oraz wspierała Pogranicze swoimi opowieściami i wiedzą.