Do pewnego czasu głosu wybitnego twórcy, jakim był Canetti, wypadało słuchać, ponieważ był głosem wybitnego twórcy. Dziś nie cenimy jednak wysoko książkowej wykoncypowanej mądrości, choćby była studziennie głęboka. Chcemy od intelektualistów bardziej zaangażowania w świat niż komentowania świata z zacisznego gabinetu wyłożonego tomami klasyków.
Czterdzieści lat temu na salonach intelektualno-artystycznych Europy plotkowano, że pierwowzorem głównego bohatera nowej powieści Iris Murdoch jest Elias Canetti. Chodziło o powieść „Morze, morze”, za którą Murdoch dostała w 1978 roku Nagrodę Bookera i która uznawana jest za szczytowe osiągnięcie w jej bogatym dorobku (napisała dwadzieścia sześć powieści, z których większość ma powyżej pięciuset stron druku). Charles Arrowby, główny bohater i zarazem narrator tej powieści, jest człowiekiem nadzwyczajnie odrażającym charakterologicznie; krytycy byli zgodni co do tego, że Murdoch udała się przy tworzeniu tej postaci rzadka sztuka ukazania ludzkiej wredności poprzez narrację pierwszoosobową. Arrowby jest bowiem tak nieprzytomnie zachwycony własnym „ja”, że mówiąc o sobie i swoich sprawach, mimowolnie odsłania przed czytelnikiem własną nikczemność, której nie potrafi zobaczyć. Mówiło się zatem w towarzystwie, że Murdoch w ten sposób zemściła się na Canettim, z którym miała romans zakończony raczej niepolubownym rozstaniem – unieśmiertelniła go w postaci beznadziejnego narcystycznego buca, którego inni ludzie nie muszą oczerniać ani ośmieszać, ponieważ po mistrzowsku robi to sam.
Tym, czym „Morze, morze” dla Murdoch, dla Canettiego była jego pierwsza i jedyna powieść, która w polskim przekładzie nosi tytuł „Auto da fé”, a w oryginale „Die Blendung” („oślepnięcie”, ale również „oczarowanie”, „olśnienie”). Napisana przed trzydziestką, ustawiła go na resztę życia w gronie Twórców literatury XX wieku. Lubił przytaczać anegdotycznie, że Tomasz Mann odesłał mu nieprzeczytany rękopis tego dzieła pod pretekstem „braku kompetencji” (jest niemal pewne, że kiedy to opowiadał, ironicznie mrużył oczy). „Auto da fé” jest jednak jedną z tych dwudziestowiecznych powieści, które dość marnie zniosły próbę czasu, jedną z tych, do których powraca się po dwudziestu latach i odczytując na nowo, pyta się samego siebie „jasny gwint, co ja w tym kiedyś widziałem?!”. Porównywano ją do powieści Kafki (czego do nich nie porównywano…), ale Kafka współczuł swoim bohaterom w ich zagubieniu i lęku przed światem, natomiast młody Canetti wyładował w „Auto da fé” żywiołową nienawiść do bliźnich.
Paweł Majewski, Kultura Liberalna